Mnogość wody upłynęło w Wołdze od momentu, w którym rosyjskie popgwiazdki zwracały się do świata, poszukując wybranka w skocznym rytmie eurodance. Mężczyzna nie miał być byle jaki, dziewczyny z wideoklipu stawiały mu bowiem konkretne wymagania: „Takiego jak Putin, który nie będzie pić / Takiego jak Putin, który nie będzie mnie obrażać / Takiego jak Putin, który nie będzie uciekać”.
Nic dziwnego, że dwie dekady temu takiego faceta chciała mieć każda Rosjanka. Piosenkarki wykazywały wątpliwą jakość rosyjskich mężczyzn. Wdawali się oni w bzdurne bójki, za dużo chlali, co skutkowało wyganianiem ich z domu. Putin jawił się jako coś zupełnie przeciwnego. Zdrowy, niepijący, konkretny. Z nim łatwiej żyć „i w domu, i w gościach”, śpiewały wokalistki.
Od tego czasu rosyjski satrapa znacząco się zmienił. Roztył się nieco, postarzał. Być może dalej nie pije, ale od czasów pandemii mało bywa w gościach za granicą. Fizycznie też już coraz mniej przypomina młodego oraz krzepkiego prezydenta. Nadal jest jednak źródłem inspiracji. I to dla muzyków uprawiających praktycznie każdy gatunek. Spuśćmy zasłonę milczenia na bogoojczyźniany rock czy mierne kompozycje, w których dzieci przebrane w mundury śpiewały pod nadzorem dorosłych: „Ale jeśli głównodowodzący wezwie w ostatni bój / Wujku Wowa, my z tobą!” [por. wideo poniżej]. Putin, co ciekawe, pojawia się jako figura liryczna czy punkt odniesienia także w gatunku uchodzącym za kontrkulturowy, bezkompromisowy – a mianowicie w rosyjskim rapie. Tyle że jak to bywa w Rosji, trochę to wszystko wychodzi na opak.
https://www.youtube.com/watch?v=3ZZJJ1k8xAE
Rok po aneksji Krymu tak zwanego zbieracza ziem ruskich ożeniono z rosyjskim rapem w dość bezpośredni sposób. Okazało się bowiem, że dla Timati, jednego z najbardziej komercyjnych rosyjskich raperów zeszłej dekady, prezydent Putin jest „najlepszym przyjacielem”. W swoim kawałku wprost wychwalającym zalety lidera, Rosjanin używa bogatego katalogu wyrażeń, aby oswoić młodego słuchacza z głową państwa. Putin jest „didżejem”, który sprawia, że „cały kraj się buja, gdy tylko wchodzi za konsoletę”. W utworze nie obyło się też bez zaakcentowania męskiej witalności dyktatora – przecież „dziewczyny tracą dla niego głowę”, a on sam wciąż ponoć nie jest żonaty. Cóż tu rzec, satrapa jest po prostu cool – przecież z jakiegoś powodu w teledysku tancerze noszą maski z jego podobizną, prawda? To jeden z nas, równy chłop, choć równocześnie kawał kozaka.
Wyżej wspomniany wykonawca nie był jedynym, dla którego Putin stał się synonimem zajebistości. O ile Timati robił to bezwstydnie, sam będąc zblatowany z władzą po czubek swojej luzackiej czapki, o tyle inni czynili to zręczniej, choć niekiedy zapędzali się w dość niebezpieczne rejony. Parę lat temu Sława Gnojny, mistrz rosyjskiego freestyle’u i prowokator rodzimej sceny, opublikował piosenkę o tytule, a jakżeby inaczej, „Władimir Putin”. I znowu, dyktator jest na tyle kozacki, że może być figurą służącą do „przewózki” po innych raperach. Innymi słowy, za pomocą porównywania się do niego można wypuszczać punchline’y, czyli orać konkurentów. Gnojny jest przekonany o swoim hip-hopowym mistrzostwie do tego stopnia, że stawia sprawę jasno – w rosyjskim rapie to on jest Władimirem Putinem. Ergo po prostu rządzi, rozstawiając pozostałych po kątach. Subiektywnie dodam, że niebezpodstawnie.
I wszystko byłoby spoko, gdyby od niektórych wersów włos nie jeżył się na głowie – zwłaszcza ze względu na to, do czego cool satrapa doprowadził przez ostatnie lata. „Lalka z ręką w dupie – Aleksiej Nawalny”, ciśnie po oponentach Gnojny. Bo skoro on jest Putinem, to resztę można co najwyżej porównać do zmarginalizowanego opozycjonisty (jeszcze wtedy na wolności i przed otruciem). Artysta leci dalej – skoro scena to kraj, a on ją zdominował, nikt mu nie zabroni rzucić do innych lamusów: „Wypierdalaj, chachle, z mojego kraju”. Raper używa tutaj słowa „chachle”, który w rosyjskim funkcjonuje jako pejoratywne określenie Ukraińca. Nie szukając daleko, gdyby Gnojny był Polakiem, to mógłby w miejsce metaforycznego chochoła wrzucić Rosjanina i zwyzywać go od kacapów.
Podobnych ujęć postaci Putina jest więcej i u innych artystów. Hip-hopowy wizerunek prezydenta Rosji w dużej mierze mógłby się mu spodobać. Od lat portretuje się on przecież jako silny, nieprzebierający w słowach, pełnowymiarowy facet – jak archetyp rapera. Głowa rosyjskiego państwa jest brutalna, ale przecież tego wymaga sytuacja. Inaczej kraj mógłby się, owszem, bujać, ale nie w rytm hip-hopowego bitu, ale w tym złym znaczeniu. Stąd dziwić może to, że i sam Putin niejednokrotnie dystansował się od rapu, nazywając go formą ekspresji, która opiera się na trzech filarach: „seksie, narkotykach i protestach”. Oczywiście, najbardziej martwił go ten drugi, prowadzący do degradacji narodu. W 2018 roku władze zmieniły jednak zdanie, kiedy na fali przerywanych przez policję koncertów rozmaitych artystów, państwowa Duma zaprosiła wybranych raperów do dyskusji nad stanem rosyjskiej popkultury, co zostało wyśmiane przez część rapowej sceny.
Od tamtego momentu wydaje się, że lider zrobił się mniej seksi, po 24 lutego zaś na rosyjskiej scenie zapanowała posucha, jakby Rosjanom odechciało się rapować. Śrubę cenzury dokręcono do tego stopnia, że już lepiej tematu polityki w ogóle nie poruszać – przecież nieopatrzne zastosowanie Putina jako figury retorycznej może doprowadzić do utraty tantiemów albo nawet wyroku. Nawet jeśli ktoś chciałby dyktatora pochwalić, to cenzorzy niekoniecznie muszą orientować się, o co biega w rapie, i zinterpretować to na niekorzyść artystów.
Po rozpoczęciu przez Rosję wojny w Ukrainie, hip-hopowi artyści nie uniknęli rzuconej przez Kreml anatemy. Część z nich widnieje na liście zakazanych artystów, która jest rozprzestrzeniana wśród promotorów i organizatorów koncertów. Dokument służy ponoć jako wskazówka dla branżowców, którzy muszą wiedzieć, czyj występ może oznaczać kłopoty. Trzeba jednak stwierdzić jasno – ci, którzy trafili do spisu, rzeczywiście uderzali w Putina podług kontrkulturowych prawideł rapu. Część z nich po rozpoczęciu rosyjskiej agresji na Ukrainę udała się na emigrację, jak chociażby naczelny intelektualista sceny Oxxxymiron, który na wydanym jeszcze przed inwazją dość proroczym albumie „Krasota i urodstwo” rapował o tym, że w jego kraju „każdy rok to nowy 1937” (kiedy to rozpoczęto najstraszniejsze czystki stalinowskie), a nad wszystkim czuwa „niebiański prezydent”.
Od Putina nie sposób było nawet uciec tym, którzy pewnie w ogóle nie chcieliby o nim pisać – czy to wprost, czy alegorycznie. Wytatuowany raper Face, zaczynający od piosenek w których porównywał seks oralny do jedzenia burgera, w pewnym momencie swej kariery dokonał politycznego zwrotu – ponoć po tym, jak prezydencka administracja zaoferowała mu tworzenie propaństwowych treści. Rosjanin nazwał swój kraj „jedną wielką zoną”, czyli miejscem zsyłki. Face okazał się zresztą prorokiem, przewidując to, że przez swoje teksty trafi na listę „zagranicznych agentów”. I czemu tu się dziwić, skoro w jednym utworze śpiewał o ojcu, który jest „kagiebistą”. Biorąc pod uwagę proweniencję rosyjskiego dyktatora nietrudno zgadnąć, o kim mówił.
Skąd się bierze fiksacja na punkcie Putina, wkradająca się nawet pomiędzy wersy utworów czołowych raperów z Rosji? Do sprawy można podejść dwojako. W pierwszym przypadku, skupić się na tym, że artyści (z różnym skutkiem) zamieniają dyktatora i zbrodniarza w postać popkultury – i to bynajmniej nie złoczyńcy, lecz cool gieroja. W drugim – przypomnieć, że dla części raperów Putin stanowi synonim dominacji, a więc wzorzec zachowania. Z tego punktu widzenia naturalna wydaje się konkluzja, że skoro w Rosji nawet z satrapy czyni się bohatera kontrkultury, to w takim razie Rosjanie są sami siebie warci. Nic się tam nie zmieniło od setek lat, skoro wciąż ubóstwiają brutalny, zwierzęcy autokratyzm.
Może to i prawda. Rap w Rosji ulega jednak tym samym procesom, co na całym globie. Jego buntownicza natura świetnie się sprzedaje, toteż następuje jego komercjalizacja. A pieniędzy w rosyjskim rapie jest mnóstwo. Wystarczy spojrzeć na teledyski niektórych czołowych artystów i porównać to z polskim poletkiem, które w porównaniu z rosyjską sceną jawi się – pod względem samej oprawy, wyłączając walory artystyczne – dość biedacko. Pewne jest również to, że część raperów wychwalających Putina dostaje za to kupę siana ze źródeł rządowych. Skoro rap się komercjalizuje także w Rosji, to ten proces będzie animowany również przez władzę – wszak tylko tam znajduje się prawdziwa flota.
Warto też spojrzeć na to wszystko z jeszcze innej strony – hip-hop po prostu nie jest wolny od życia politycznego, zaś od Putina w Rosji nie sposób uciec. Kult jednostki, choć w innej formie, ma się doskonale – przecież rosyjski lider w przeszłości własnoręcznie wyławiał z Morza Czarnego starożytne wazy czy na paralotni uczył młode żurawie latania. To zatem naturalne, że pojawia się w rapowych wersach. Posługiwanie się nim jako figurą literacką można odczytać jako pewnego rodzaju próbę oswojenia się z myślą, że oto żyje się pod butem dyktatora. Bo skoro można go ośmieszyć – jak zrobił to nieświadomie Timati, nazywając go swoim „najlepszym przyjacielem” – bądź obrazić za pomocą piętrowych porównań, to chyba nie może być aż tak źle, prawda? Jego twarz towarzyszy mieszkańcom Rosji od ponad dwudziestu lat, można więc spróbować ją minimalnie zmniejszyć za pomocą wiersza.
Naprawdę ciekawie robi się jednak wtedy, kiedy raperzy nawet nie próbują mocować się z jego wizerunkiem za pomocą własnych skilli, a po prostu oddają głos Putinowi. Uczynił to jeden z nestorów rosyjskiego hip-hopu, Noize MC, który do swojego kawałka wrzucił po prostu nagranie wywiadu z Putinem sprzed dwudziestu paru lat.
Zapis jest o tyle obrazowy, że poprzedza fragment, w którym raper maluje przed słuchaczem bardzo gorzki obraz życia we współczesnej Rosji. Młody Putin zaś rzecze tam tak: „Wszystkim nam wydaje się – nie będę ukrywał, że i mi się tak wydaje – że jeśli zaprowadzimy porządek twardą ręką, to wszyscy będziemy żyć lepiej, wygodniej i bezpieczniej. W rzeczywistości jednak ten komfort zniknie bardzo szybko, bo ta surowa ręka zacznie nas bardzo szybko dusić”. Wypada to skwitować stwierdzeniem, że nie tylko rosyjscy raperzy posiadają dość zaawansowane zdolności profetyczne.