15 maja rosyjska cerkiew poinformowała, że „w odpowiedzi na niezliczone prośby prawosławnych wierzących, prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir Putin podjął decyzję o zwróceniu Rosyjskiej Prawosławnej Cerkwi cudotwórczej ikony «Trójca», napisanej przez wielebnego Andrieja Rublowa”. Dzieło to od lat wisiało w moskiewskiej Galerii Tretiakowskiej, ciesząc oczy zarówno niewierzących, jak i wierzących. Teraz źródło muzealnego zachwytu podziwiać będzie można tylko w scenerii kościelnej.
„Trójca” ma wisieć w moskiewskim Soborze Chrystusa Zbawiciela, największej prawosławnej świątyni – zburzonej przez komunistów, a odbudowanej w latach dziewięćdziesiątych. Po rocznej „służbie” w tymże przybytku ikona trafi na należne jej miejsce, czyli do podmoskiewskiego monasteru. Od teraz stanowi także wyłączną własność Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej.
Żeby zrozumieć znaczenie tego wydarzenia, należy wiedzieć, czym ta ikona – przedstawiająca trzech aniołów, symbolizujących właśnie Trójcę Świętą – tak naprawdę jest. Dla historyków sztuki stanowi jeden z najdoskonalszych przykładów ikonopisarstwa, który ułatwia zbliżenie modlącego się do Stwórcy. Dodatkową sławę dodał „Trójcy” jej rzekomy autor – Andriej Rublow, średniowieczny mnich, który został sportretowany w filmie Andrieja Tarkowskiego o tytule właśnie „Rublow”.
Wyłączając walor religijny, ikona jest niezwykle istotnym osiągnięciem rosyjskiej kultury, powszechnie znana jako jeden z najsłynniejszych obrazów stworzonych na terenach Rosji. Gdy wisiała w moskiewskiej galerii, „Trójca” była należycie wyeksponowana i konserwowana.
Łapać złodzieja
Teraz jednak, za przyzwoleniem Putina, ikonę będzie można podziwiać tylko wtedy, kiedy pozwoli na to Cerkiew. Zabolało to nie tylko osoby krytyczne wobec Kremla, lecz także jego zwolenników. W części kanałów na Telegramie – w tym i tych prorządowych – wylało się wiadro inwektyw na Rosyjską Cerkiew Prawosławną.
Znaczenie „Trójcy” wykracza poza kwestie religijne, dlatego prawo do niej posiadają nie tylko kościelni, lecz przede wszystkim naród – argumentowali niektórzy komentatorzy. Ba, przy okazji przypomniano, że Rosja wciąż mimo wszystko jest państwem świeckim. Niezależnie od tego, jak bardzo zwierzchnik Cerkwi – patriarcha Cyryl – jest umocowany w państwowych strukturach, nie jest on przecież jedynym dysponentem narodowego dobytku.
Przekazanie ikony w ręce popów jest bolesne tym bardziej, że przed stu laty – jeszcze zanim majątek Cerkwi został znacjonalizowany przez bolszewików – znajdowała się ona w opłakanym stanie. Dopiero profesjonalna restauracja zabytku trwająca kilkanaście lat doprowadziła dzieło do właściwego stanu. Za czasów bolszewickich „Trójcę” wystawiono do popularnej „Tretiakowki”. Po rozpadzie Związku Sowieckiego, cerkiew kilkakrotnie próbowała „odzyskać” ikonę. Przez długi czas muzealnikom, również dzięki wsparciu opinii publicznej, udało się te starania niweczyć.
W 2022 roku „Trójcę”, za namowami hierarchów, zabrano jednak na religijne nabożeństwa. Według pracowników muzeum, dzieło wróciło poważnie uszkodzone i należało je oddać do konserwacji. Ku ich rozpaczy, nie była to ostatnia „podróż” obrazu. Majowa decyzja ostatecznie wyłącza obraz spod kurateli muzeum. Bez niej nie ma pewności, czy piętnastowieczna ikona będzie utrzymywana w odpowiednich warunkach, co może doprowadzić do jej nieodwracalnych uszkodzeń.
Nagroda dla gorliwego funkcjonariusza systemu
Czy oddanie „Trójcy” w ręce Cerkwi to hołd złożony przez świeckiego dyktatora boskim hierarchom? Raczej państwowa podzięka za lata służby. Patriarcha Cyryl to przede wszystkim gorliwy funkcjonariusz systemu, dopiero w drugiej kolejności szef potężnej instytucji. Swoją przydatność duchowny udowadniał wiele razy, rozprzestrzeniając kłamstwa o prześladowaniach wiernych w Ukrainie i uzasadniając w ten sposób agresję.
Dzieło Rublowa to zatem trofeum, które za wysługę otrzymała kontrolowana przez władzę instytucja jedynie udająca związek wyznaniowy. Zrośnięcie się „tronu i ołtarza” jest dla tego drugiego niezwykle intratne. Najjaskrawszym przykładem jest sam Cyryl, którego bogactwo nie ogranicza się jedynie do wymiaru duchowego, o czym świadczą luksusowe samochody, drogie zegarki czy ekstrawagancki jacht za 4 miliony dolarów.
Hierarchowie Cerkwi konsekwentnie stoją tam, gdzie stać powinni – a więc murem za władzą, usprawiedliwiając jej zbrodnie. Cyryl wielokrotnie motywował „dobrą nowiną” rosyjskich żołnierzy, zachęcając ich do odbudowy „świętej Rusi” gwałtem na Ukrainie. Władza doceniła ten pożałowania godny wysiłek.
Ikona jak wojenny sztandar
Utyskiwania muzealników można zignorować. W realiach wojny zdanie inteligentów jest warte mniej niż zazwyczaj. Liczy się tylko ostateczne zwycięstwo, któremu należy podporządkować wszystko. O to przecież są w rosyjskich cerkwiach wznoszone modły.
Ikona „Trójcy” ma te modły wzmocnić, być czymś na kształt średniowiecznych sztandarów z wizerunkiem Chrystusa, pod którymi ruscy kniaziowie szli w bój. W ten sposób nawet piętnastowieczny obraz wtłacza się do rosyjskiej wojny, symbolicznie pokrywając go krwią. Za agresję odpowiedzialność ponosi przecież także nowy właściciel „Trójcy”, czyli Cerkiew.
Przekazanie ikony to również idealna ilustracja panującej na Kremlu logiki. Charakteryzuje się ona podejmowaniem doraźnych działań obliczonych na cel krótkoterminowy, nie licząc się przy tym z przyszłymi konsekwencjami.
Taki paradygmat panuje w rosyjskiej gospodarce, ale również i w kulturze. Wystarczy włączyć rosyjską telewizję, żeby zobaczyć kolejne zapowiedzi sztampowych filmów o wojnie. Estetyczny i treściowy uwiąd jest widoczny jak nigdy dotąd.
„Rosyjskość” – co poza zbrodnią?
To paradoks, biorąc pod uwagę troskę władzy o tak zwane „więzy duchowe” rosyjskości – czyli to, co łączy Rosjan. Putin rozpoczął inwazję na Ukrainę, motywując ją między innymi ochroną szeroko rozumianego ruskiego miru i związanej z nim kultury.
W istocie jednak, dyktator czyni z rosyjskiej kultury narzędzie do egzekwowania przemocy symbolicznej i fizycznej. Zaangażowanie każdego z jej elementów w machinę wojenną sprawia, że trudno bronić jej całokształtu. Przekazanie Cerkwi, która wprost nawołuje do wojny, swoistego pomnika europejskiej cywilizacji pokazuje, że w Rosji już nic nie jest nienaruszalne.
Dla tych, którzy podejmą się prób „deimperializacji” Rosjan, to zły znak. Może się bowiem okazać, że po wojnie pozostanie niewiele komponentów ojczystej kultury, na których nie ciąży odium zbrodniczej agresji. Z „rosyjskości” może zostać zbyt mało, żeby budować nową jej wizję.