Jakub Szewczenko: 7 lipca zamordowano prezydenta Haiti Jovenela Moïse’a. Czy wiadomo, kto stoi za zamachem?

Krzysztof Jacek Hinz: Tego ciągle nie wiemy. Według policji jego „autorami intelektualnymi” byli pastor, były senator oraz dawny urzędnik ministerstwa sprawiedliwości. Nie jest jednak jasna dokładna motywacja zamachowców ani to, czy stał za nimi ktoś jeszcze. Pojawiły się nawet podejrzenia, że mógł być w to zamieszany sam Claude Joseph, który po zabójstwie ogłosił, że pełni rolę głowy państwa, sprawując funkcję premiera rządu tymczasowego. W śledztwie pojawiają się wciąż nowe wątki.

Okoliczności zamachu są szokujące. W nocy konwój pojazdów w eskorcie uzbrojonych mężczyzn pojawił się przed rezydencją głowy państwa, w środku stolicy. Następnie zamachowcy bez napotkania oporu weszli do budynku i brutalnie zamordowali prezydenta, według niektórych relacji poddając go nawet torturom. Po wszystkim bez przeszkód opuścili miejsce zbrodni. Jak to w ogóle możliwe?

To historia jak z latynoamerykańskiej telenoweli. Brutalnego mordu prezydenta dokonało komando składające się z ponad dwudziestu kolumbijskich najemników. Z tym że większość z nich nie była nawet świadoma, że mają zabić głowę państwa. Nie znali prawdziwej natury swojego zadania i przed zamachem jak gdyby nigdy nic zwiedzali sobie okolice! Prawie wszyscy z nich zostali zatrzymani, trzech zabito, a kilku nadal się ukrywa.

Wszystko wskazuje na to, że prezydent został zamordowany przy całkowicie biernej postawie swojej ochrony. Jej pracownicy, wraz z szefem, zostali zatrzymani. Przed zabójstwem, prezydent Moïse przez 10 minut usiłował bezskutecznie skontaktować się z ochroną i policją, by przekazać, że jego życie jest zagrożone.

Komu zależało na śmierci Jovenela Moïse’a?

Prezydent miał na Haiti wielu przeciwników, którzy od lat uczestniczyli w masowych demonstracjach, domagając się jego ustąpienia. Lista zarzutów, które wysuwali jego przeciwnicy, jest długa: samowolne przedłużenie kadencji prezydenckiej, próby zmiany konstytucji, pogłębiający się kryzys gospodarczo-społeczny, wszechobecna korupcja, galopująca inflacja i porażka w walce z pandemią. Od 2020 roku prezydent rządził dekretami, bo rok wcześniej nie odbyły się wybory do parlamentu. Do pogłębienia chaosu w kraju dodatkowo przyczyniła się działalność uzbrojonych gangów, które kontrolują regiony rozciągające się wokół stolicy Port-au-Prince.

Rządy prezydenta cieszyły się jednak umiarkowanym poparciem Stanów Zjednoczonych, Unii Europejskiej i Organizacji Państw Amerykańskich, które uważały, że mimo wszystko chronią one Haiti przed jeszcze większą katastrofą gospodarczą, społeczną i humanitarną.

Prezydent z jednej strony był oskarżany o demontaż demokracji. Z drugiej – przedstawiał się jako przedstawiciel interesów ludu zwalczający oligarchię, która skupiona w kilku rodzinach zarządza większą częścią gospodarki Haiti. Który z tych obrazów ma w sobie więcej prawdy?

Jeżeli nawet prezydent deklarował, że będzie zwalczać oligarchię, to niewiele zdziałał w tej kwestii. W kraju w dobrobycie wciąż żyje tylko wąska elita. Większość mieszkańców jest niezmiernie uboga. Poważnym problemem jest korupcja, w którą najprawdopodobniej zamieszane było także jedno z przedsiębiorstw należących do Moïse’a. Za jego rządów nie udało się wyjaśnić sprawy zdefraudowania przez funkcjonariuszy rządowych połowy z sumy 4 miliardów dolarów, które Haiti otrzymało w latach 2008–2016 w formie subsydiowanej ropy naftowej od zarządzanej przez Wenezuelę organizacji PetroCaribe. Dochód ze sprzedaży ropy miał wspomóc rozwój kraju. Rozkradzione pieniądze odpowiadały jednej piątej haitańskiego PKB! Nie jest również jasne, na co dokładnie zostały przeznaczone ogromne środki, które Haiti otrzymało w ramach międzynarodowej pomocy przeznaczonej na likwidowanie skutków trzęsienia ziemi z 2010 roku.

Co stało się z władzą w kraju po śmierci prezydenta?

Na Haiti jest mnóstwo frakcji politycznych, dlatego brak jakiegokolwiek konsensusu w sprawie przyszłości demokratycznej kraju. Zaraz po zabójstwie, pełniący obowiązki premiera Claude Joseph ogłosił, że panuje nad sytuacją i wprowadził stan wyjątkowy. Problem w tym, że na dwa dni przed śmiercią prezydent Moïse go zdymisjonował. Josepha miał zastąpić Ariel Henry, który uznał, że to on jest w związku z tym prawowitym premierem, choć nie został jeszcze zaprzysiężony ani nie skompletował rządu.

Obaj politycy ostatecznie się jednak dogadali. Joseph zgodził się ustąpić, ale zachowując tekę ministra spraw zagranicznych. Ariel Henry ma doświadczenie, jest uważany za polityka umiarkowanego i skłonnego do konsensusu. Pozostało mu dokończyć formowanie rządu i doprowadzić do porozumienia między frakcjami politycznymi. Być może jest to nadzieja na przywrócenie na Haiti normalności. Aczkolwiek śledząc to, co się tam dzieje przez ostatnie lata, trudno sobie wyobrazić zatrzymanie procesu staczania się kraju do roli państwa upadłego.

Powiedział pan o przywróceniu normalności. Zastanawiam się jednak, czy jest w ogóle co przywracać. Czytając o zaledwie dwustuletniej historii Haiti naliczyłem ponad dwadzieścia momentów, w których władza była zmieniana przez przewroty wojskowe, zabójstwa polityczne czy rewolucje. Wydaje się, że kraj jest w nieustannym kryzysie politycznym od początku swojego istnienia. Może więc normalność trzeba dopiero zbudować?

Historycy wyliczają nawet, że w pierwszym stuleciu swojej niepodległości Haiti przeżyło rządy ponad siedemdziesięciu dyktatorów. Od odzyskania niepodległości jest w zasadzie najbardziej niestabilnym politycznie państwem w regionie Ameryki Łacińskiej i Karaibów.

Muszę przyznać, że Haiti to dla mnie kraj niezwykły. Z jednej strony jako pierwszy w regionie wybił się na niepodległość i uzyskał możliwość niezależnego rozwoju. Jako pierwszy przyjął swoją konstytucję, drugą po amerykańskiej na całej półkuli zachodniej. Paradoksalnie jednak jest obecnie najbiedniejszym krajem na tej półkuli i jednym z najbiedniejszych na świecie. Około 60 procent mieszkańców żyje w ubóstwie, tylko połowa ma dostęp do wody pitnej, 60 procent terytorium Haiti pozbawione jest dostaw elektryczności, a większość dróg jest nieprzejezdnych. Niemal cały drzewostan został wycięty na opał, co spowodowało wyjałowienie gruntów. Jest ogromny kontrast między Haiti a sąsiednią Dominikaną, która prosperuje względnie dobrze. Państwo przeżywa permanentny kryzys. W jego wyniku ponad milion spośród około 11 milionów mieszkańców jest zależnych od dostaw żywności w ramach pomocy humanitarnej.

A oprócz tego kraj jest doświadczany przez kolejne katastrofy naturalne. Ostatni raz znalazł się na czołówkach gazet w 2010 roku, po wspomnianym ogromnym trzęsieniu ziemi.

To była wielka tragedia. Zginęło ponad 200 tysięcy osób, kolejne 350 tysięcy zostało rannych, a ponad półtora miliona straciło dach nad głową. Straty gospodarcze szacowano na około 8 miliardów dolarów. A od tego czasu kraj nawiedziło kilka huraganów, epidemia cholery, a teraz jeszcze covid-19. Haiti wciąż nie dysponuje żadnymi szczepionkami, choć odrzuciło wcześniej przyznaną jej w ramach mechanizmu Covax znaczną partię szczepionek Astra-Zeneca. Według oficjalnych danych do 27 lipca około 20 tysięcy osób zostało zarażonych, a ponad 500 zmarło. Jednakże zdaniem ekspertów liczby te są tak naprawdę znacznie, znacznie wyższe. Sytuację pogarsza brak respiratorów, lekarzy i lekarstw.

Wydaje się, że w swojej historii Haiti doświadczyło wszelkich możliwych katastrof. Bądź to wywoływanych siłami natury, bądź przez człowieka.

Jedną z katastrof spowodowanych przez ludzi jest aktywność gangów. Wydaje się, że wręcz rywalizują one z państwem o władzę. Po zabójstwie prezydenta lider największego z nich zorganizował nawet konferencję prasową. W obecności dziennikarzy mówił o sprawiedliwości dla zabitego i wzywał rywalizujących o władzę, by zastanowili się, czy są w stanie rozwiązać problemy kraju. Przemawiał jak polityk! Ciężko o bardziej dobitny przykład przekonania przestępców o ich bezkarności i sile.

Ten problem jest dosyć nowy. Pojawił się wraz z narastaniem trudności gospodarczych, właściwie w okresie ostatnich dwóch lat. Gangi dokonują morderstw, porwań dla okupu i napadów rabunkowych. Tylko w czerwcu bieżącego roku w stolicy i jej okolicach naliczono ponad 150 zabójstw i ponad 200 porwań. Gangi kontrolują znaczne rejony w Port-au-Prince i wokół miasta.

Nie pomogły nawet wprowadzane przez prezydenta stany wyjątkowe. Problem polega zasadniczo na tym, że nie ma wystarczających sił bezpieczeństwa, żeby im się przeciwstawić. W 1994 roku haitańskie siły zbrojne zostały rozwiązane, aby zapobiec ciągle powtarzającym się zamachom stanu. W 2017 roku odtworzono je, ale w bardzo ograniczonym zakresie. Łącznie jest to około 500 żołnierzy i 15 tysięcy policjantów.

Gangi są oczywiście problemem w wielu krajach regionu. Na Haiti jest to jednak o tyle dramatyczne, że ze względu na bardzo skomplikowaną sytuację polityczną i głęboki kryzys gospodarczy, działają one bez żadnych ograniczeń. Dokonują napaści w biały dzień i nie oszczędzają nikogo.

Zamordowany prezydent był oskarżany o układanie się z przestępcami.

To jest część trudnego dylematu, przed którym, oprócz Haiti, stoi od lat wiele krajów regionu, a w szczególności takie kraje takie jak Meksyk, Salwador, Honduras czy Kolumbia. Czy wydać bezpardonową, kosztowną i krwawą wojnę gangom, czy też starać się z nimi jakoś dogadać? Trudno powiedzieć, który model postępowania jest właściwy. Oba kończą się oskarżeniami, że wybrano złą strategię.

Przez lata pracował pan jako ambasador w tym regionie. Jak wygląda praca dyplomatyczna w krajach, które mierzą się z takimi kryzysami?

Jest to na pewno praca specyficzna, wymaga pewnej dwutorowości. Z jednej strony, zależy nam na zacieśnianiu dwustronnych relacji, a z drugiej musimy monitorować przestrzeganie praw człowieka i zasad demokracji. W niektórych krajach rządy o skłonnościach autorytarnych nie życzą sobie na przykład kontaktów dyplomatów z opozycją. Utrzymywanie kontaktów z przedstawicielami wszystkich kręgów społeczeństwa jest jednak zgodnie z konwencją wiedeńską. To prawo, a nawet obowiązek dyplomaty. Tu pojawiają się napięcia. Problemem jest często kwestia dostępu do informacji. Jeśli kraj jest w stanie zapaści ekonomicznej ciężko też pogłębiać relacje gospodarcze, które są przecież bardzo ważne.

Czy świat powinien pana zdaniem interweniować na Haiti, żeby ponownie spróbować ustabilizować sytuację w kraju? Wzywa do tego wiele głosów.

Wydaje się, że nie ma innego wyjścia. Pogrążone w ciągłym chaosie Haiti nie jest w stanie samo sobie poradzić. Konieczna jest zorganizowana współpraca międzynarodowej społeczności, żeby pomóc wejść na drogę demokracji i doprowadzić do poprawy sytuacji gospodarczej. Kiedyś na Haiti stacjonowała międzynarodowa misja wojskowa. Obecnie działa tylko biuro specjalnej misji politycznej ONZ. To za mało. Potrzebne jest bardzo zdecydowane działanie.

W przeszłości niektóre państwa wiele zyskały na wykorzystywaniu Haiti. Było ono perłą w koronie francuskich posiadłości na Karaibach, wielkim producentem cukru. Najpierw wymordowano ludność tubylczą, a potem sprowadzano niewolników z Afryki. Biała elita bardzo się na tym wzbogaciła. To, że potem to Haitańczycy spłacali dług wobec Francji, jest groteskowe.

Niektórzy podnoszą jednak argument, że nieustanne wspieranie państw rozwijających się nie jest właściwym rozwiązaniem. Ich zdaniem umacnia to kraj w pozycji podległości i niesamodzielności, co tylko pogłębia kryzys.

To odwieczny problem. Potrzebne są narzędzia, które budowałyby odpowiednie mechanizmy i instytucje, pozwalające skutecznie nadzorować wykorzystanie pomocy rozwojowej. Nie powinno się to odbywać tylko na zasadzie dawcy–biorcy. Szczególnie jeśli biorca często zagarnia część do własnej kieszeni. Jak do tej pory ogromna ilość środków zainwestowanych w ramach pomocy humanitarnej na Haiti nie przyniosła oczekiwanych rezultatów, głównie z powodu skorumpowania funkcjonariuszy rządowych. Nie widać poprawy, brak skutecznych narzędzi kontrolowania wydatków. Konieczne może być przemyślenie jeszcze raz, w jaki sposób można pomóc temu państwu.

Z kolei kraje angażujące się w taką pomoc, często oskarża się o nieszczere intencje. Pomoc rozwojowa ma rzekomo trafiać do zachodnich spółek, które realizują tam projekty infrastrukturalne. Mówi się też, że są to instrumentalne inwestycje w ochronie własnych interesów. Tak na przykład USA miałaby pomagać Haiti tylko po to, by uniknąć kryzysu migracyjnego. Za prezydentury Bidena liczba deportacji Haitańczyków wzrosła podobno do rekordowych poziomów.

Oczywiście, zawsze mogą pojawić się tego typu podejrzenia, mniej lub bardziej uzasadnione. I prawdopodobnie często tak się dzieje. Nie ma modelu idealnego. Ale nawet jeśli dawcy pomocy kierują się w dużym stopniu własnymi interesami, to jej adresaci też odnoszą korzyści. Sprawa nielegalnej imigracji jest dla Stanów Zjednoczonych ważna z powodu własnego interesu i bezpieczeństwa. Ale przecież próby pokonania morza na przeciążonych i nieprzystosowanych do tego jednostkach kończą się często tragicznie. Wielu nielegalnych migrantów haitańskich ginie po drodze w odmętach morza. To w interesie samego Haiti jest zapobieżenie tym tragediom. A żeby tak się stało, muszą poprawić się warunki życia w tym kraju.

Czy Haiti jest więc państwem permanentnie upadłym? Jest jeszcze dla Haitańczyków jakaś nadzieja, poza ucieczką?

Mówi się, że nadzieja powinna umierać ostatnia. O przyszłości Haiti ciężko cokolwiek wyrokować. Można też powiedzieć, że nad krajem ciąży fatum. Niezwykle trudno będzie wydostać mu się z pułapki, w której się znalazł. Sytuacja jest przerażająca. Właśnie dlatego społeczność międzynarodowa powinna robić wszystko, co w jej mocy, żeby pomóc Haiti. Nawet jeśli nie możemy wyciągnąć kraju całkowicie z tych opresji, przynajmniej ułatwmy życie Haitańczykom. To wszystko bowiem nie tylko geopolityka, ale także indywidualne, ludzkie tragedie.

 

Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Colin Crowley, źródło: flickr