Amatorska drużyna piłki nożnej, nie doczytałem na koszulkach, skąd. Grupa motocyklistów z Sarajewa, w skórzanych kurtkach, z długimi włosami i brodami. Grupa kleryków z islamskiego seminarium, z krótkimi brodami i włosami pod zielonymi turbanami. Trzystu cyklistów z Bihacia, na drugim, zachodnim końcu kraju. Bardzo poważna grupa dziewcząt w długich spódnicach i chustach ciasno przylegających do włosów, maszerujących w nogę, każda z dawną flagą Bośni, białą z sześcioma złotymi liliami, którą co chwila w zgodnym, choreograficznie dopracowanym geście, przytulają do serca. I trzy tysiące piechurów, którzy trzy dni wcześniej wyruszyli z Tuzli, niemal sto kilometrów stąd, odtwarzając marsz leśnymi ścieżkami którymi 28 lat temu kilkanaście tysięcy mężczyzn i chłopców ze Srebrenicy usiłowało uciec przed serbską obławą. Do zbawczej linii frontu dotarło kilka tysięcy: pozostali są pochowani w zbiorowych leśnych grobach.
Kilka kości w lekkiej trumnie
Ale przynajmniej niektórzy z nich zginęli w walce, choć nierównej: pozostałych – ponad 8 tysięcy ludzi – którzy szukali schronienia wokół bazy holenderskiego batalionu ONZ w Potočarach, Serbowie rozstrzelali, niektórych na oczach przerażonych ONZ-owców. Dziś 6752 z nich pochowanych jest na wielkim cmentarzu – miejscu pamięci, z drugiej strony szosy od dawnej holenderskiej bazy.
Na uroczystości rocznicowej 11 lipca pochowanych zostały szczątki kolejnych 30 ofiar. Owe szczątki to czasem jedynie kilka wydobytych ze zbiorowego grobu kości, których tożsamość ustalono badaniami DNA. By ukryć zbrodnie, ciała kilkakrotnie ekshumowano i chowano w innych, potajemnych grobach; często szczątki pochodzą z kilku takich mogił. Dlatego pochówki w Potočarach odbywają się w trumnach, a nie – jak każe islamska tradycja – na marach krytych całunem: zbyt byłoby widoczne, że pod spodem nie ma ciała, a jedynie kilka kości. Trumny są lekkie i przy przenoszeniu czasem grzechoczą.
Te tysiące ludzi, blokujących wszystkie okoliczne drogi, spieszyło na ową uroczystość. Poprzedzającą ją noc spędzili, śpiąc w okolicznych pensjonatach, domach, stodołach, rozbitych gdzie popadnie namiotach lub pod gołym niebem. Rocznica srebrenickiej rzezi, uznanej przez trybunały za akt ludobójstwa, pierwszy w Europie po drugiej wojnie światowej, stał się w Bośni symboliczną datą pamięci o wszystkich 120 tysiącach ofiar wojny i 40 tysiącach nadal zaginionych.
Niepokojący zbieg okoliczności
Tak w każdym razie pamięta się o tej rocznicy w Federacji – tej połówce Bośni i Hercegowiny, która jest kontynuacją państwa, które w 1992 roku ogłosiło niepodległość od Jugosławii i zostało zbrojnie zaatakowane przez swoją serbską ludność, wspieraną zza granicy przez pozostałą po secesjach część Jugosławii. Wojnę zakończył pod koniec 1995 roku pokój z Dayton, dzielący BiH na pół, i na drugiej jej połowie ustanawiający niemal całkowicie autonomiczną Republikę Serbską.
Srebrenica – „etnicznie oczyszczona” z jej muzułmańskiej ludności i zasiedlona przez Serbów – znalazła się na terytorium RS; po wojnie wróciło do miasta bardzo niewielu spośród tych jej mieszkańców, którzy ocaleli. To od nich, ale przede wszystkim od okolicznych Serbów, pielgrzymi wynajmują pokoje, łóżka czy kawałek pola pod namiot. Dla mieszkańców bardzo biednej gminy to wyczekiwany doroczny zastrzyk gotówki.
Ale dla prezydenta RS Milorada Dodika srebrenickie ludobójstwo to „zmyślony mit”, mający na celu zniesławienie narodu serbskiego, który w tej wojnie był, jak w drugiej wojnie światowej, niewinną ofiarą, umęczoną i zniesławioną przez potężnych wrogów. „Matki Srebrenicy”, grupa wdów i osieroconych matek od lat walcząca o upamiętnienie masakry i ukaranie wszystkich jej sprawców (MTK w Hadze skazał 47 z nich), to zdaniem burmistrza Srebrenicy Mladena Grujičicia „siła napędowa wszelkiej nienawiści między ludźmi”. Twierdzi, że zarobiły one na tragedii, są zdalnie sterowane przez potężnych a ukrytych mocodawców i nie czują żadnego współczucia dla cierpienia serbskich matek – „ale czego się po Bośniakach spodziewać”. Jak co roku, żaden przedstawiciel władz RS nie pojawił się na cmentarzu w Potočarach; jako jedyny przyjechał opozycyjny socjaldemokrata Vojin Mijatović.
We wstrząsającym przemówieniu Menahem Rosensaft ze światowego Kongresu Żydowskiego, który był współorganizatorem w przededniu obchodów konferencji naukowej na temat zbrodni srebrenickiej, porównał ją do Zagłady czy ludobójstwa Ormian. „Dla tych zbrodni nie ma przebaczenia ani odkupienia”- stwierdził.
Na co dzień zaś cmentarza w Potočarach, podobnie jak zlokalizowanego w dawnej bazie ONZ ośrodka dokumentującego zbrodnię, nikt w Srebrenicy nie dostrzega. Tak, jakby była to strefa eksterytorialna, obszar, który nie ma nic wspólnego z tym miejscem i jego historią, ani z jego mieszkańcami. W mieście niedawno odsłonięto „pomnik pokoju”, który w żaden sposób nie odnosi się do dokonanej w nim zbrodni. W sąsiednich miejscowościach, gdzie mordowano pojmanych ze Srebrenicy, wznoszą się pomniki serbskich bohaterów i ofiar. Historia powraca raz do roku, gdy krewni i rodacy pomordowanych przyjeżdżają, by uczcić ich pamięć. To, że historia w podobny sposób dzień wcześniej, 10 lipca, nawiedza Jedwabne, to oczywiście jedynie zbieg okoliczności.