„Teraz jednak czuję, że mnie dusisz, muszę zacząć oddychać, myśleć i odzyskać swobodę pisania i mówienia tego, co naprawdę sądzę. Nie wiem, czy będę żałował podjętej decyzji. Nie widzę innej drogi przede mną. Wiem jednak, że twoja prowadzi w ślepy zaułek” [s. 224].
Nie jest to wyimek z miłosnej korespondencji, wydarty zapomnieniu fragment pożegnania rozczarowanego, ale i asertywnego kochanka. Choć właściwie, przy odrobinie wyobraźni, można ów zapis postrzegać dokładnie w ten sposób. 33-letni Arthur Koestler rozstawał się z jedną z największych namiętności swego życia: partią komunistyczną. „Nie byłem już sam, znalazłem braterską wspólnotę, do której wcześniej tęskniłem – pisał w autobiografii. – Oddałem się partii duszą i ciałem” [1]. Przez siedem lat poświęcił organizacji wiele: przyjaźnie i miłości, niezliczone liczby godzin przy maszynie do pisania, ale też lektur, nierzadko śmiertelnie nudnych, niemal oddał też za nią życie, kiedy znalazł się w 1937 roku we frankistowskim więzieniu w Sewilli. Starał się wierzyć w komunizm żarliwie, ale wciąż coś go uwierało, często dogmatyzm, częściej zwykła głupota, najczęściej rozziew pomiędzy teorią i praktyką.
Jeden ze spotkanych w Związku Radzieckim niemieckich towarzyszy powiedział Koestlerowi, że „został zważony i okazał się zbyt lekki”. Choć nie dotyczyło to bezpośrednio jego wiary w komunizm, ale zdanie to świetnie oddaje postawę pisarza. Uwagę zwraca, że zacytowane słowa pochodzą z biblijnej księgi Daniela, przepowiadającej upadek państwa nowobabilońskiego. Znamienne, że również końcowe fragmenty Koestlerowskiego eseju zamieszczonego w głośnej antologii „The God That Failed”, zbierającej wypowiedzi intelektualistów rozczarowanych komunizmem, nawiązywały do jednej z biblijnych opowieści. Pisarz porównywał w nim swoje członkostwo w partii do siedmioletnich starań Jakuba o rękę Racheli. Syn Izaaka, co warto przypomnieć, miał wiernie służyć Labanowi, ojcu swej wybranki, wypasając jego owce, co też czynił. Został jednak oszukany i w dniu zaślubin w jego namiocie pojawiła się starsza siostra Racheli – Lea. Aby otrzymać ukochaną, Jakub musiał przepracować kolejnych siedem lat. W ocenie Koestlera lata po jego odejściu od komunizmu były rodzajem odkupienia, katorżniczą pracą służącą ludzkości poprzez jak najbardziej precyzyjne i przekonujące ukazanie tego, jak wielkim zagrożeniem jest idea, która objawiła się w wydaniu stalinowskim.
Koestlera bardzo irytowało, kiedy pod koniec jego życia większość ludzi proszących go o wywiady lub starających się podsumować jego biograficzną ścieżkę, nawiązywała wyłącznie do komunistycznego epizodu i kilkunastu kolejnych lat, kiedy komunizm zwalczał. Wielu postrzegało go wyłącznie jako autora „Ciemności w południe”, książki, która rzeczywiście przyniosła mu największy rozgłos, a którą wydał w wieku 35 lat. Dzięki niej stał się dla zrozumienia XX wieku tak ważny, jak George Orwell, Hannah Arendt, Aleksander Sołżenicyn, Albert Casmus, Victor Serge, Ignacio Silone czy Czesław Miłosz. Lekceważąco pomijano pisarski dorobek niezwiązany z opisywaniem spraw bieżących. „Te ostatnie dwadzieścia lat, odkąd przestałem pisać o polityce i zwróciłem się ku filozofii przyrody, jest dla mnie najważniejsze” – w ten sposób Koestler pisał do jednego ze swoich biografów w 1975 roku. Było to racjonalne, a równocześnie pozbawione sensu. Miał on bowiem pełną świadomość tego, że ludzie nie są w pełni właścicielami swoich biografii.
Chyba dlatego tak wiele pisał o sobie, zarówno w reportażach, jak i w powieściach. Napisał też kilka wyśmienitych książek autobiograficznych, takich jak „Scum of the Earth” [1941], „Arrow in the Blue” [1952], „The Invisible Writing” [1954]. Jednocześnie, w momencie, kiedy przestał pisać o polityce i próbował stać się kimś na kształt uczonego piszącego o astronomii, ludzkim mózgu czy filozofii, zatracić miał wyczucie chwili, łatwość rozpoznania ducha czasów, świadomość zmienności historii, a więc wszystko to, co uczyniło z niego jednego z najbardziej znaczących ludzi pióra swojej epoki. A może nie o to chodzi? Może problem leży w innym miejscu?
Lęk pierwotny
George Orwell, który przyjaźnił się z Koestlerem, napisał w poświęconym mu eseju, że jednym z zadań współczesności jest przywrócenie postawy religijnej, w której pojawia się akceptacja śmierci jako ostateczności, a nie czegoś, co przynieść ma nowe, lepsze życie. „Ludzie mogą być szczęśliwi tylko wtedy, kiedy nie zakładają, że celem życia jest szczęście” [2] – pisał, zauważając jednocześnie, że Koestler nie chciał zaakceptować tej postawy i nieustannie starał się odsuwać od siebie cierpienie. Autor „Roku 1984” uważał, że jego przyjaciel zabrnął w ślepy zaułek hedonizmu i próbuje trzymać się z dala od polityki, poprzez stosowny dystans tworząc coś na kształt oazy, owszem, służącej zdrowiu psychicznemu i jako takiemu funkcjonowaniu w złowrogim świecie, ale z różnych względów gorszącej. Myślenie tego typu stanowiło bowiem ucieczkę. Dominowało w nim przekonanie, że za czas jakiś, może za sto lat, a może jeszcze później, będzie lepiej, że ziemski raj się ziści. Było to niczym wyczekiwanie na mesjasza.
Tą postawą Koestler miał wyrażać swoje rozczarowanie utopią, choć w istocie pozostał tym, kim był – człowiekiem poszukującym świata bez bólu, miejsca pełnej szczęśliwości. „Wszystkie rewolucje są porażkami, ale nie wszystkie są takimi samymi porażkami” – mówił Orwell, namawiając swego przyjaciela do tego, aby swoje doświadczenie przekuł w mądrą lekcję polityki oraz moralności. Orwell wiedział, że Koestler jest wrażliwy i bystry, a jego wiedza o tym, czym są deportacje, więzienia i zbrodnie dokonywane w imię ludzkiej szczęśliwości – bezcenna. Ubolewał równocześnie, że brakuje mu jasności umysłu, intelektualnej dyscypliny i odwagi, aby przyjąć świat takim, jakim on jest, tj. rzeczywistością, której nieodzowną cechą jest cierpienie, możliwe jednak do złagodzenia, ale nie do całkowitego wyeliminowania.
Nie była to łatwa rada, szczególnie dla osoby, nad życiem której tak znacząco zaciążyło wydarzenie z dzieciństwa. Banał, ale w tym przypadku godny uwagi. W 1910 roku Arthur trafił do nieźle prosperującej kliniki w Budapeszcie. Była ona własnością kuzyna ojca Koestlera – doktora Andora Neubauera. Pięciolatka posadzono bez większych ceregieli na krześle i przywiązano. Następnie rozchylono mu szczęki i bez wcześniejszego ostrzeżenia oraz znieczulenia włożono do gardła metalowe szczypce, aby wyrwać migdałki. Przerażenie chłopca było ogromne. W trakcie kilkuminutowego zabiegu dusił się i krztusił, wymiotował krwią. Stracił też zaufanie do najbliższych, a całe zdarzenie wywarło trwały wpływ na jego życie. „Te chwile zupełnej samotności – pisał po latach – kiedy opuszczony przez rodziców znajdowałem się we władzy złych mocy, przepełniły mnie rodzajem kosmicznej grozy. Czułem się tak, jakbym trafił do mrocznego podziemnego świata, w którym panuje pierwotne okrucieństwo. Od tej pory nigdy już nie zapomniałem o istnieniu tego świata, do którego można trafić w każdej chwili bez ostrzeżenia”. Swoją późniejszą fascynację terrorem, przemocą i torturami Koestler również łączył z wizytą u doktora Neubauera. Miała ona otworzyć przed nim otchłań, irracjonalny pierwotny lęk, który będzie próbował przez następne lata zażegnać na różne sposoby.
Dlatego też trudno mu było uwierzyć w słowa mądrego Orwella i dlatego wciąż szukał rozwiązania uniwersalnej zagadki ludzkiego szczęścia, prawd absolutnych, nie godząc się ostatecznie na różne drogi na skróty – nie uwierzył ani komunizmowi, ani jodze, ani narkotykom, ani parapsychologii (choć ufundował jej katedrę na uniwersytecie w Edynburgu!). Próbował niemal wszystkiego – z ciekawością obserwował mniej lub bardziej uważnie, błyskotliwie analizował, czasem coś zabierał dla siebie, czasem odrzucał i szukał dalej. Nie ma najmniejszej sprzeczności w Koestlerze dziennikarzu i uczonym, w komuniście i antykomuniście, we wrażliwcu i awanturniku, człowieku hojnym i małostkowym. Urzędnik brytyjskiego urzędu emigracyjnego scharakteryzował go w jednym z raportów: „W jednej trzeciej geniusz, w jednej trzeciej łajdak i w jednej trzeciej wariat” [s. 268]. Już tylko to może być nie najgorszą rekomendacją do zapoznania się z biografią pisarza.
Koestler po polsku
W Polsce naprawdę niewiele wiemy o Arthurze Koestlerze, słabo też znamy jego twórczość, pomimo tego, że ciekawie pisali o nim na przykład Tony Judt i Ralf Dahrendorf. Zaistniał u nas, podobnie, jak niemal na całym świecie, jako człowiek potrafiący zrozumieć i opisać komunistyczny fenomen, twórca zapadających w pamięć postaci Rubaszowa i Gletkina, ale też jeden z inicjatorów i najważniejszych postaci Kongresu Wolności Kultury, mającego być intelektualną przeciwwagą dla sowieckich wpływów. Antykomunistyczny wymiar jego pisarstwa i aktywności, nadanie mu łatki zimnowojennego wojownika, stało się głównym powodem, dlaczego w ogóle lub w znacznie mniejszym stopniu znamy Koestlera jako pasjonata nauki i operatora socjologicznego spektroskopu – niebędącego materialnym narzędziem, ale pojęciem – przy pomocy którego próbował nam ukazać tęczę ludzkich zachowań, na której krańcach znajdowały się postacie jogina i komisarza.
Kto dziś jednak o tych dwóch obrazowych fenomenach pamięta? A przecież polski czytelnik mógł je poznać dzięki esejom przetłumaczonym i opublikowanym ponad trzydzieści lat temu w poświęconym Koestlerowi numerze „Literatury na świecie” [8/1990]. Wydawnictwo to przyniosło ponadto kilka innych prac pisarza, zarówno politycznych, jak i naukowych, ale także eseje mu poświęcone pióra Maurice’a Merleau-Ponty’ego i Piotra Marciszuka, który opracował również kalendarium życia Koestlera.
Koestler był obecny również na łamach paryskiej „Kultury”. (Jednak, biorąc pod uwagę, jak bardzo jego piśmiennictwo współgrało z programem pisma, wypada zauważyć, że gościł w nim zadziwiająco rzadko.) Instytut Literacki w 1947 roku opublikował „Krucjatę bez krzyża” w przekładzie Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, a w 1965 roku „Fragmenty wspomnień” i „Ciemność w południe” [1983] z przedmową Władimira Bukowskiego. Listę polskich wydań dopełniają dwie powieści: „Gladiatorzy” [2005] i „Call-girl” [2006], obie wydane przez Bellonę, oraz książka „Lunatycy” [2002], opublikowana przez Zysk i S-ka popularnonaukowa opowieść zogniskowana wokół odkryć między innymi Mikołaja Kopernika, Galileusza, Johannesa Keplera, w której pisze o determinizmie naukowym i jego skutkach. Warto też odnotować, że w 2019 roku ukazał się nakładem PIW-u nowy przekład „Ciemności w południe” autorstwa Urszuli Poprawskiej, która bazowała na niemieckim oryginale książki, odnalezionym w Szwajcarii dopiero w 2005 roku. Teraz wspomniane wydawnictwo opublikowało potężną, liczącą sobie blisko 800 stron, biografię Koestlera pióra Michaela Scammella.
W ogniu badaczy
Nie jest to pierwsza biografia autora „Lunatyków”. Pisali o nim wcześniej między innymi Iain Hamilton i David Cesarini [3]. Specyficzny rozgłos zdobyła książka drugiego ze wspomnianych autorów. Właściwie wywołała skandal. Autor odsłonił w niej rozmaite niedoskonałości charakteru Koestlera i używał wobec niego takich epitetów, jak „niepohamowany, obsesyjny, egomaniakalny, małostkowy, samolubny, arogancki, lubieżny, dwulicowy i nieszczery z samym sobą”. Oskarżył go ponadto o wydanie „wyroku śmierci” na swoją żonę – Cynthię (małżonkowie wspólnie popełnili samobójstwo) i dopuszczenie się gwałtu na bliskiej znajomej, która po latach opowiedziała o całej sprawie. Choć był to czas na długo przed ruchem #MeToo, sugestia Cesariniego, szczególnie w Wielkiej Brytanii, katastrofalnie wpłynęła na współczesne postrzeganie pisarza, próbowano na przykład usunąć jego popiersie w edynburskiej uczelni. Omawiana książka jest w pewnym stopniu reakcją na ten stan rzeczy. Michael Scammell, brytyjski pisarz, tłumacz i edytor tekstów między innymi rosyjskich autorów, ale też biograf Sołżenicyna, zajął się losami Koestlera na prośbę Harolda Harrisa, redaktora dzieł i opiekuna spuścizny literackiej pisarza.
W tym miejscu powinna zapalić się czerwona lampka: czy książka nie jest aby bezkrytyczną obroną marnej reputacji twórcy „Ciemności w południe”? Odpowiedź jest jednoznaczna: nie! Scammell napisał książkę uczciwą, nieunikającą spraw trudnych, których w biografii Koestlera nie brakowało, zwłaszcza gdy mowa o stronie obyczajowej. Niech za przykład posłuży tylko taki zapisek z dziennika pisarza: „Ostatnie dwa tygodnie spędzone w Londynie były szczególnie wesołe. Jeśli chodzi o polowanie na widma – 5 nowych Helen podczas pięciotygodniowego pobytu. Zadowolony jak dziecko – bez kaca, bez nerwicy lękowej. Babie lato? Może. Ale jakie odmładzające!” (1952) [s. 551].
Książka Scammella nie jest ani próbą obrony, ani aktem oskarżenia, choć biograf ewidentnie lubi i ceni swojego bohatera, do czego ma pełne prawo. Niczego przy tym nie skrywa, wręcz przeciwnie, niekiedy skrupulatność w wyliczaniu kolejnych bezeceństw i występków, jakich dopuszczał się Koestler, może męczyć. W tym szaleństwie jest jednak metoda. Dzięki niej czytelnik uzyskuje głęboki wgląd w charakter portretowanego i choć na końcu najpewniej powtórzy słowa Cesariniego to dodatkowo otrzymuje kontekst, a więc szeroką panoramę historyczną, odnoszącą się do dwudziestowiecznego życia intelektualnego, polityki i obyczajów. Jest coś jeszcze. Kompulsywność, ciągłe napięcie, maniakalna wręcz skrupulatność, a jednocześnie mnóstwo niepokoju i niedopowiedzeń, które sporo mówią i o autorze, i o samym Koestlerze. Dlatego nie jest to książka łatwa. Nie ma nic wspólnego z prostymi biografiami będącymi rodzajem raportu z życia, faktograficzną wyliczanką, po której zostaje trochę wiedzy o bohaterze i kilka mniej lub bardziej pikantnych ciekawostek.
Biografia wymagająca
Książki „Koestler. Literacka i polityczna odyseja dwudziestowiecznego sceptyka” nie pochłonie się w dwa lub trzy wieczory. To jedna z tych książek, które czyta się długo, odkłada z irytacją, a potem znów się do niej wraca. I tak w kółko, przyciąganie i odpychanie, które łączę z osobą portretowanego. Fascynujące jest przedstawienie dobra i zła, szaleństwa w nim i w jego otoczeniu, próby zrozumienia świata, całej tej człowieczej szamotaniny, w której na pierwszy plan wybijała się ciągła niezgoda na determinizm – jakikolwiek: historyczny, narodowy, psychologiczny czy naukowy. To również opowieść o odrzuceniu i niespełnieniu, ciągłym poszukiwaniu domu, miasta, państwa, języka i miłości oraz o obawie przed lękiem pierwotnym, będącym czasem bliżej, czasem dalej, ale obecnym przez całe życie. Cóż, rady Orwella okazały się mało warte, przynajmniej w tym przypadku.
Scammell pokazuje to wszystko, między innymi przez pryzmat raczej mało szczęśliwego dzieciństwa przypadającego na kres monarchii austro-węgierskiej – polityczne zaangażowanie po stronie rewizjonistycznego syjonizmu spod znaku Włodzimierza Ze’ewa Żabotyńskiego, wejście do komunizmu i wyjście z niego, działalność w służbie wolnego słowa i nauki bez żadnych ograniczeń, ale też starania na rzecz powstania państwa izraelskiego, zniesienia kary śmierci w Wielkiej Brytanii czy lepszego traktowania zwierząt domowych. Za tymi schematycznymi hasłami ukrywa się niezliczona liczba faktów, nazwisk, zdarzeń, anegdot, które biograf gromadził przez dwie dekady, zbierał w archiwach rozproszonych w czternastu krajach i na trzech kontynentach, wyłuskiwał z rozmów z ludźmi, którzy w jakikolwiek sposób zetknęli się z Koestlerem. To praca naukowa najwyższej próby, gdzie refleksja łączy się z doskonałym podejściem metodologicznym. Dla autora nie ma rzeczy oczywistych, jest sprawdzanie i oglądanie wszystkiego „pod światło”, co nie oznacza, że nie ma tu miejsca dla swobodnej myśli czytelnika, bo też nie wszystko zostało tu podane, jak na tacy. I co ważne, książka naprawdę zachęca do bliższego zapoznania się z pisarstwem Koestlera.
Jeśli to, co napisałem, nie wystarcza za rekomendację książki Scammella, to dopowiem, że czytelnik dowie się z niej również na przykład, czy Koestler przywiązywał wagę do swojego wzrostu, dlaczego podbił w paryskiej knajpie oko Camusowi i co odpowiedział Margaret Thatcher, która chciała go uczynić swoim doradcą, i w końcu – dlaczego obraził swoim pisaniem miliard Hindusów i co sprawiło, że gdy w 1948 roku przyjechał do Stanów Zjednoczonych uznano go za człowieka bardziej popularnego niż Clark Gable i Dizzy Gillespie. Takich historii jest w książce mnóstwo i ma się rzeczywiście odczucie podróży przez niemal cały tak zwany krótki dwudziesty wiek z jego zbrodniami, nadziejami, złudzeniami, rozczarowaniami i namiętnościami.
W ten sposób docieram od kwestii ostatniej. Tibor Fischer, brytyjski pisarz, podobnie jak Koestler mający węgierskie korzenie, znany u nas między innymi za sprawą powieści „Pod żabą”, w omówieniu książki Scammella dla „The Guardian” dość bezceremonialnie potraktował spuściznę autora „Lunatyków”. Stwierdził, że „choć jego życie było fascynujące, nie ma on już większego znaczenia, bowiem dwie sprawy, które pochłonęły większość jego życia, syjonizm i marksizm, są obecnie przypisane do wydziałów historii” [4]. Jako historyk zadaję sobie zatem pytanie: czy omawiana biografia zainteresować może jedynie ludzi zawodowo zajmujących się przeszłością i wciąż żywo spierających się o idee Lwa Trockiego i Nikołaja Bucharina, Menachema Begina i Chaima Weizmanna, czy jest tylko zapisem epoki? Nie mam tutaj jednoznacznej odpowiedzi, bo większość spraw, które zajmowały Koestlera, rzeczywiście przynależy dziś do świata, który odszedł. Wpisany był weń los osób z pokolenia urodzonych pomiędzy 1905 a 1913 rokiem, którzy stworzyli powojenną kulturę europejską, żyjąc po obu stronach „żelaznej kurtyny”. Tony Judt mówił, że byli to ludzie, którzy „musieli wyjaśnić sobie oraz własnej kulturze, jakie skutki miało przynieść to nowe doświadczenie, owa zimna wojna łącząca rodzaj straszliwego chłodu powojnia z bardzo bogatym programem społecznym i gospodarczym, niosąca dziwne napięcie pomiędzy wielkim postępem społecznym a całkowitym usztywnieniem ładu geopolitycznego” [5].
Jednocześnie mam silne przekonanie, że refleksję o współczesności można też pogłębiać za sprawą wglądu w przeszłość. Historia nie jest nauczycielką życia, ale pewne kwestie pozwala lepiej przemyśleć i być może dostrzec je w wymiarze uniwersalnym. Czy nie mówi się ostatnio na przykład o nowej zimnej wojnie? Koestlera nie zajmowały wyłącznie, wbrew temu, co napisał Fischer, marksizm i syjonizm, ale także to, jak odbudować świat po wielkiej katastrofie i jak uczynić go sprawiedliwszym, niż był przed jej nastaniem. Tak więc ta fascynująca historia „bezdomnego umysłu”, wiecznego sceptyka wyglądającego nieziszczalnej utopii, może nam się jeszcze wszystkim przydać.
Przypisy:
[1] A. Koestler, „Płomień i lód. Przygody mojego życia”, tłum. W. Jeżewski, Magnum, Warszawa 2009, s. 136.
[2] G. Orwell, „Arthur Koestler” [https://www.orwellfoundation.com/the-orwell-foundation/orwell/essays-and-other-works/arthur-koestler/] [dostęp: 29 grudnia 2022].
[3] I. Hamilton, „Koestler: A biography”, Secker & Warburg, London 1982; David Cesarini, „Arthur Koestler: The Homeless Mind”, Free Press, New York 1999.
[4] T. Fischer, „Koestler: The Indispensable Intellectual by Michael Scammell”, „The Guardian”, April 17 2010 [https://www.theguardian.com/books/2010/apr/17/arthur-koestler-indispensable-intellectual-biography] [dostęp: 29 grudnia 2022].
[5] T. Judt, M. Bresciani, „Powojnie. Kiedy kończy się wojna”, „Przegląd Polityczny”, nr 175/176, 2022, s. 95.
Książka:
Michael Scammell, „Koestler. Literacka i polityczna odyseja dwudziestowiecznego sceptyka”, tłum. Michał J. Czarnecki, PIW, Warszawa 2022.
Rubrykę redaguje Iza Mrzygłód.