Ile razy krytykować można w tekstach dla dzieci i młodzieży galopujący antropocentryzm, kontrastując obraz karczowników, budowniczych i zdobywców z figurą Innego, tylko pozornie od nas różnego, przekonującego, że „jesteśmy połączonym z sobą światem”? Powieść „Willa, dziewczyna z lasu” Roberta Beatty’ego (autora popularnej serii książek o Serafinie), która 10 lutego ukaże się w Polsce nakładem Wydawnictwa Literackiego w tłumaczeniu Łukasza Małeckiego, udowadnia, że takie historie wciąż – a może właśnie teraz bardziej niż kiedykolwiek – poruszają. O ile są dobrze opowiedziane.

Położone na granicy dzielącej Karolinę Północą i Tennessee Wielkie Góry Mgliste u progu XX wieku zdają się terenem nieustannych starć między Feiranami, podobnymi do ludzi nocnymi duchami, a „światłolubami”, z perspektywy tych pierwszych dzielącymi się na Czirokezów i białoskórych osadników, do których wkrótce dołączają także nowi przybysze, wyposażeni w machiny z żelaza.

Wydawałoby się, że taki kontekst w dość czytelny sposób rozkłada akcenty w powieści. A jednak, jeśli z bliska przyjrzeć się społeczności leśnych stworzeń, okazuje się, że ona sama trawiona jest problemami podobnymi do tych, z którymi zmaga się człowiek. Głucha Jama, niegdyś kwitnący i pełen wielobarwnych ptaków dom Feiran, ulega stratyfikacji – ci o lepszej pozycji zajmują górne partie legowiska, a pozostali kryją się w labiryncie, ciemnych tunelach znajdujących się tuż nad niedostępnymi, wilgotnymi głębinami skomplikowanego systemu pieczar. Wszystko wydaje się butwieć lub wysychać, a splatanie z otoczeniem – pierwotna moc nocnych duchów – nie oznacza już zjednoczenia z naturą, lecz umiejętność wkradania się w łaski potężnego władcy i pełną podstępów rywalizację z pozostałymi członkami klanu. Rodzi się więc oczywiste pytanie: który wróg stanowi większe niebezpieczeństwo, ten zewnętrzny, czy raczej wewnętrzny?

Nie ma żadnego „ja”, jest tylko „my”.

Willa, wychowywana przez babkę nastoletnia potomkini jednego z pradawnych feirańskich rodów, początkowo za wszelką cenę stara się dopasować do rzeczywistości, w której przyszło jej dorastać. Zgodnie z zasadą „nie ma żadnego «ja», jest tylko «my»”, promowaną przez padarana, lśniącego boga jej klanu, co noc wykrada się z Głuchej Jamy i razem z innymi łowcami-złodziejami łupi ludzkie osady, by odbudować dawną potęgę całego ludu. Z czasem dziewczynę dopada jednak szereg wątpliwości i w końcu seria przerażających odkryć zmusza ją do opuszczenia legowiska. Niespodziewanie Willa będzie musiała nie tylko na nowo nawiązać stłumioną więź z otaczającym ją lasem i jego magią, ale także skonfrontować się z reprezentantem osadników i wszystkimi stereotypami na temat człowieka, które do tej pory w sobie pielęgnowała.

Niezwykle poetycko opisywana jest ta odbudowywana relacja bohaterki z poza-ludzką przyrodą. Jej sposób komunikowania się z roślinami i zwierzętami za pomocą pradawnego języka, ale przede wszystkimi dotyku i wymiany energii, jest zagadkowy i zarazem niezwykle zmysłowy. Pozwala na harmonijne połączenie ciała, umysłu i duszy.

Sekretne królestwo leśnego ludu

Czasem mogłoby się wydawać, że – jak większość komercyjnych historii tego typu – pod pretekstem ekologicznie zorientowanego przekazu Beatty paradoksalnie reafirmuje antropocentryzm; jeden z niewielu jednoznacznie pozytywnych bohaterów gatunku ludzkiego ścina drzewa, poluje i je dziczyznę, a jego działania ostatecznie są usprawiedliwione i wpisane zostają w naturalny cykl przyrody, obok pszczół współpracujących dla dobra całego ula i drapieżności wilków: „każdy ma swój sposób na przetrwanie”. W przypadku tej powieści chciałabym jednak postrzegać to nie jako przyzwolenie na niszczenie środowiska naturalnego, ale jako szczególny rodzaj wyrozumiałości, która mimo wszystko nie wyklucza stanowczego stawiania konkretnych wymagań i konieczności ponoszenia odpowiedzialności, daje za to coś, czego obecnie zdajemy się potrzebować bardziej niż siły lub szczęścia – nadzieję.

To wyrozumiałość, która nie wynosi człowieka ponad inne gatunki; wręcz przeciwnie, wszystko stawia na równi, podobnie jak Willa spoglądająca na świat ze szczytu Wielkiej Góry. Albo smoki u Miłosza: „A jednak byliśmy do siebie tak podobni, / Że leniwe smoki przeciągające się w powietrzu / Musiały nas uważać za braci i siostry / Bawiących się zgodnie w słonecznym ogrodzie”.

Najmocniejszą stroną „Willi, dziewczyny z lasu” jest dla mnie właśnie brak ukazywania jednowymiarowej opozycji między dobrą wspólnotą, jej tradycjami i kontaktem z naturą, a złą jednostką, wymuszanym przez nią postępem i konstruowaną kulturą. Magia lasu jest tu równie potężna co magia zapisanych na papierze słów. A siła społeczności tkwi nie tylko w pamięci pokoleń, ale też w wolnej woli składających się na nią indywidualności.

Dlatego trochę szkoda, że ta niejednoznaczność w drugiej części powieści ustępuje niezwykle poruszającym co prawda, ale mimo wszystko przesadnie dosadnym i doskonale znanym obrazom karczowanego, „mordowanego” lasu, a następnie prometeizmu. Trudno nie odmówić im jednak kinematograficznej dynamiki i malarskości.

Jedyne, czego nam trzeba, to czas

Ostatecznie „Willa, dziewczyna z lasu” to balansująca między epickim rozmachem i intymnym kontaktem z naturą niepokojąca, a zarazem kojąca historia, która baśniowo przekonuje o tym, że pojedynczy akt dobroci zagnieżdża się w umyśle i sercu mocniej niż nieskończona ilość niegodziwości, mroku i przemocy. Poza zachęcaniem do buntu przeciwko zastanej rzeczywistości pokazuje także, że jedną ze wspaniałych lekcji, które ofiarowuje nam poza-ludzka przyroda, jest szacunek do czasu – należy się więc niespiesznie zastanawiać, pozwolić sobie na wahanie, czasem pogodzić się z czekaniem i nie walczyć z tym, czego nie można pokonać. Przede wszystkim jednak to opowieść niezwykle zielona; zielonością o wielu odcieniach.

 

Książka:

Robert Beatty, „Willa, dziewczyna z lasu”, przeł. Łukasz Małecki, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021.

 

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.