„Skala walk i ofiar śmiertelnych porównywalna jest z tym, co dzieje się na Ukrainie”, powiedziała amerykańska ambasador w ONZ, pani Linda Thomas-Greenfield, podczas debaty w Radzie Bezpieczeństwa o sytuacji w Etiopii. Pani Greenfield należy życzyć, by w najbliższym czasie nie udawała się do Kijowa.

Gdy pod koniec grudnia 1992 roku sekretarz generalny ONZ Butros Ghali powiedział w Sarajewie, że „zna dziesięć miejsc, gdzie jest gorzej”, został wygwizdany. Długo jeszcze przywoływaliśmy jego słowa na dowód kompletnego obłędu moralnego ONZ. A przecież Ghali miał rację – na przykład w Mogadiszu, o którym wspomniał, było istotnie nieporównanie gorzej.

Wojna w Europie jest ważniejsza, tym razem naprawdę

Ofiary obawiają się jednak, że tłumaczenie, iż inni mają gorzej, czy choćby równie źle, to często początek wyjaśniania, dlaczego nie będzie się im jednak pomagać: Ghali przekonywał, że z oblegającymi Sarajewo Serbami należy negocjować, a nie walczyć.

Zaś w Europie mamy często całkowicie nieuzasadnione poczucie, że nasze wojny, których zresztą miało już nie być, są w jakiś sposób ważniejsze niż konflikty na innych kontynentach. W przypadku wojny w Ukrainie poczucie to jest jednak uprawnione: Rosja – członek Rady Bezpieczeństwa – daje do zrozumienia, że mogłaby w niej użyć broni atomowej, co niemal nieuchronnie musiałoby spowodować wybuch trzeciej wojny światowej.

Gdy dowódca wojsk USA w Korei, generał MacArthur, powiedział w 1950 roku coś podobnego, został natychmiast zdymisjonowany, zaś dwanaście lat później USA i ZSRR wycofały się z konfrontacji na Kubie. Teraz Rosja podtrzymuje swoje groźby. Światu wprawdzie stale grozi atomowa wojna indyjsko-pakistańska o Kaszmir, ale nie musiałaby się ona przerodzić w światową konfrontację, gdyż stronami konfliktu nie byłyby supermocarstwa. Wojna w Ukrainie, która de facto jest konfliktem Waszyngtonu z Moskwą, rzeczywiście w chwili obecnej jest najważniejszym zagrożeniem nie tylko dla jej bezpośrednich ofiar, ale i dla świata.

Historyczne rymy w Etiopii

Co nie zmienia w niczym faktu, ze pani ambasador ma rację: trwająca od dwóch lat wojna w Etiopii jest niemniej destruktywna i krwawa, lecz znika w cieniu wojny ukraińskiej, jak Mogadiszu w cieniu Sarajewa. Szacuje się, że zginęło w niej już około pół miliona ludzi, ponad dwa razy więcej niż w pierwszych dwóch latach syryjskiej wojny domowej, której jednak jesteśmy nieporównanie bardziej świadomi.

Podobnie jak w wojnie bośniackiej przyczyną konfliktu jest rozpad etnicznej federacji. Etiopia przyjęła konstytucję federalną wzorowaną na jugosłowiańskiej w 1995 roku, akurat gdy wojna bośniacka się kończyła, zaś podobnie jak w wojnie syryjskiej strona rządowa zwycięża dzięki poparciu obcych państw.

Sednem konfliktu jest dążenie Tigraju (6 procent ludności) do zachowania swej autonomii w ramach centralizującego się znów państwa oraz utrzymania w swym składzie ziem zachodniego Tigraju, zamieszkałych przez Tigrajczyków, lecz historycznie rządzonych przez ich południowych sąsiadów – Amharów, a przyłączonych do Tigraju dopiero przez federalną konstytucję.

Amharowie (24 procent) nie tylko chcą odzyskać swe dawne ziemie, lecz także swą historycznie dominującą pozycję w centralistycznym państwie. Utracili ją w 1991 roku, gdy Tigrajczycy i Erytrejczycy wspólnie obalili krwawą amharską komunistyczną dyktaturę wojskową.

Etiopią rządzili następnie Tigrajczycy, zaś Erytrea dokonała, za zgodą Addis Abeby, secesji. Pod tigrajskimi rządami silnej ręki Etiopia wdała się jednak w krwawą i bezsensowna wojnę graniczną z Erytreą, zakończoną, dopiero gdy w 2015 roku Tigrejczycy zostali od władzy odsunięci i wycofali się do ojczystego stanu.

Zbrodnie w cieniu pokojowego Nobla

Nowe władze w Addis Abebie nie potrafiły jednak zapanować nad dążeniami etiopskich narodów, w tym nie tylko autonomią Tigraju, ale i chęcią dominacji Amharów, i żądaniem równego traktowania Oromo stanowiących najliczniejszą (30 procent) i najbardziej dyskryminowaną grupę etniczną. Dlatego zawarły przymierze z dotychczasowym wrogiem – Erytreą (za co premier Ahmed Abiy dostał pokojowego Nobla) i w listopadzie 2020 roku wspólnie napadły na Tigraj, okupując go i dokonując tam przeraźliwych masakr.

Siły tigrajskie, w niespodziewanej kontrofensywie, wyparły ich jednak ze środkowej i wschodniej części stanu i ruszyły na Addis Abebę, popełniając po drodze zbrodnie na okupujących nadal zachodni Tigraj Amharach. Armia federalna powstrzymała je dopiero w listopadzie ubiegłego roku, o niecałe dwieście kilometrów od stolicy, dzięki masowym dostawom dronów z Turcji, Iranu, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Chin. Naloty strzaskały tigrajską ofensywę i zapędziły Tigrajczyków z powrotem na nadal oblężoną i głodującą północ.

Od tej pory ataki dronów oraz erytrejskiej artylerii i etiopskiego lotnictwa systematycznie spychały Tigrajczyków w głąb stanu, ku stolicy Mekelle. W ostatnich dniach utracili główne miasta: Aduę, Aksum i Shire. Co się dokładnie dzieje na zajętych przez siły federalne i erytrejskie terytoriach, nie wiadomo, gdyż Etiopia nie wpuszcza do kraju dziennikarzy, lecz graniczna rzeką Tekeze spływają do Sudanu trupy Erytrejczyków, rozpoznawalne po etnicznych tatuażach.

Zaporowe warunki rozmów pokojowych

We wtorek rozpoczęły się w RPA rozmowy pokojowe, pierwsze od wybuchu wojny. Addis Abeba domagać się będzie w nich zapewne rozbrojenia Tigraju i przywrócenia pełni swej władzy (na zdobytych terenach ustanawia ona swą własną administrację).

Tigraj żąda przywrócenia Tigraju zachodniego (co może być niemożliwe, bo tamtejsi Tigrajczycy zostali już zapewne w znacznym stopniu wymordowani lub wypędzeni), wycofania wojsk erytrejskich (również niemożliwe, gdyż Addis Abeba nie ma nad nimi kontroli), uszanowania autonomii stanu (nie po to władze federalne toczyły wojnę) i wznowienia pomocy humanitarnej – na co władze federalne przystaną, pod warunkiem przyjęcia ich żądań.

Mediować będzie troje afrykańskich mężów stanu, w tym były prezydent Nigerii Olesegun Obasanjo, który dowodził w wojnie ze zbuntowana Biafrą, w której zginęło milion ludzi, co podaje nieco w wątpliwość jego bezstronność.

Dwuznaczny potencjał mediacji

Mobilizacja międzynarodowa, która uratowała Ukrainę, uratowała także Etiopię: bez dostaw dronów Tigrajczycy byliby w Addis Abebie. Tyle że w pierwszym wypadku wrogiem był obcy napastnik, a w drugim – rodzime ofiary napaści.

Z kolei media słusznie nie dają nam zapomnieć o Ukrainie, ale nie każą nam też pamiętać o Tigraju. Jakakolwiek mediacja międzynarodowa w wojnie w Ukrainie mogłaby mieć na celu wycofanie rosyjskich wojsk; w Tigraju, jak się wydaje, celem będzie rozwiązanie wojsk tigrajskich.

Co będzie w Ukrainie – nie wiadomo; należy jednak raczej się spodziewać, że Tigrajczycy będą ginąć nadal, od kul, bomb, dronów i głodu, aż w końcu przestaną być dla Etiopii i Erytrei problemem.