Żadnej poetyckości
Roland Barthes pisał, że przyznawanie się do własnych uczuć jest bardziej obsceniczne niż pornografia. Właśnie od tego stwierdzenia z jego „Fragmentów dyskursu miłosnego” zaczyna jedną ze swoich książek Annie Ernaux. Pisarka znana jest z surowości stylu, niemal reportażowego zapisu rzeczywistości. W ostatnich latach w Polsce ukazały się dwie jej publikacje. Wielokrotnie nagradzana książka „Lata” [wyd. pol. 2021] jest nietypową – bo pisaną w trzeciej osobie liczby pojedynczej i w pierwszej osobie liczby mnogiej – autobiografią i jednocześnie portretem pokolenia urodzonego w trakcie drugiej wojny światowej. Z kolei na tom „Bliscy” [wyd. pol. 2022] składają się trzy mikropowieści („Miejsce”, „Pewna kobieta” i „Druga córka”) w oryginale wydane oddzielnie i poświęcone odpowiednio ojcu, matce i zmarłej siostrze autorki.
Kwestia stylu od razu przykuwa uwagę. W „Miejscu” Ernaux tak mówi o swoim pisaniu: „Od niedawna wiem, że powieść jest niemożliwa. Chcąc zdać relację z życia podporządkowanego konieczności, nie mam prawa szukać przede wszystkim efektów artystycznych ani dążyć do stworzenia czegoś «wciągającego» czy «wzruszającego». […] Żadnej poetyckości we wspomnieniach, ani śladu triumfującego szyderstwa. Beznamiętny sposób pisania przychodzi mi naturalnie”.
A jednak to właśnie namiętność jest jednym z najważniejszych tematów jej pisarstwa. Wspomniany cytat z Barthes’a pochodzi z tomu zatytułowanego „Passion simple” [Zwykła namiętność]. Pamiętam moje zaskoczenie, gdy po raz pierwszy natknęłam się na tę książkę. Ernaux kojarzyłam wcześniej jako pisarkę lewicy, która skrupulatnie zdaje relację z własnego awansu społecznego, opisuje rozwarstwienie klasowe we Francji, przez pryzmat autobiografii pisze o kwestiach mających znaczenie moralne i polityczne – o własnym doświadczeniu aborcji, wstydzie związanym z pochodzeniem z rodziny robotniczej. Bliżej jej było do Zoli niż do Flauberta. Tymczasem najwidoczniej trzymałam w rękach książkę o miłości.
Rok magicznego pieprzenia
„Zwykła namiętność” [wyd. fr. 1991] ma niespełna osiemdziesiąt stron. Podobnie jak większość tekstów Ernaux, wygląda jak mała broszura lub tomik prozy poetyckiej. Jest zapisem trwającego rok romansu dojrzałej, prawie pięćdziesięcioletniej kobiety z żonatym i kilkanaście lat młodszym obcokrajowcem z Europy Wschodniej, określanym inicjałem A. Jest to swoiste studium kobiecej rozkoszy, przede wszystkim seksualnej. Nie chodzi w nim jednak o opis sztuki erotycznej. Naprawdę ciekawa – i w tym sensie niemal obsceniczna – jest właśnie intensywność uczuć, o których pisze Ernaux.
O samym romansie więcej dowiadujemy się z jej dziennika intymnego pod tytułem „Se perdre” [Zatracić się], który ukazał się we Francji dziesięć lat po publikacji „Zwykłej namiętności”. Kochanek pisarki, tym razem występujący jako S, był w rzeczywistości radzieckim dyplomatą, pracującym w paryskiej ambasadzie ZSRR. S jest seksistą, lubi luksus, za dużo pije i żywi nieskrywany podziw dla Stalina. Co ciekawe, w nieudanej francuskojęzycznej ekranizacji „Zwykłej namiętności” z 2020 roku w rolę mężczyzny wciela się mistrz baletowy Siergiej Połunin, znany z proputinowskich poglądów (miał nawet wytatuowany na klatce piersiowej wizerunek dyktatora, w filmie ukryty pod pudrem). S jest zwolennikiem Putina również w scenariuszu, przy czym w filmowych dialogach przekonuje bohaterkę, że Francuzi niepotrzebnie demonizują Rosję i zapewnia ją, że żadnej wojny nie będzie.
Ale wróćmy do książki. Ernaux zdaje sobie sprawę, że odkąd poznała A. żyje w dwóch równoległych światach. Na pierwszy składają się nawyki i odgrywane role społeczne – matki, intelektualistki, znanej pisarki. Drugi to doświadczenie zatracenia się w erotycznej relacji, które przybiera postać nieustającego czekania: „Od września, zeszłego roku nie robiłam nic poza czekaniem na mężczyznę: aż zadzwoni i przyjdzie do mnie. Słowa i zdania, nawet śmiech, formowały się w moich ustach bez rzeczywistego udziału refleksji i woli. […] Całe moje zachowanie było udawane. Jedyne działania, w które angażowałam wolę, pragnienie i coś, co musi być ludzką inteligencją (przewidywanie, rozważanie za i przeciw, konsekwencje) były związane z tym człowiekiem”.
Narratorka przestaje słuchać muzyki klasycznej, którą lubiła, woli sentymentalne, pełne patosu piosenki (jak „C’est fatal” Sylvie Vartan). Przegląda horoskopy w prasie kobiecej, udoskonala makijaż i dobiera ubrania. Czyta harlequiny. Ogląda pornosy na Canal+. Rzuca drobne żebrakom, wypowiadając życzenie, by tego wieczoru kochanek nareszcie zadzwonił (z dziennika dowiadujemy się, że życzenie się spełniło). Sporządza inwentarz czynności, które świadczą o jej stanie:
„pisanie listów do niego
zmienianie pościeli i układanie kwiatów w sypialni
zapisywanie, o czym nie mogę zapomnieć mu powiedzieć, następnym razem, co mogłoby go zainteresować
kupowanie whisky, owoców i różnych drobnych przekąsek na wspólny wieczór
wyobrażanie sobie, w którym pokoju będziemy się kochać, kiedy przyjdzie”.
Surowy styl pomaga konfrontować się z doświadczeniem, które wydaje się irracjonalne. W innym miejscu Ernaux pisze o tym: „wstrząs rozumu”.
„Zwykła namiętność” nasuwa skojarzenia z „Rokiem magicznego myślenia” Joan Didion – książką, będącą studium żałoby autorki po śmierci jej męża i córki. Chociaż dzieło Amerykanki dotyczy z pozoru zupełnie innego tematu, w rzeczywistości obie kobiety mierzą się z podobnym doświadczeniem: nieznośnym bólem, jaki przynosi nieobecność kochanej osoby. Jak pisze Ernaux, przeżycie namiętnej miłości od początku do końca jest luksusem – jedną z form prawdziwie intensywnego życia – który nie jest dany każdemu. Literatura stanowi dla niej formę ocalenia tego doświadczenia. To z tęsknoty za nim rodzi się pisanie. Autorka notuje w dzienniku: „przeraża mnie, że życie jest serią procedur, działań banalnych i ciężkich, tylko od czasu do czasu przerywanych intensywnymi chwilami, poza czasem. Potrafię znieść tylko dwie rzeczy na świecie: miłość i pisanie. Tego wieczoru nie mam ani jednej, ani drugiej”.
Szkoła uczuć
Po co pisać o intymnych szczegółach swojej biografii, czynić ją publiczną? Może się to wydawać ekshibicjonizmem. Jak pisze Ernaux, uczucie wstydu powstrzymuje wielu autorów przed publikowaniem tego rodzaju tekstów, chyba że w formie powieściowej. Autorka przyznaje, że notowanie własnych doświadczeń w dzienniku z początku przypominało prowadzenie szkolnego pamiętnika. Było dla niej jasne, że wraz z przygotowaniem materiału do publikacji opowiadanie traci niewinność. Ale może właśnie w tym ruchu jest coś wartościowego. Jest ważne, jakich słów używamy na opisanie własnego doświadczenia. Stają się one rodzajem świadectwa, które dotyczy nie tylko czegoś prywatnego, lecz również uniwersalnego. Choć z odsłanianiem wiążą się moralne oceny ze strony innych ludzi, możemy w ten sposób dowiedzieć się pewnej prawdy o tym, jacy jesteśmy, której nie dałoby się powiedzieć inaczej.
Dziś mówi się wiele o potrzebie nazywania własnych uczuć. Teoria psychologiczna dostarcza słownik sześciu podstawowych emocji człowieka. Już w przedszkolu uczymy dzieci, jakie są fizjologiczne korelaty tych stanów i jakie są ich etykiety językowe – łzy oznaczają smutek, zaciśnięte pięści oznaczają złość, a uniesione kąciki warg to radość. Mimo to o uczuciach często trudno nam mówić wprost. Słowa nieraz grzęzną w gardle od intensywności doświadczenia.
Współczesna edukacja sentymentalna niewiele ma wspólnego z obscenicznością uczuć, z którą mierzy się w swojej prozie Ernaux. Aby naprawdę nazywać swoje emocje, potrzeba czasu i uważności na znalezienie odpowiednich słów – takich, które rzeczywiście poruszają i rzeczywiście coś potrafią wyrazić. Przynoszą ulgę lub przeciwnie – zasiewają niepokój. Pomagają ruszyć z miejsca po latach zahamowania albo nauczyć się zatrzymywać, jeśli jedyne, co umiemy, to rozpędzać się bezmyślnie. O uczuciach uczymy się mówić zawsze własnym, idiomatycznym i nieco idiotycznym, wymyślanym ciągle od nowa językiem. Niektórzy znajdują ten język w gabinecie psychoterapeutycznym, ale często dzieje się to w zupełnie innych przestrzeniach, dzięki którym możemy spotykać się z własnym szaleństwem. Dla Ernaux tą przestrzenią była i jest literatura.
Książka:
Annie Ernaux, „Passion simple”, Collection Blanche, Gallimard, Paris 1992.