Gwałt na demografii i geografii
Muzułmańscy działacze na rzecz niepodległości półwyspu – zwłaszcza Muhammad Jinnah – uznali, że jeśli cała kolonia zyska niepodległość, ich współwyznawcy pozostaną w niej na zawsze mniejszością, zdominowaną przez hinduistów. Dlatego od początku zabiegali o utworzenie Pakistanu – Kraju Czystych – z muzułmańską większością w obu swych, rozdzielonych przez tysiące kilometrów, częściach.
Z kolei hinduistyczni i świeccy niepodległościowcy, zwłaszcza Javaharlal Nehru, uznali, że to świetny pomysł na pozbycie się muzułmanów z ich wymarzonych Indii. Nazwę kraju wzięli od wielkiej rzeki Indus, która wykarmiła starożytne cywilizacje półwyspu, lecz po jego podziale znalazła się wszelako w całości poza granicami państwa, które jej imię nosi. Oba państwa zadawały gwałt geografii.
Jeszcze większy gwałt zadały demografii – czyli ludziom. Półwysep nie dzielił się na obszary muzułmańskie i hinduistyczne: wyznawcy wszystkich religii żyli przemieszani, a zarazem połączeni marzeniem o pozbyciu się kolonialnych władców. Do konfliktów religijnych dochodziło – ale dopiero wtedy, gdy było się realnie czym dzielić, a więc o co bić, osiągnęły one wymiar ludobójczy. Od miliona do dwóch milionów ludzi zginęło podczas rzezi, które miały rozstrzygnąć o przynależności mieszanych ziem; uchodźców było od 10 do 20 milionów. To liczby nieporównanie większe niż dla – niemal równoczesnego – powojennego wygnania Niemców z Europy Środkowej.
Ty mniejszością u mnie, a nie ja u ciebie
Jinnah i Nehru gotowi byli wprawdzie uszanować uzgodnioną z Brytyjczykami mapę podziału, ale w wioskach ludzie kierowali się zasadą „dlaczego ja mam być mniejszością u ciebie, skoro ty możesz być mniejszością u mnie?”. Dzięki temu dziś w Pakistanie 96,5 procent ludności to muzułmanie, choć w 1947 roku było ich tylko 69 procent, zaś 24 procent stanowili hinduiści.
Co więcej, żyli oni niemal wszyscy w ówczesnym Pakistanie Wschodnim, który od dominującego we wspólnym państwie Zachodniego dzieliło, oprócz wiary, niemal wszystko – narodowość, język, tradycja. W niecałe ćwierć wieku po niepodległości, z indyjską pomocą, Wschód oderwał się od Zachodu, tworząc własne, świeckie państwo Bangla Desz. Zachodnia część państwa zachowała dawną nazwę i religijną tożsamość, i jest dziś biedniejsza nie tylko od Indii, ale i od zacofanego wcześniej Wschodu. Pakistański eksperyment z państwem wyznaniowym zakończył się spektakularną klęską.
Ale dlaczego twórcy Indii nie nazwali swego nowego państwa Hindistanem, czyli krajem Hindusów (lub hinduistów)? Inaczej niż twórcy Pakistanu, Nehru i Gandhi chcieli republiki świeckiej, w której wszyscy będą mieli równe prawa, niezależnie od religii. Dlatego też, choć w momencie podziału muzułmanów było w Indiach niecałe 10 procent, dziś jest ich niemal 15 procent – liczebnie niemal tyle, co w Pakistanie.
Przekuć zwycięstwo w klęskę
Mimo okresowych krwawych rzezi na tle religijnym i rozmaitych form dyskryminacji, muzułmanie bywają w Indiach sędziami, generałami i prezydentami. W Pakistanie rzezi religijnych na indyjską skalę nie ma, bo nie-muzułmanów jest zbyt mało. Rzezie urządza raczej armia, mordując Pakistańczyków sprzeciwiających się jej władzy, i muzułmańscy terroryści, walczący z wojskowymi dyktaturami, które jakoby są nie dość islamskie. W porównaniu z tym, indyjski eksperyment z państwem świeckim zakończył się spektakularnym sukcesem.
To, co dla jednych sukcesem, dla innych jest klęską. Rządzący Indiami od ośmiu lat premier Narenda Modi uważa, że muzułmanie są dla kraju śmiertelnym zagrożeniem, czego najlepszym dowodem jest to, że przez 75 lat niepodległości ich liczba, zamiast maleć, wzrosła o połowę. Konstytucyjną świeckość uważa za zniewagę dla hindutwa, ideologii rdzennej hinduskości, łączącej religijny fundamentalizm, nacjonalizm i rasizm, której szerzenie chciałby uczynić podstawowym zadaniem państwa. Znajduje to entuzjastyczne poparcie i u części hinduistycznego kleru, i wśród wiejskiej biedoty czy wielkomiejskich inteligentów, którzy uważają, że w państwie Hindusów wszelkie benefity należą się Hindusom właśnie – a dla innych jak starczy. W kraju narasta antymuzułmańska przemoc, wsparta po raz pierwszy oficjalnie dyskryminującymi muzułmanów ustawami. Słowem, Modi chciałby naprawić błędy Nehru i pchnąć kraj na drogę, na którą 75 lat temu wszedł Pakistan, z tak olśniewającym sukcesem.
Na Półwyspie Indyjskim, w mandacie palestyńskim czy Irlandii Brytyjczycy próbowali sobie radzić z wywołanymi różnorodnością konfliktami poprzez podział. Efekty były umiarkowane, cena krwawa – choć nigdzie, poza Indiami, aż tak bardzo. Ale przez ostatnie 75 lat można było mówić o ponad milionie zabitych jako cenie nie za podział Indii, lecz za oderwanie Pakistanu.
Indie zaś – nie monoetniczne, nie jednoreligijne, wręcz dumne ze swej różnorodności i demokracji – uważać za sukces i uznać, że brytyjski kolonialny eksperyment politologiczny zakończył się miażdżącą klęską jednego modelu i triumfem drugiego. Dziś widzimy, że triumfu nie należy ogłaszać za wcześnie. Jeśli starczy czasu i wysiłku, to uda się jego też przekuć w klęskę.