Czy neoliberalizm istnieje? To dość dziwne pytanie, jeśli zważyć, że ciągle o nim słyszymy. Francuski filozof Michel Foucault nie miał w tej sprawie wątpliwości – już kilka dekad temu analizował w swoich badaniach neoliberalną myśl społeczną. Współcześnie Foucault mierzy się z zarzutami ze strony lewicy, że nie był tak po prostu historykiem neoliberalizmu – że jego idee przyczyniły się do wzmocnienia neoliberalizmu, a pod koniec życia być może wręcz stał się neoliberałem. Europoseł Platformy Obywatelskiej Janusz Lewandowski na początku lat 90. opublikował książkę „Neoliberałowie wobec współczesności”, zawierającą sylwetki postaci związanych z tym nurtem intelektualnym.
A jednak znaczenie tego pojęcia nie jest wcale jasne. Neoliberalizm jako hasło polityczne z pewnością ma w sobie coś demonicznego. Zapowiada niepewność, zagrożenie, usuwanie się gruntu spod nóg. Kojarzy się z ekonomistami zrzucanymi na spadochronach w różne części świata, gdzie wprowadzać mieli gospodarcze rewolucje – jak wieść niesie, zawsze w służbie bogatych. Brytyjski publicysta George Monbiot, który zajmuje się w szczególności sprawami środowiska i klimatu, przekonywał, że neoliberalizm leży u źródła wszystkich naszych problemów. Działacze społeczni w rodzaju Jana Śpiewaka standardowo rozpoznają w neoliberalizmie źródła patologii społecznych. Jak coś działa źle – to przypuszczalnie winny jest neoliberalizm. W tej sytuacji nie ma zbyt wielu osób, które otwarcie określałyby się mianem neoliberałów – co trochę utrudnia jego zidentyfikowanie. Co więcej, w debacie pojawiają się sugestie, że coś takiego jak neoliberalizm być może w ogóle nie istnieje, że jest to tylko pusta obelga, pojęciowa pałka na przeciwników.
Rozpływa się w powietrzu…
Oczywiście, uważny student nauk społecznych od razu nabierze podejrzeń, że jeśli rozmawiamy o zjawisku, któremu przypisuje się rozmaite negatywne konsekwencje społeczne, niełatwo uchwycić jego właściwe znaczenie i wręcz zaprzecza się jego istnieniu – to są to sygnały, które wskazują, że z pewnością mowa jest o dominującej ideologii. Dominująca ideologia ma bowiem to do siebie, że staje się przezroczysta jak powietrze – będąc pod jej wpływem, przedstawiamy relacje społeczne, które mają przygodną dynamikę oraz historię, jako coś naturalnego, a zatem przypuszczalnie nieinteresującego politycznie, nie-ideologicznego. Wydaje się nawet, że system, który istnieje, mimo że nie posiada otwartych zwolenników, byłby urządzeniem wyjątkowo potężnym – ponieważ niezwykle trudno byłoby zadać mu cios. Dawid może mierzyć się z Goliatem, ale trudno byłoby mu walczyć z przeciwnikiem, którzy przypomina powietrze. Jednak w rzeczywistości bardziej prawdopodobne jest to, że system ten ma swoich zwolenników, a jedynie nie będą oni chętnie mówić w otwarty sposób na temat własnych interesów – a być może nie będą w stanie w świadomy sposób przedstawić własnych realnych interesów, chronionych na gruncie istniejącego porządku społecznego, chociaż w praktyce będą działali jak jego zwolennicy.
Pozwólmy sobie zatem na eksperyment: gdyby przyjąć, że neoliberalizm jest współcześnie ideologią dominującą, która jest tak przeźroczysta, że nie dostrzegamy jej sztuczności, to jakie byłyby jego znaki? Tematem, który pojawia się najczęściej w kontekście hasła neoliberalizmu, jest zagadnienie wolnego rynku. Jednym z filarów neoliberalizmu z pewnością byłby zatem pieniądz jako główny mechanizm pośredniczący w relacjach między ludźmi. Mechanizm wygodny, ponieważ uniwersalny, międzykulturowy, wymierny, formalny, bezosobowy i szybki – nie wymaga zbyt wiele inteligencji, emocjonalnego zaangażowania ani budowania relacji.
Ta ostatnia kwestia ma istotne znaczenie. Potocznie mówi się, że najlepiej sprzedają się przemoc i seks – jednak, rzecz jasna, chodzi o przemoc i seks jako produkty, odpowiednio wyestetyzowane i sformatowane pod odbiorcę. To sugeruje, że pod rządami neoliberalizmu charakterystycznym zjawiskiem byłoby utowarowienie relacji między ludźmi – rozpatrywanie relacji społecznych w kategoriach takich jak cena, zysk i strata, budowanie kapitałów. Zgadza się to z poglądem wspomnianego Foucaulta, jednego z najciekawszych analityków neoliberalizmu, według którego różnica między neoliberalizmem a starszą wersją liberalizmu polega na tym, że ten w wersji „neo-” rozszerza logikę rynkową na kolejne obszary życia.
Neoliberalizm – wersja oficjalna
W odpowiedzi na pytanie o to, czym konkretnie jest neoliberalizm, może nam pomóc nowy wpis, opublikowany kilka dni temu na stronach Stanford Encyclopedia of Philosophy. Jego autor, Kevin Vallier, wyznaczył sobie za cel zdefiniowanie neoliberalizmu jako doktryny filozoficznej. Artykuł nie zadowoli nikogo, ponieważ nie jest aktem oskarżenia ani rozgrzeszenia, tylko opisuje historię.
Najkrótsza definicja neoliberalizmu jest dość prosta: „pogląd filozoficzny, zgodnie z którym instytucje polityczne oraz gospodarcze społeczeństwa powinny być wyraźnie liberalne oraz kapitalistyczne, jednak uzupełnione przez ograniczoną konstytucyjnie demokrację oraz skromne państwo opiekuńcze”. Źródeł tego sposobu myślenia należy szukać w latach 40. XX wieku, natomiast za głównych autorów związanych z filozofią neoliberalną bierze się F.A. Hayeka, Miltona Friedmana oraz Jamesa Buchanana.
Jest tutaj kilka elementów, na które warto zwrócić uwagę. O znaczeniu wolnego rynku pisałem już wcześniej. Jednak neoliberalizm nie jest ogółem antypaństwowy, czym różni się od libertarianizmu. Nie ulega także wątpliwości, że neoliberałowie są zwolennikami rządów prawa. W największym skrócie neoliberalizm to właśnie wolny rynek plus rządy prawa. Niektórzy mogą być zatem zdziwieni tym, że neoliberałowie popierają dozę państwa dobrobytu, ale nie powinno być to zaskakujące. Warto pamiętać o tym, że w naukach politycznych istnieje szereg koncepcji państwa dobrobytu, o czym rozmawiałem kiedyś w „Kulturze Liberalnej” z prof. Ryszardem Szarfenbergiem. Jak pisze autor hasła w encyklopedii stanfordzkiej, „Hayek jest dość przyjazny różnego rodzaju interwencjom rządu. […] broni antycyklicznej polityki monetarnej, budowy infrastruktury transportowej przez rząd, ubezpieczeń społecznych na wypadek klęsk żywiołowych, państwowego ubezpieczenia zdrowotnego, minimalnego dochodu podstawowego oraz sztywnych regulacji w sprawie godzin, bezpieczeństwa i higieny pracy”.
Uwagę zwraca także wyrażona wprost, ale jednak akcesoryjna, rola demokracji w myśleniu neoliberałów. Chodzi o to, że zwykle opowiadają się oni jednoznacznie za demokracją, a wręcz uważają, że demokracja jest konieczna, ale owo poparcie dla ustroju demokratycznego nie wydaje się głęboko i systematycznie związane z ich ogólnym stanowiskiem filozoficznym – z tego względu zdarzało im się wyrażać sympatię na przykład wobec krwawego reżimu Pinocheta. Ich wrażliwość jest ogółem nie demokratyczna, lecz antypolityczna, czyli zmierza do ograniczenia znaczenia praktyki politycznej.
Ideologiczne pałkarstwo
Wydaje się jednak, że być może najważniejszą i najbardziej charakterystyczną cechą filozofii neoliberalnej – która wyróżnia ją na tle rodziny różnych filozofii liberalnych – jest jeszcze coś innego. Jest to mianowicie głęboko strategiczna, instrumentalna natura neoliberalizmu. Jak pisze Vallier, „powinniśmy rozumieć neoliberalizm jako doktrynę dotyczącą tego, w jaki sposób powinna być zorganizowana polityka oraz gospodarka. Nie jest to teoria sprawiedliwości albo prawomocności”. Tego rodzaju stanowisko ma pewne zalety – jeśli nie zakładamy żadnej silnej teorii sprawiedliwości, to nie będziemy dążyć po trupach do celu. Jeśli nie zmierzamy do realizacji określonego ideału dobrego życia, to będziemy zwolennikami tolerancji, dopuszczając pluralizm społeczny. To ideały, które niewątpliwie wywodzą się z liberalnej tradycji politycznej.
Jednak tego rodzaju ustawienie sprawy posiada także wadę, w wyniku której neoliberalizm postrzegany jest jako stanowisko wyjątkowo zideologizowane. Okazuje się bowiem, że neoliberałowie w punkcie wyjścia przyjmują pewien dogmat na temat właściwego sposobu organizacji polityki oraz gospodarki – czyli ideał wolnego rynku i deregulacji, a także nieracjonalnej polityki oddzielonej chińskim murem od życia gospodarczego – a następnie zajmują się wbijaniem go do głów, czyli obroną owego dogmatu przy pomocy dostępnych środków. Jest to postawa, którą bardzo łatwo rozpoznać można w realnych postawach osób kojarzonych z myśleniem neoliberalnym – które powtarzają metafizyczne slogany w rodzaju „prywatne jest zawsze lepsze”, niezależnie od tego, czy rzeczywiście jest w danym przypadku lepsze, a także niezależnie od dyskusji na temat tego, jak należy rozumieć pojęcie „lepsze”, skoro rzekomo nie przyjmują oni żadnej teorii dobra.
Przyczajony neoliberalizm, ukryty miliarder
To powoduje dwa problemy. Po pierwsze, powstaje wrażenie pewnej nieszczerości neoliberałów, związanej z faktem, że niezależnie od tego, co wydarzyłoby się w świecie, będą z zasady bronić wybranego zawczasu stanowiska polityczno-gospodarczego. W dodatku jest ono rzekomo niepolityczne, a po prostu racjonalne. Z tego powodu neoliberałowie zaczynają wyglądać, jak gdyby mieli coś do ukrycia – i oczywiście od razu przychodzi do głowy myśl na temat tego, co mają do ukrycia: realną analizę interesów niejawnych beneficjentów dominującej ideologii, a zatem prawdę na temat rzeczywistych mocodawców.
Do tego dochodzi drugi problem. Skoro neoliberalizm zostawia na boku kwestie sprawiedliwości oraz dobrego życia, będzie to znaczyło, że neoliberałowie będą bronić własnych przekonań na temat polityki oraz gospodarki nawet wtedy, gdy będą one w sprzeczności z argumentami ze sprawiedliwości oraz dobrego życia. Odpowiedzą oni wówczas, że nie możemy zdefiniować tych pojęć politycznie, ponieważ w praktyce istnieje wysokie ryzyko, że dążenie do nich będzie prowadziło do niesprawiedliwych rezultatów – w czym jest pewna racja. Będą jednak mówić o tym w sposób nieco aspołeczny, jak gdyby byli obojętni na sprawiedliwość oraz dobro. Oto negatywny skutek uboczny ich antypolityczności.
W rzeczywistości każde społeczeństwo jest zorganizowane wokół pewnych zasad sprawiedliwości, które często pozostają niewysłowione, ale można zrozumieć je dzięki analizie rzeczywistych praktyk społecznych. W konsekwencji, kiedy porządek społeczny okazuje się z jakiegoś powodu niesprawiedliwy, w systemie politycznym powstaje napięcie – na które neoliberałowie nie będą zdolni odpowiedzieć, osłabiając w ten sposób potencjał liberalnej tradycji politycznej. Jak przekonywałem w książce „Nowy liberalizm”, lepiej byłoby zatem kształtować formację centrową, która odrzuca dogmatyzm gospodarczy na rzecz pragmatyzmu, a także jest w większej mierze polityczna i demokratyczna. Tego rodzaju stanowisko będzie w większym stopniu zdolne do reagowania na pojawiające się kryzysy polityczne, a także lepiej przysłuży się ludzkiej wolności.
* Zdjęcie użyte jako ikona wpisu: See-ming Lee CC BY 2.0.