Szanowni Państwo!

Trudno dokładnie wskazać rok, w którym nasza uwaga stałą się walutą. W świat mediów społecznościowych wchodziliśmy pełni optymizmu. Fascynowały nas innowacje, z którymi przyszli do nas twórcy Facebooka, Twittera, potem WhatsAppa, Instagrama, Snapchata, TikToka. Każdej z tych platform szybko przybywało użytkowników, w końcu okazało się, że na przykład Google zdominował rynek wyszukiwarek, a Apple i Amazon wybijały się na prowadzenie w swoich sektorach.

W 2012 roku Facebook kupił Instagrama, w 2014 roku WhatsAppa. Google od dawna nie jest tylko wyszukiwarką – w międzyczasie przejął między innymi YouTube’a. Amazon, oprócz dominacji w sektorze sprzedaży, jest właścicielem społecznościowej platformy gamingowej Twitch, z której miesięcznie korzysta ponad 15 milionów osób. Apple od lat jest najpopularniejszym producentem smartfonów w Stanach Zjednoczonych.

„BIG TECH” czy inaczej „GAFA” – Google, Apple, Facebook, Amazon. Do tego akronimu czasem dodaje się „M” – Microsoft. Ale Microsoft też już od dawna nie jest tylko producentem oprogramowania – to właściciel między innymi LinkedIn czy Skype’a.

Pozycja tych platform przekłada się na ogromną władzę, dzięki której stworzyły globalną agorę wymiany myśli, poglądów, produktów. Sęk w tym, że często jest to władza niemal nieograniczona.

Nietrudno sobie wyobrazić, że razem te platformy są silniejsze od niejednego państwa. Klasyczni liberałowie widzieliby w istnieniu GAFA powód do wielkich zmartwień. Monopole zagrażają wolnej konkurencji. Wolność jednostek jest poważnie zagrożona przez dowolne działania molochów. Sprawa jest poważna. Specjalne działy pracowników czuwają nad tym, żeby żadna konkurencyjna firma nie zagroziła ich pozycji, często dążąc do wykupienia obiecujących startupów lub radykalnego ograniczenia ich funkcjonowania.

GAFA tworzy ekosystem, w którym niemal każdy z nas funkcjonuje. Jeśli technologiczny giganci zdecydują, że nie chcą, żebyśmy korzystali z nowej aplikacji, to po prostu nie zobaczymy jej w AppStorze i Google Play. Tak stało się z Parlerem, popularną wśród amerykańskich konserwatystów i alt-rightu aplikacją społecznościową, która ogromnie zyskała na popularności po tym, jak konto Donalda Trumpa zostało zablokowane przez Twittera. Chwilę później Amazon wycofał się z dostarczania usług hostingowych właścicielowi Parlera.

O tym, co oglądamy i czytamy w sieci, również decyduje GAFA, a dokładniej algorytmy każdej z firm. W grupie wiekowej do 29. roku życia aż 48 procent Amerykanów swoją wiedzę o tym, co dzieje się w polityce, czerpie z mediów społecznościowych. Można by powiedzieć, że oddaliśmy im kontrolę „na własne życzenie”. Nikt nas przecież nie zmusza do korzystania z mediów społecznościowych. Nikt też nie zabrania szukać informacji poza nimi.

Prezeska Fundacji Panoptykon Katarzyna Szymielewicz przekonuje jednak, że taka logika jest fałszywa. „To jest gra nierówna i nieuczciwa, bazująca na naszych prostych, bardzo silnych instynktach i potrzebach. Na lęku przed byciem w izolacji, na potrzebie przynależności. Jesteśmy rozgrywani na froncie, który jest dla nas szalenie trudny do racjonalnego zarządzenia” – mówi w rozmowie z Aleksandrą Sawą.

Według Szymielewicz pilnie potrzebujemy nowej umowy społecznej, w której to użytkownik będzie wyznaczał zasady.

Zgadza się z tym Anna Mazgal, ekspertka w zakresie polityki cyfrowej, która twierdzi, że „sednem problemu napędzającym patologię jest model biznesowy, w którym klientem mediów społecznościowych nie są ich użytkownicy, a firmy i różnego rodzaju pośrednicy, którzy chcą dostępu do ich uwagi i kart kredytowych”. W swoim tekście Mazgal proponuje rozwiązania dotyczące regulacji działalności cyfrowych gigantów i zwraca uwagę, że „w wymiarze globalnym oddaliśmy prawo do decydowania o akceptowalnych granicach wolności słowa prywatnym podmiotom, nie wiedząc niemal nic o tym, jak podejmowane są te decyzje”.

W podobnym tonie wypowiada się Maciej Kuziemski, na co dzień zajmujący się badaniem rozwiązań, które pozwalałyby na bardziej demokratyczną kontrolę sieci. W swoim tekście Kuziemski tłumaczy, jakie działania należy podjąć w tym kierunku.

Trudno więc łudzić się, że działalność GAFA ma wiele wspólnego z regułami wolnorynkowej konkurencji, jak próbują przekonywać niektórzy.

Na to zwraca uwagę również Łukasz Faciejew z „Kultury Liberalnej”, który pisze, że w tym wypadku wyjątkowo również liberałowie powinni się domagać państwowej interwencji w sferze cyfrowej. Albowiem tu zagrożona jest neutralność sieci i swoboda przepływu informacji. „Liberalizm proponuje podzielić władzę w gospodarce, na wzór podziału władzy politycznej i równowagi między władzami, w taki sposób, aby konsumenci mieli wybór między wieloma substytucyjnymi produktami. Teraz go nie mają. Liberalizm zachęca też do zwiększania konkurencji, bo powoduje ona, że jakość rośnie, a ceny spadają. Powinniśmy pójść tą drogą” – przekonuje Faciejew.

Co więc należy zrobić, aby ocalić wolność słowa, ochronić demokrację i zachować zasady zdrowej konkurencji w XXI wieku – w tak zupełnie nowych warunkach – pozostaje pytaniem otwartym i to nie tylko dla nas, liberałów.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja

 

Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Pete Linforth, źródło: Pixabay