0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Czytając > My jedziemy z...

My jedziemy z piekła, synok. O książce „Apartament w hotelu Wojna. Reportaż z Donbasu” Tomáša Forró

Anna Wyrwik

Wielu z nas od 24 lutego śledzi wojnę i pewnie wielu z nas zadaje sobie kolejne pytania: dlaczego to się w ogóle wydarzyło? O co może chodzić Putinowi? Jakie wyzwalanie? Jacy faszyści? Skąd tam ci kadyrowcy? I właściwie czemu ten Donbas? Tomáš Forró, słowacki reporter, w książce „Apartament w hotelu Wojna” na wiele z tych pytań odpowiada.

Jedną z pierwszych refleksji, jaka nasuwa się po lekturze tej książki, to ogromna rola rosyjskiej propagandy, o której istnieniu przecież wiemy, i to nie od dziś, ale chyba dopiero teraz dociera do nas jej skala. Rosyjska propaganda robi swoje codziennie od lat. Zrobiła swoje w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Polsce, na Węgrzech, we Francji, w Niemczech, zrobiła w Donbasie. Jak wiele zależy od tego, w której stacji wiadomości oglądamy i jaką czytamy gazetę!

Forró daje nam niezłą lekcję historii, tłumacząc, skąd te rosyjskie pomysły na zachachmęcanie państw po kawałku, rzucanie się na kolejne regiony: Abchazję, Osetię Południową, Naddniestrze, Górski Karabach, Krym, Donbas… Wyjaśnia nam zasady wojny hybrydowej, która jest kombinacją znanych już, starych wojennych elementów połączonych ze sobą w jakiejś nowej, dziwacznej formie. To wojna jakby udawana, jakby nie do końca na serio. To znaczy jest ona serio, bo krew i ludzkie cierpienie, które są jej skutkiem, są na serio. Tyle że toczy się ona zarówno poza znanymi nam wojennymi ramami, jak i poza faktami – w sferze deklaracji, pustych stwierdzeń. Schemat „wojny-nieprowadzonej-przez-Rosję” jest zawsze taki sam: propaganda, propaganda, propaganda, a potem walka jakichś niesprecyzowanych oddziałów w celu pozornej obrony ludności. W wojnie w Donbasie przez długi czas nie uczestniczyli ci, których fachem są wojny, czyli żołnierze regularnej armii, ale zbieranina nieoznakowanych rekrutów z Kaukazu.

Zresztą w czasie pierwszej wojny w Donbasie po drugiej stronie nie było inaczej. Ze względu na prawo zabraniające obcokrajowcom (a i wielu swoim z różnych powodów) wstępu do armii ukraińskiej obok niej walczyły kolejne samoorganizujące się jednostki. Była to po części wolna amerykanka. Taka wojna niby jest, ale niektórzy politycy mówią, że jest bardziej, a inni mówią, że w ogóle jej nie ma. Brak tu oznaczeń, flag, chorągwi. Jakby wojna w XXI wieku w naszej części świata była nie na miejscu, nie do udźwignięcia przez nikogo, więc robiona jest w sposób nieoficjalny, tak że staje się cholera-wie-czym, przy okazji umykając międzynarodowym regułom, bo kto miałby niby za ich łamanie odpowiadać? To wojna bezwstydna, oparta na byciu sprytnym, szczwanym i brutalnym, wojna niehonorowa.

Obraz pełen szarości

Teraz, w 2022 roku, niby mamy inną sytuację, bo wiemy, kto na kogo napadł. Oficjalnie. Jednak obecność jakichś podejrzanych oddziałów pędzących tak, jakby napakowanego sterydami diabła spuścić ze smyczy, i zupełny brak jakiejkolwiek świadomości istnienia czegoś takiego jak honor żołnierza czynią te sytuacje dość podobnymi. Czy to, co teraz dzieje się w Ukrainie, jest lub miało być finałem tych lat dziwnych wojen?

Tomáš Forró kończy swą opowieść w 2019 roku, więc jeszcze nie wie, co stanie się w Mariupolu, Charkowie i Buczy. My dziś to wiemy i możemy czytać jego reportaż z tej właśnie perspektywy. Czytamy więc o funkcjonowaniu armii rosyjskiej, w której „najwyżsi dowódcy […] to bezwzględna i nienasycona banda złodziei, okradających władze rosyjskie i swoich własnych żołnierzy – z żołdu, jedzenia, mundurów i uzbrojenia”. To niby nic nowego, ale wiele tłumaczy. Czytamy o tym, że Rosji nie zależy na terytorium innego państwa, ale na jego zdestabilizowaniu i osłabieniu do takiego stopnia, by móc nim sterować za pomocą marionetkowych władz. Takie „Baćki”, Janukowycze, Kadyrowy to marzenia Kremla. Tego też jesteśmy dziś świadkami. Czytamy o tym, jak kobieta w samochodzie, który ucieka z terytoriów okupowanych i podwozi autora książki, na pytanie o to, skąd jadą, odpowiada: „My jedziemy z piekła, synok. Jedziemy z piekła”.

Forró był tam wielokrotnie: w Ukrainie po ukraińskiej stronie, w Ukrainie po stronie donbaskiej separatystycznej i na ich granicach przy froncie, czyli tam, gdzie te strony się mieszają, jedni uciekają, a inni ich przyjmują albo i nie. Jego książka jest napisana z wielu perspektyw i nie jest czarno-biała. Na tym polega dobrze napisany reportaż, że nie traktuje o starciu dobra ze złem, ale pokazuje szarości. Reporter pisze: „W niezauważalny sposób zgubiłem gdzieś moralny kompas, pokazujący, która ze stron jest ofiarą konfliktu. Po obu pełno jest gorliwych, ofiarnych, umierających żołnierzy i zrozpaczonych cywilów. I jak się wydaje, obie strony upadają coraz niżej”.

Nam w czasie lektury „Apartamentu w hotelu Wojna” też często ten kompas się wyłącza, a włączają się wtedy pokłady empatii. Staramy się dostrzec ludzi, bez względu na to, jakie decyzje podejmują. Próbujemy je zrozumieć i szukamy człowieka – każdego, nieważne, czy chowa się przed bombami tam czy tu.

Twarze wojny

„Apartament w hotelu Wojna” to przede wszystkim książka o ludziach, którzy z wyboru bądź nie znaleźli się w wirze historii. Zbudowana jest z trzech rozdziałów, a w każdym z nich na plan pierwszy wysuwa się jakiś główny bohater.

W rozdziale o stronie ukraińskiej jest to Mamuka Mamulashvili, Gruzin, który w wieku 14 lat poszedł za jednostką ojca podczas wojny w Abchazji, i tam się zaczęło. Swoje życie poświęcił walce z Rosjanami. Uczestniczył w wielu wojnach – w Czeczenii, w Gruzji. W międzyczasie skończył studia, mieszkał w Paryżu, gdzie uczył się dyplomacji, był doradcą prezydenta Micheila Saakaszwilego. W Donbasie stworzył Gruziński Legion Narodowy. Dziś też jest tam, gdzie powinien być – można wejść na profile jego lub Legionu na Facebooku – o swoich działaniach informują regularnie.

Bohaterem rozdziału poświęconego stronie separatystów jest Jura. To szemrany typ z Czech z zakurzoną przeszłością: kradzieże aut, Legia Cudzoziemska, mafia, więzienie. Do Ukrainy wyjechał z przyjacielem Kaukazem, by miłość do komunizmu i Związku Radzieckiego realizować na froncie u boku donieckich separatystów.

Trzeci rozdział o terenach przygranicznych w dużej mierze poświęcony jest Lizie, nieoszczędzanej przez życie kobiecie, która z mężem i dziećmi uciekła z Ługańska, by wbrew wszystkiemu zacząć nowe życie po drugiej stronie barykady – w ukraińskim Mariupolu.

To jedni z wielu bohaterów tej książki. Jest ich cała paleta. Militarni ochotnicy z całego świata – mężczyźni i kobiety, którzy nienawidzą Rosji. Ale też frustraci zachodniej cywilizacji, jacyś trzeciorzędni terroryści-amatorzy, wierzący we wszystkie możliwe teorie spiskowe, których do walki natchnęła kremlowska propaganda. No i oczywiście wszelkiej maści szaleńcy, popaprani rzeźnicy, żyjący na petardzie ryzyka, których jak magnes przyciąga każda wojna. Są tu przemytnicy, którzy na różne sposoby korzystają z okazji, kombinując, jak i gdzie się da, by zarobić i jakoś tam się utrzymać. Są mniejsi i więksi bohaterowie, ratujący rodziny, sąsiadów czy swoich podopiecznych. Są wreszcie skrzywdzone kobiety, wycieńczeni mężczyźni, młodzi, którzy skreślili marzenia, i starzy, którzy czekają na koniec. Ludzie porozrzucani po miastach, miasteczkach i wsiach jak te bomby, próbujący załatać swe domy i życia.

Koniec rzeczywistości 

Mówi się, że obecna wojna w końcu zbuduje ukraińską tożsamość. Faktycznie różnie z tą tożsamością było. Forró pisze, że dla mieszkańców Donbasu najważniejsza była tożsamość regionalna: „[N]iemal wszędzie w Donbasie przynależność do własnego kraju to pojęcie obojętne i abstrakcyjne”. Oni identyfikowali się z Donieckiem, Ługańskiem, z Donbasem właśnie. Wielu z nich czuło się gorszymi, a na pewno miało poczucie, że inni, ci z Zachodu, za gorszych ich uważają.

Znamy to? Pewnie, że znamy. Schemat ten powtarza się, jak świat długi i szeroki: bogatsi i lepiej wykształceni z jednych regionów śmieją się i krytykują biedniejszych i gorzej wykształconych z innych regionów, więc tamci czują się źle, nierozumiani, coraz bardziej sfrustrowani, co prowadzi do ataków z kolei na tych pierwszych, a często do wyborów, po których ci pierwsi krytykują tych drugich jeszcze bardziej, więc oni czują się jeszcze gorzej… Na tym polityczny kapitał zbili Kaczyński, Orbán czy Trump. Tylko ile w tym całym konflikcie jest prawdy, a ile powtarzanej przez lata mantry mediów, do których dotarły wszędobylskie macki rosyjskich trolli?

No właśnie. Propagandowy background pozwolił na to, co wydarzyło się w Donbasie. Tamtejsi mieszkańcy o czymś marzyli, do czegoś tęsknili, coś chcieli zrobić, ktoś im coś obiecał, ktoś coś powiedział, padł pierwszy strzał… I spadł na nich grom, pozostawiając na mapach szare plamy niby-państw niby-kij-wie-czego.

Tomáš Forró zapuszczał się tam wielokrotnie, ryzykując zdrowie i życie, i korzystając z pomocy ludzi, którzy też ryzykowali zdrowie i życie. Za każdym razem, gdy przekraczał granicę i wjeżdżał do Ukrainy, miało się wrażenie, że książka staje się kolorowa, gdy wjeżdżał do Donieckiej albo Ługańskiej Republiki Ludowej robiła się szara. Był to świat wytarmoszony przez historię, z którego każdy, który miał cokolwiek do przeżycia, wyjechał. Świat z wszechobecnymi podsłuchami, również w formie ludzkich uszu. Świat w którym wszystko jest udawane – prawo, produkty w sklepach, wybory, wyborcza frekwencja i wyborcze wyniki. Często udawana jest nawet walka na froncie, bo żołnierze potrafią umówić się, że strzelają na wiwat, by dowódcy dali im spokój.

A po tym świecie skradzionymi jeepami i limuzynami wożą się udawani tego świata gospodarze, udawane ważniaki na udawanych wysokich stanowiskach. Ludzie, którzy tak wyobracali istniejący system, że na jego resztkach gramolą się wyżej i wyżej. To świat jak w „Lewiatanie” Andrieja Zwiagincewa. Aż trudno uwierzyć, że istnieje w tym samym kraju, w którym istnieją lwowskie bary i kijowskie sklepy. Że to nie jest jakiś koniec rzeczywistości za górami, za lasami w piekle ciemnej dziczy. Tak jak trudno nam uwierzyć, że to, co widzimy w telewizorach od 24 lutego, to też ten sam kraj i ta sama Europa.

Gdzie kończy się Zachód?

Jedną z ostatnich refleksji, jaka nasuwa mi się po lekturze tej książki, to myśl o cywilizacyjnej przepaści. Szary świat, który opisuje Forró ma cechy jakiejś postapokaliptycznej przestrzeni, w której zostali już tylko ci skazani na zagładę oraz stwory, które tą przestrzenią się żywią. „Ruski mir” – dziś często z bolesną ironią używamy tego określenia.

Piszę to z perspektywy kwietnia 2022 roku, po zbombardowaniu teatru w Mariupolu, po kolejnych dniach walenia pociskami w Charków, po obrazach z Buczy. I po lekturze „Apartamentu w hotelu Wojna”. Wiem, że propaganda ma niejednego nadawcę. Wiem, że świat nie jest czarno-biały. Że nie jest tak, że jedni są na maksa źli, a drudzy krystalicznie czyści. Wiem to. I wiem, że działaniom ukraińskiego państwa w ostatnich latach można mieć wiele do zarzucenia, tak jak wiele do zarzucenia można mieć działaniom państwa polskiego, litewskiego, czeskiego czy słowackiego. 

Jednak wiem też i widzę to coraz wyraźniej, że my wszyscy, Polacy, Litwini, Czesi, Słowacy itd. itp., i Ukraińcy też jesteśmy częścią Zachodu i że ten Zachód tworzymy. Tak, również my. Nie tylko Francja i Niemcy. Pewnie nawet Donieck i Ługańsk są tego Zachodu częścią i mam nadzieję, że wciąż będą. Niestety, mam wrażenie, że Zachód kończy się zaraz za nimi, tam gdzie zaczyna się szary bezsens udawanego świata.

 

Książka:

Tomáš Forró, „Apartament w hotelu Wojna. Reportaż z Donbasu”, przeł. Andrzej S. Jagodziński, wyd. Czarne, Wołowiec 2021.

 

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 694

(17/2022)
26 kwietnia 2022

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj