Zyta Rudzka „milczała” przez kilkanaście lat, ale kiedy po tej przerwie wróciła w 2018 roku z książką prozatorską „Krótka wymiana ognia”, natychmiast stała się autorką, za którą najmocniej trzymam kciuki podczas nominacji oraz ogłoszenia laureatek/-ów nagród literackich takich jak Gdynia czy Nike.
Tak, to jest wyznanie miłosne. Kocham to, jak pisze Rudzka, i uwielbiam bohaterki, które kreuje na stronach swoich powieści. To, jak wykorzystuje język, jak lepi z niego światy zupełnie nowe, choć przecież nierzadko doskonale nam znane (zwykle z własnych doświadczeń rodzinnych albo przynajmniej z opowieści bliskich znajomych). Słyszę, jak szurają nogami, mlaskają przy jedzeniu, przestawiają rzeczy na półkach, wygrzebują ze szkatułek biżuterię pochowaną w starych meblościankach i wyruszają. A potem idą, idą, idą… czasem zupełnie bez celu, po to tylko, żeby opowiedzieć swoją historię. Ruch napędza słowo. A słowo jest tym, co muszą z siebie wyrzucić, a jednocześnie jedynym, co pozostało. Nieoczywistą flâneurką jest też bohaterka najnowszej powieści Rudzkiej „Ten się śmieje, kto ma zęby”, opublikowanej w listopadzie nakładem wydawnictwa W.A.B.
Kobieta–ciało–seks
W kraju, który ukochał sobie figurę Matki Polki poświęcającej się dla dobra rodziny, zwłaszcza męża i dzieci, niewiele pozostaje miejsca dla kobiet, które myślą o sobie. Do takich bohaterek należy Wera. Określa siebie przede wszystkim przez pasję i zawód, który wykonuje. Jest męską fryzjerką. Powtarza to z dumą wszystkim napotkanym po drodze osobom. A duma ta bierze się z tego, że to dla niej spory awans społeczny. Jak wspomina, udało jej się uniknąć losu babek i prababek, które całe swoje życie harowały na innych. O Werze dowiadujemy się zresztą czegoś tylko w taki sposób – z fragmentów, rwanych zdań, które wyraźnie pokazują też pracę pamięci pełnej mieszaniny faktów i przeinaczeń. Dlatego Werze nie powinniśmy wierzyć bezrefleksyjnie, choć wydaje się równą babką, która prawdę wali prosto w oczy.
Sporo już napisano o pierwszych zdaniach, które niosą albo topią książkę. Rudzka doskonale o tym wie, dlatego widać, że nad swoimi pierwszymi zdaniami pracuje bardzo długo, wybierając raczej eliminację niż dodawanie. „Trudno o dobre buty dla nieboszczyka” – tak zaczyna się opowieść Wery o – powiedzmy sobie wprost – jej namiętnościach, a nie miłościach (na pewno jest to jednak liczba mnoga), czerpaniu z życia tego, co według niej najlepsze. A główna bohaterka „Ten się śmieje, kto ma zęby” lubi dobrze zjeść, dobrze wypić i dobrze się bawić. Ludzie, których wpuszcza do swojego domu i życia, zdają się jej potrzebni nie po to, żeby budować relacje oparte na miłości i nienawiści, ale aby wydobyć z siebie jak najwięcej radości i namiętności, która nadaje życiu Wery sens.
To kolejna bohaterka Rudzkiej, która bardzo dużo uwagi poświęca ciału. Jej refleksja jest jednak oparta na dwóch biegunach – miłości i nienawiści do własnego ciała. Choć szala przechyla się raczej w stronę miłości. Tak, Wera widzi, że się starzeje, zna swoje możliwości, pogłębiające się ułomności własnego ciała, ale nie daje sobie przyzwolenia na zaszycie się w rozpaczy czy niechęci. Jest, jaka jest, inna nie będzie. Dlaczego ma się przez to karać i odmawiać swojemu ciału przyjemności? Czytelniczki i czytelnicy wędrują z Werą (właściwie bardziej za nią niż z nią) i poznają jej kolejne kochanki i kochanków. Na niektórych bohaterka wciąż patrzy z pożądaniem, na innych – z lekkim obrzydzeniem, ale seks nie musi być piękny, ma jej dawać przyjemność. Wera ma swoje zasady: „Nie jestem wycieruchem. Nie podpadam pod baby wersalki, co się szybko rozkładają. Nikt z rąk do rąk mnie nie przerzuca. Ale też nie z tych, co się cackają z cnotą, same się wypieszczą i po robocie. Na piczę trzech majtek nie zakładam. Komu chcę, daję” [s. 15–16].
Rudzka po raz kolejny kreuje bohaterkę, która dla jednych będzie zapewne zbyt wulgarna, dla innych szczera i prawdziwa, dla jednych – zabawna i ironiczna, dla innych – cyniczna i zgorzkniała. Na Werę Rudzkiej można patrzeć jak na cwaniarę albo zaradną życiowo kobietę. Materialistkę albo bizneswoman. Ale dla Wery nie ma znaczenia, jak widzą ją inni ludzie. Udało jej się osiągnąć coś, o czym marzy każda z nas – przestać zadręczać się tym, co wypada, a co nie, zastanawiać się, czy przypadkiem nie sprawiamy komuś przykrości, robiąc coś w zgodzie ze sobą, ale w niezgodzie z czyimś zdaniem.
Śmierć i żałoba
Wera jest też dość ekscentryczną wdową. Z jednej strony trzyma się ludowych wierzeń, że do trumny trzeba odpowiednio, a więc „godnie”, ubrać nieboszczyka, czyli przede wszystkim nie zapomnieć o dobrych butach, żeby miał się w czym przechadzać na „tamtym świecie”, z drugiej szuka białego garnituru dla Dżokeja – swojego zmarłego męża – bo właśnie w takim najlepiej prezentował się za życia.
„Ten się śmieje, kto ma zęby” to także opowieść o przeżywaniu żałoby. Takim, jak trzeba i takim, jakie widzimy u Wery. Po śmierci męża najpierw idzie do sąsiadki, żeby zadzwonić po lekarza, aby ten stwierdził zgon, potem do zakładu pogrzebowego, do księdza (choć niechętnie, ale Dżokej był wierzący, a wolę zmarłego trzeba uszanować) i wszędzie wprawia innych w osłupienie. Nie zachowuje się tak, jak oczekiwałoby od niej środowisko. Świetna jest scena rozmowy z księdzem, która łatwo mogłaby osunąć się nie tylko w banał, ale też tani kicz, jednak Rudzka właśnie dzięki niesamowicie sprawnej pracy z językiem i w języku unika takich pułapek.
Wera do nikogo się nie przymila, nie prosi, nie błaga. Nie czuje wstydu, że czegoś nie ma, niepotrzebne jej też współczucie – ani dlatego, że została wdową, ani dlatego, że usilnie próbuje sprzedać puchary po Dżokeju i zegarek po ojcu (przedmioty mające co najwyżej wartość sentymentalną, choć dla Wery nie mają nawet tej, bo sentymentalna nie jest). Ma sprawę do załatwienia – buty dla zmarłego. Chodzi od drzwi do drzwi, kombinuje, bywa, że odwołuje się do dawnych czasów, innym razem nieco wymusza. Zdaje się, że większy smutek czuje za czasami, które już odeszły, niż za ludźmi. Choć smutek szybko zamienia się we wściekłość. W swojej wyprawie zagląda też do dawnego zakładu fryzjerskiego, w którym pracowała i zabiera ze ściany modnego dziś barbera swój dawny szyld. Nie musimy lubić Wery, by ją szanować, a z pewnością należy ona do bohaterek, do których czuje się respekt.
„Z przeszłości jak z grobu, nie wyleziesz”
W najnowszej książce Rudzka stosuje jeszcze jeden ciekawy zabieg formalny – spotykamy w niej bohaterki i bohaterów z poprzednich powieści i dramatów autorki. Pojawia się doktor Prokopiuk z wcześniejszych „Tkanek miękkich”, Dawid Cukier – właściciel pracowni gorseciarskiej z dramatu „Cukier Stanik”, ale też echa bohaterek z „Krótkiej wymiany ognia” oraz „Ślicznotki doktora Josefa”.
„Ten się śmieje, kto ma zęby” to też trochę opowieść drogi, choć tak naprawdę nie wiemy, po jakim mieście chodzi Wera, gdzie znajdują się miejsca takie jak lombard byłej kochanki, dawna gorseciarnia przystojnego Dawida, małe sklepiki wielobranżowe, dawny zakład fryzjerski bohaterki. Ale każda i każdy z nas zna takie miejsca z własnego dzieciństwa albo przynajmniej z opowieści rodziców czy dziadków. Miejsca, a nawet całe osiedla, gdzie wszyscy się znają, pożyczają sobie przysłowiowy cukier, ale i zaglądają „pod kołdrę”. Gdzie przed południem w lokalnym barze jest tłok, wysiaduje się na ławce zupełnie bez celu, pije się kawę-plujkę z sąsiadką z naprzeciwka. Gdzie czas płynie jakoś inaczej i odwiedza się czasem „Wera. Zakład fryzjerski męski”.
Książka:
Zyta Rudzka, „Ten się śmieje, kto ma zęby”, W.A.B., Warszawa 2022.