„Wszystko jest względne i my, w Rosji, możemy używać postmodernizmu do tego, aby wytłumaczyć Zachodowi, że jeśli każda prawda jest względna – to my mamy naszą, specjalną, rosyjską prawdę. I wy musicie to zaakceptować, nawet jeśli to nie jest wasza prawda”.

Te słowa, wypowiedziane przez Aleksandra Dugina w wywiadzie dla BBC, to oczywiście pewna prowokacja. Relatywizm, czyli idea kojarzona raczej ze środowiskami postępowymi, w ustach Dugina staje się nagle argumentem za akceptacją ideologii rosyjskiej supremacji, nowej odmiany faszystowskiego absolutyzmu. Poza tym Dugin odwołuje się tutaj do pojęcia postmodernizmu, czyli nurtu (albo łatki? o tym za chwilę), który miał zdominować całą współczesną filozofię Zachodu. Rosyjski ideolog próbuje odwrócić kota ogonem i użyć tradycji postępowej myśli Zachodu, aby tenże Zachód „zmasakrować”.

Czy to jedynie zwykła prowokacja intelektualna niskich lotów? W wypadku tej wypowiedzi – tak, to pewne. Wydaje się jednak, że taka interpretacja to nie tylko fantazja Dugina – i chociażby dlatego warto się nad tym problemem pochylić. Już jako blurb do polskiego wydania „Manifestu Nowego Realizmu” Maurizo Ferrarisa wydawnictwo słowo/obraz terytoria wybrało opinię Karla Schloegela, który pisze: „podjęcie walki o utrzymanie różnicy między prawdą a fałszem, między faktami a fikcją, jest […] sprawą pierwszorzędnej wagi. Nieomylnie przywołany przez Putina postmodernistyczny relatywizm współgra tutaj ze sceptycyzmem rozwiniętego postmodernistycznego społeczeństwa, które o rzeczywistości potrafi mówić już tylko w cudzysłowie. Ale rzeczywistość wojny dopadła nas – i chwyciła od tyłu – i zapłacimy za to tym więcej, im dłużej będziemy próbowali unikać tego spotkania”.

Zwykle nie zwraca się uwagi w tekstach recenzenckich na blurby, ale tym razem wydaje się to po prostu konieczne. W przytoczonej wypowiedzi Schloegela „Manifest” Ferrarisa może zostać odczytany nie tylko jako tekst programowy dotyczący postulatów ontologicznych i epistemologicznych, ale także tekst o wyraźnym wydźwięku politycznym i społecznym. Wybitny włoski filozof Maurizio Ferraris wskazuje w gruncie rzeczy na podobny problem, co Dugin. Nie jest to jednak cyniczna zagrywka retoryczna, lecz głęboka refleksja nad stanem współczesnej europejskiej filozofii i – co być może nawet ważniejsze – naszego myślenia politycznego.

Przeciw postmodernizmowi

Krytyka postmodernizmu to nic nowego. Robili to wszyscy, nawet sami postmoderniści (warto tutaj spojrzeć chociażby na przykłady Lyotarda czy Derridy). Marksista Lukacs krytykował go jako wyraz dekadencji; Noam Chomsky mówił, że nie poszerza ani naszej wiedzy empirycznej, ani analitycznej; Sokal i spółka nazywają go wciąż „nienaukowym”, zaś myśliciele pokroju Wojtyły widzieli w nim szerzenie „błędu antropologicznego”. Wreszcie filozofowie młodego pokolenia, tacy jak Hiszpan Ernesto Castro, widzą w nim przeżytek dawnej epoki, krytykując go również z lewicowych pozycji. 

Krytycyzm Ferrarisa, oparty na jego koncepcji „nowego realizmu”, wynika z długiej drogi intelektualnej, jaką przeszedł ten autor. Uczeń wybitnego włoskiego postmodernisty Giovanniego Vattimo przez pewien czas w swojej twórczości był wyraźnie zainspirowany myślą Jacques’a Derridy. Jak sam pisze, „namysł nad realizmem był nicią przewodnią mojej pracy filozofa po zwrocie, który na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku skłonił mnie do porzucenia hermeneutyki po to, by zaproponować estetykę jako teorię wrażeń zmysłowych, ontologię naturalną jako teorię niemodyfikowalności, a wreszcie ontologię społeczną jako teorię dokumentalności”. W tym filozoficznym wyznaniu kryje się jednak trudniejsza do zaobserwowania deklaracja polityczna, czy nawet egzystencjalna. Podejście postmodernistyczne to w końcu pewne zawieszenie sądów, oparcie się na ironii, zastosowanie sceptycznej zasady epoché (w myśli europejskiej odnowionej swego czasu Husserla) do skali makro. I o tyle, o ile sens zmiany rozumianej jako zwrot egzystencjalny wydaje się oczywisty (tu postawa postmodernistyczna to nic innego jak akceptacja ryzyka i niebezpieczeństwa, o której pisałem ostatnio dla „Gazety Wyborczej”), to polityczne znaczenie wypowiedzi Ferrarisa wymaga wyjaśnienia.

Jak pisze włoski myśliciel, „historyczne doświadczenie medialnych populizmów, wojen po 11 września, niedawnego kryzysu ekonomicznego zaprzeczyło dramatycznie temu, co uważam za dwa dogmaty postmodernizmu: przekonaniu, że cała rzeczywistość jest konstruktem społecznym, nieskończenie poddającym się manipulacji, oraz że prawda jest pojęciem zbędnym, gdyż solidarność jest ważniejsza od obiektywności”. Postmodernizm zostaje określony przez niego „instrumentum regni” prawicy, nurtem radykalnie antyintelektualnym, zwróconym ku pragnieniu (Ferraris zrównuje tutaj Marcusego oraz wczesnego Foucaulta z Nietzschem i Wagnerem), ideą uwikłaną w żywioł dionizyjski przeciwko apollińskiemu, gdzie ciało wiąże się z pragnieniem, a pragnienie z emancypacją; podczas gdy zdaniem Ferrarisa jedyną drogą do emancypacji jest rozum

Według autora „Manifestu Nowego Realizmu” postmodernizm opiera się przy tym na ironizacji („według której traktowanie na serio teorii wskazuje na rodzaj dogmatyzmu, bo względem własnych twierdzeń należy zachować ironiczny dystans, niekiedy ujawniający się jako cudzysłów w formie topograficznej”), desublimacji („myśl, że pragnienie samo w sobie stanowi formę emancypacji, gdyż rozum i intelekt są formami władzy, wyzwolenia natomiast trzeba szukać w sferze uczuć i ciała, które same przez się byłyby potencjalnie rewolucyjne”) i dezobiektywizacji (postmodernizm ma stwierdzać, że „fakty nie istnieją, tylko interpretacje”).

Wreszcie – postmodernizm to dla Ferrarisa uciekanie się do mitu, „który tradycyjnie był domeną prawicy, a który teraz przejmuje nietzscheańsko-heideggerowska lewica jako projekt «nowej mitologii»”. To właśnie łączenie ze sobą wiedzy i władzy, prowadzić ma do kompletnego sceptycyzmu wobec wiedzy jako takiej. To zaś jest dla Ferrarisa, spadkobiercy Oświecenia, nie do pomyślenia. Jego zdaniem to dzięki wiedzy możemy liczyć na emancypację; zrównując prawdę i nieprawdę możemy, jego zdaniem, dojść jedynie do takich absurdów, jak usprawiedliwianie przeciwników Galileusza (co miał robić Benedykt XVI).

To, co proponuje Ferraris, to zaprzeczenie postmodernizmu, sprowadzające się do trzech haseł. Po pierwsze, powrotu do źródłowo potraktowanej Ontologii, a więc uznania, że świat ma swoje prawa i wymaga ich poszanowania oraz że istnieją fakty niezależne od wiedzy jednostkowej. Po drugie, uznania potrzeby istnienia Krytyki, czyli przekonania, że opis nie oznacza pochwały. Po trzecie, nawiązania do dziedzictwa Oświecenia, czyli do hasła Emancypacji, opierającej się na postulacie przywrócenia wiary w wiedzę – wiary w to, że może ona przynieść wyzwolenie. Te trzy wątki są konsekwentnie rozwijane w całym manifeście, liczącym sobie – w wydaniu polskim – dziewięćdziesiąt stron.

Oczywiście, krytyka Ferrarisa nie jest przy tym prostym „zmasakrowaniem” postmodernizmu w stylu Alaina Sokala. To raczej próba powrotu do Oświecenia, poparta – moim zdaniem słusznym – przejęciem się bezproduktywną krytyką. 

Nowy realizm nas zbawi?

No właśnie, niezwykle istotne jest to, że Ferraris nie jest autorem reakcyjnym, który swoją krytykę opiera na tradycyjnych sloganach antypostmodernistycznych. Bliższy jest raczej związanemu z lewicą brytyjskiemu filozofowi Nickowi Srnickowi, który w swoich pracach również zwraca uwagę na bezproduktywność dotychczasowej krytyki. Robi tak choćby w ostatniej książce „After Work”, napisanej z Helen Hester, gdzie, pośrednio, proponuje powrót do myślenia o polityce w kategoriach utopii. Ferraris nie utyskuje aż tak nad chaosem, który wprowadza postmodernizm, lecz wskazuje na niechciane autorytarne skutki tej filozofii. „Płynna ponowoczesność odsłoniła inne oblicze – pisze włoski myśliciel – przynależne nie do niepewnego świata, lecz raczej do tego, gdzie panuje totalna mobilizacja. Spełnia się zatem – w nieoczekiwanym kształcie – pomysł zmilitaryzowanego robotnika […] [w świecie] silikonu i telefonów komórkowych, sprawiających wrażenie, że mamy w dłoni cały świat, podczas gdy to świat trzyma nas w garści, zawsze gotowych, by podporządkować się jego nakazom i żądaniom”. Postmodernizm jest zatem tym, co ludzi raczej ujarzmia niż wyzwala – niczym „ruskij mir”. Oddajmy jeszcze raz głos Ferrarisowi: „Wszystko, co w postmodernizmie obiecywało wyzwolenie, przemieniło się w formę podporządkowania”.

Już w tych cytatach widać jednak pewne formalne mankamenty „Manifestu”. Po pierwsze, dużo jest w nim mówienia o postmodernizmie bez dokładnego stwierdzenia, gdzie ten postmodernizm się objawia. Ferraris do jednego worka wrzuca zarówno filozofów takich jak Lyotard, wczesny Foucault, Derrida, Bauman, jak i… współczesną kulturę masową. Nie pomaga tutaj fakt, że sam postmodernizm nigdy nie był tak naprawdę określonym ruchem, ani nie skupiała się pod jego szyldem konkretna grupa filozofów, z którą można polemizować wprost; ba, większość autorów nazywanych postmodernistami raczej starała się odżegnywać od tego określenia. Ferraris rzadko podpiera swoje wywody nawiązaniami do konkretnych tekstów czy cytatami.

Równie nieprecyzyjne bywają neologizmy, które tworzy. „Realityzm” – a więc pseudorealizm, oparty na mitach, „bajkach” – to nic innego jak opis współczesnej nam kultury, która niekoniecznie jest wytworem postmodernizmu; to raczej postmodernizm mógłby być uznany za jeden z jej objawów, ze swoim zagubieniem i poszukiwaniem mitów w celu podtrzymywania tkanki społecznej. W tym sensie przedstawienie opozycji realizmu i „realityzmu” niebezpiecznie zakrawa na krytykę masowości w stylu co wulgarniejszych odczytań tekstów Ortegi y Gasseta i jego koncepcji „buntu mas”.

Wreszcie, Ferrarisowi zdarza się używać chwytu retorycznego w postaci uogólnionej implikacji tego, czym jest postmodernizm – a raczej, do czego może prowadzić. Jego opis rzeczywistości też często opiera się na luźnych obserwacjach. I o tyle, o ile to może działać w prozie – w literaturze polskiej różnymi implikacjami „na przyszłość” zajmował się chociażby Janusz A. Zajdel – to w filozofii taki zabieg jest nieuzasadnioną publicystyką.

Poza definicyjnymi brakami i retorycznymi sztuczkami, Ferraris – prawdopodobnie wskutek próby ustanowienia przeciwwagi dla wszechobecnego w jego mniemaniu postmodernizmu – zbyt skupia się na jego wadach, zapominając o jego zaletach. Łączy to, w jaki sposób używają postmodernizmu politycy (ze skrajną prawicą na czele – Dugin to tylko jeden z setek przykładów), z tym, czym jest on w rzeczywistości. Tym samym odbiera mu również wszelkie zasługi. Nurt ten to przecież nie tylko obsesja dominacji albo prowokacyjne tezy typu „wojny w Zatoce nie było” Jeana Baudrillarda, lecz także – właśnie dzięki absolutnej krytyce naszej rzeczywistości, jaką postmodernizm postuluje – punkt wyjścia do jej zmiany na lepsze. Gdzie byśmy byli, gdyby nie postmodernizm, z nurtami opartymi na krytyce absolutnej, takimi jak postkolonializm, myśl ekologiczna czy teoria feministyczna? Bez postmodernizmu nie byłoby wspólnotowego progresywizmu – i to, że myśl ta znajduje się w kryzysie, nie jest jedynie winą kilku teoretyków i stanu obecnej kultury masowej.

Ponadto Ferraris zbyt wierzy w pewność, jaką daje racjonalna regulacja. Być może to z tego właśnie powodu nawiązuje w „Manifeście” raczej do Baumanowskiej koncepcji „płynnej nowoczesności” niż pracy „Nowoczesność i Zagłada”. To w niej polsko-żydowski filozof i socjolog pisze, że Szoa była prawowitym dzieckiem nowoczesnej racjonalności. Powrót do Rozumu, nawet w jego lajtowej wersji, postulowanej przez  nowy realizm wcale nie musi chronić przed ideologiami głoszonymi przez skrajną prawicę. Rozum ma raczej coś z „bystrości, która zawsze kończy się głupotą”, o której pisali Max Horkheimer i Theodor W. Adorno, „albowiem mieszczańska ratio musi pretendować do uniwersalności, a zarazem ją ograniczać”. 

Razem z Ferrarisem i przeciwko Ferrarisowi

Mimo tych zastrzeżeń, „Manifest Nowego Realizmu” jest z pewnością bardzo ciekawą i potrzebną książką na polskim rynku. Zwraca uwagę na istotny problem, mianowicie „płynności” nie tylko myśli filozoficznej, ale także i politycznej praktyki. Co ważne, nie jest to krytyka przeprowadzona w duchu radykalnej wiary w naukę (tak naprawdę często bardziej szkodzącej nauce niż religijni fanatycy) ani obrony „prawdziwych wartości”. Nawet jego idea Rozumu nie jest pełna Oświeceniowej pychy, lecz raczej dystansu do zastanych przekonań – sam Ferraris jest w końcu, w pewnym sensie, dzieckiem postmodernizmu. To tekst łączący również siły liberalne i lewicowe, bo to one, zdaniem Ferrarisa, nie potrafią najwidoczniej odnaleźć się w postmodernistycznej rzeczywistości.

Samo antidotum, jakie proponuje, jest jednak zbyt naiwne; choć pozwoli być może uruchomić pewną dyskusję. Powinniśmy w niej jednak zastanowić się raczej nie nad tym, jak odrzucić postmodernizm, lecz jak na bazie postmodernizmu zbudować coś nowego. To zaś, jak chciał tego chociażby Zygmunt Bauman, musiałoby się opierać na przyjęciu innego, bo raczej utopijnego myślenia: wyznaczeniu sobie pewnego dalekosiężnego celu, w jakim ma być uprawiana polityka. Nowy realizm może w tym pomóc, ale raczej jako intelektualny punkt odniesienia, a nie lekarstwo.

 

Książka:

Maurizio Ferraris, „Manifest Nowego Realizmu”, przeł. Joanna Ugniewska, wyd. słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2023.