Adam Józefiak: Dlaczego chcecie zrujnować polskie rolnictwo?
Paweł Rawicki: Wręcz przeciwnie! Chcielibyśmy w szerszej perspektywie kierować polskie rolnictwo ku bardziej etycznej, ale także ekonomicznej opłacalnej przyszłości. To, czego możemy być pewni, to brak dalszych perspektyw dla przemysłowej hodowli norek amerykańskich i lisów.
Chcemy, by dobrostan zwierząt stał na wyższym poziomie. Dążymy do zamknięcia hodowli, ponieważ w przypadku ferm futrzarskich osiągnięcie tego celu nie jest możliwe. Jednocześnie staramy się angażować w inicjatywy, na których polskie rolnictwo może zyskać.
To znaczy?
Współpracujemy z sieciami handlowymi czy firmami zajmującymi się produkcją mięsa i pomagamy im wprowadzać alternatywy z wykorzystaniem roślinnego białka. Współpracujemy również z firmami, tak by zachęcać je do wprowadzania metod hodowli z wyższym dobrostanem.
Niedawno pod siedzibą Prawa i Sprawiedliwości odbył się protest przeciwko ,,piątce dla zwierząt”. Zdecydowana większość dziennikarzy przedstawia to jako demonstracje rolników.
Fermy futrzane nie mieszczą się w definicji rolnictwa wielu politykom i obywatelom, szczególnie tym mieszkającym w pobliżu hodowli. Kiedy mówimy o rolnictwie, to nie wyobrażamy sobie fermy na 300 tysięcy norek stłoczonych w kilkudziesięciu pawilonach. Protesty są organizowane przede wszystkim przez hodowców norek, którzy są przedsiębiorcami. Nazywają siebie rolnikami ze względów PR-owych. Ponadto, te zakłady nie wpisują się w wizję rolnictwa Unii Europejskiej, co podkreśla również Janusz Wojciechowski, polski komisarz do spraw rolnictwa.
Chciałbym również podkreślić, że obecna debata w parlamencie nie jest starciem pomiędzy miastem a wsią. Poparcie dla zakazu hodowli zwierząt na futro utrzymuje się na stabilnym poziomie w całym kraju.
Jakim?
W 2019 roku zbyło to 72 procent, a na wsi tylko punkt procentowy mniej.
Inny argumentem przeciwko zakazowi ferm jest ekonomia. Czy hodowle futrzarskie są istotnym elementem polskiej gospodarki?
To dziedzina, która odpowiada za 0,08 procent naszego PKB i 0,16 procent eksportu. Jednocześnie jest przyczyną wielu istotnych problemów społecznych, środowiskowych, a nawet finansowych. Parki narodowe muszą redukować negatywny wpływ norek amerykańskich, które uciekają z ferm i wywierają wpływ na polskie ekosystemy. Niewielkie znaczenie gospodarcze tych przedsiębiorstw widać szczególnie w gminach, w których się one znajdują. Wpływy podatkowe są małe, a fermy powstrzymują możliwości rozwoju lokalnego w innych kierunkach.
Dlaczego?
Mało kto chce otwierać biznes w sąsiedztwie ogromnej hodowli, gdzie mieści się kilkaset tysięcy zwierząt. Są przypadki protestów lokalnych, których osią była obawa o stabilność lokalnych biznesów znajdujących się w otoczeniu ferm. Z analizy rzeczoznawców, którą zamówiliśmy razem z Fundacją Viva!, wynika, że fermy mają również znaczący wpływ na spadek cen okolicznych nieruchomości, nawet do 40 procent. Ludzie, którzy chcą się wyprowadzić z takich wsi, nie mają realnych szans na sprzedaż nieruchomości.
Pomiędzy niektórymi politykami Konfederacji a przedstawicielami branży są istotne powiązania. Marek Miśko, który jest związany z organizacją Polski Przemysł Futrzarski, niedawno udostępniał swoje zdjęcie z wesela Krzysztofa Bosaka. | Paweł Rawicki
Według portalu enorka.info branża futrzarska zapewnia pracę 15 tysiącom osób. Co się stanie z tymi ludźmi, gdy zamkniemy hodowle?
Metodologia tych badań była na bardzo niskim poziomie. Zapytano kilku właścicieli ferm o to, ilu zatrudniają pracowników, a następnie pomnożono te wyniki przez liczbę ferm w spisie. Stare hodowle lisów są przedsięwzięciami, gdzie pracownik przychodzi na dwie godziny dziennie. W tym przypadku trudno mówić o chociażby jednym etacie. Rzeczywiste szacunki wskazują, że w branży futrzarskiej w Polsce zatrudnienie znajduje około 2–3 tysiące osób.
Na czym opieracie te szacunki?
Na danych z innych krajów, gdzie na fermie – a w Polsce jest ich poniżej 500 – znajduje się średnio od 3 do 6 etatów. Fundacji Viva! udało się również uzyskać informacje z ZUS-u. Według tych danych na stałe zatrudnionych w branży jest zaledwie około 850 osób. Reszta to pracownicy ściągani specjalnie z Ukrainy czy Mołdawii.
Liczby podawane przez portale stworzone przez hodowców zwierząt futerkowych są absolutnie nierzetelne i nieprawdziwe. Jakiś czas temu Ministerstwo Rolnictwa opierało się na ich wyliczeniach, co zaowocowało tym, że portale hodowców norek, cytując rządowe raporty, polegały na własnych danych.
Innym argumentem branży jest to, że fermy w ciągu roku mają zagospodarowywać od 600 do 700 tysięcy ton odpadów pochodzenia zwierzęcego. Tę kwestię poruszał również profesor Marian Brzozowski, ekspert do spraw hodowli zwierząt futerkowych. Co się stanie z tymi odpadami, gdy zakażemy hodowli?
Bardzo dobrą pracę w tej kwestii wykonali dziennikarze „Gazety Polskiej” Wojciech Mucha i Jacek Liziniewicz, którzy opisali to zjawisko dwa lata temu. Uzyskali dane między innymi z Ministerstwa Rolnictwa i lekarzy weterynarii, według których na tamten czas 26 procent odpadów kategorii trzeciej było utylizowanych przez fermy futrzane. Część tych odpadów była sprowadzana z zagranicy specjalnie na te fermy. Nawet z RPA!
Wtedy w Polsce było około 10 milionów norek. Dane organizacji Fur Europe, zrzeszającej hodowców z Europy, w zeszłym roku podawały, że w Polsce jest 5,2 miliona osobników. To prawie dwukrotny spadek, który oznacza, że fermy zamykają się same. Można by zaryzykować stwierdzenie, że w Polsce przez ostatnie trzy lata liczba zwierząt futerkowych zmniejszyła się do poziomu, który powinien doprowadzić do zalania nas odpadami poubojowymi.
I co?
Nic takiego się nie stało. Opady funkcjonują jako produkt na rynku, gdzie hodowcy zwierząt futerkowych są tylko jednymi z odbiorców, tak jak firmy produkujące karmę dla zwierząt domowych. W Holandii hodowla futer była na podobnym poziomie rozwoju i nie słyszymy o żadnych katastroficznych doniesieniach. W Polsce równolegle do spadku liczby norek, wzrosła hodowla drobiarska. W zeszłym roku przekroczyliśmy miliard tak zwanych brojlerów, a mimo to nie ma problemów z odpadami ani ze wzrostem cen.
Należy również pamiętać, że prof. Marian Brzozowski jest pośrednio zależny od hodowli zwierząt futerkowych, ponieważ podstawowym założeniem jego specjalizacji jest istnienie ferm. W pewnym stopniu możemy to postrzegać jako walkę o swoje stanowisko pracy.
Na wspomnianym już proteście pod siedzibą PiS-u pojawił się także Krzysztof Bosak. Polityk Konfederacji odwiedził fermę futrzarską prowadzoną przez lidera branży Szczepana Wójcika. Hodowla na firmie wygląda wręcz ,,za idealnie”. Właściciel przedsięwzięcia, opowiadając o swojej firmie, kilkukrotnie podkreślał, że irracjonalne byłoby utrzymanie norek w złym stanie, ponieważ stanowią one jego źródło utrzymania.
Na fermach panują różne warunki, ale każdą z nich da się odpowiednio przygotować do filmu. Na naszej stronie można znaleźć liczne nagrania, które dokumentują cierpienie i niehumanitarne warunki zwierząt.
Ale nawet jeżeli klatki są równe, schludne i dobrze prezentują się na obrazku, to wciąż są one bardzo dalekie od zaspokojenia potrzeb gatunkowych zwierząt, które genetycznie i behawioralnie są dzikimi drapieżnikami żyjącymi na stosunkowo dużych obszarach. Połowę swojego życia spędzają w wodzie. Nawet na wideo z udziałem pana Bosaka, mamy do czynienia z cierpieniem zwierząt, które są pozbawione możliwości realizacji swoich potrzeb.
Dlaczego Konfederacja staje w obronie hodowców futer?
Pomiędzy niektórymi politykami Konfederacji a przedstawicielami branży są istotne powiązania. Współpracownik pana Wójcika, Marek Miśko, który jest związany z organizacją Polski Przemysł Futrzarski, niedawno udostępniał swoje zdjęcie z wesela Krzysztofa Bosaka.
Zachowanie reszty polityków tego ugrupowania również pozostawia wiele do życzenia. Podczas jedenastogodzinnego posiedzenia sejmowej komisji w sprawie ustawy, z ław Konfederacji dobiegały ciągłe żarty i śmiechy. Posłowie zgłaszali niedorzeczne poprawki i wnioski formalne skierowane tylko po to, aby przedłużać cały proces. Z tą branżą są związani naprawdę bogaci ludzie i Konfederacja chce tam ugrać własny interes, dlatego jej członkowie brylują w mediach takich jak wSensie.pl i Świat Rolnika, które zostały stworzone przez przemysł futrzarski.
Czy branża ma również wpływy w innych środowiskach politycznych?
Co ciekawe, Wójcik podobno był w przeszłości kojarzony ze środowiskiem Platformy Obywatelskiej. Gościł nawet na konwencji krajowej tej partii, a hodowca z wielkopolski Rajmund Gąsiorek został radnym z list PO. Ale w działaniach lobbingowych branża futrzarska skręcała coraz to bardziej na prawo.
W końcu z jakiś, dla mnie niezrozumiałych powodów, sojusznikiem stał się ojciec Tadeusz Rydzyk i jego media. Kiedy w Prawie i Sprawiedliwości zaczęły przebijać się postulaty ochrony zwierząt gros polityków odcięło się od tej branży.
Ale podobny postulat pojawił się już w 2016 roku. Wtedy Jarosław Kaczyński musiał się z niego wycofać. Obecna ustawa przeszła przez Sejm, ale do jej uchwalenia wciąż potrzeba zgody Senatu i podpisu prezydenta, który już zapowiedział, że będzie działał w interesie polskiego rolnika.
Dotychczasowe słowa prezydenta odbieram raczej jako badanie sytuacji niż konkretne deklaracje. W 2015 roku Andrzej Duda obiecał, że podpisze każdą ustawę, która poprawi los zwierząt. Liczę, że wywiąże się z tej obietnicy. Oczywiście musimy czekać na wyniki dalszych etapów procesu legislacyjnego, ale trudno mi uwierzyć, że prezydent zawetuje ustawę popartą przez ponad trzy czwarte posłów. Wątpię, żeby chciał zapisać się w historii jako obrońca ferm norek.
Fot. Grzegorz Muniak, Otwarte Klatki.
Współpraca: Jakub Bodziony.