W ostatnich tygodniach mnożą się informacje o instytucjach i spółkach państwowych, które działają w okresie kampanii wyborczej na korzyść Prawa i Sprawiedliwości. Wedle jednej z najnowszych wiadomości Główny Urząd Statystyczny miał zmienić sposób wyliczania inflacji na niezgodny z metodologią Eurostatu, aby pokazać niższą inflację w okresie kampanii.
Inflacją zajął się w kontekście wyborczym również Narodowy Bank Polski. Prezes Glapiński w sierpniu wywieszał na budynku banku plakaty, według których główne przyczyny inflacji to „agresja rosyjska w Ukrainie” oraz „pandemia i jej skutki”, natomiast „dzięki NBP Polska jest na dobrej drodze, już od 4 miesięcy ceny prawie się nie zmieniły!”. Kulminacja tego przekazu nastąpiła we wrześniu wraz z radykalną obniżką stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej o 0,75 punktu procentowego.
Glapiński powiedział następnego dnia na konferencji prasowej, że „jesteśmy w radosnym momencie, zdławiliśmy wysoką inflację! Skończyliśmy z grozą inflacji”. Ogłosił również, że „uroczyście unieważnia wysoką inflację” – odwołując się w ten sposób do słów Donalda Tuska, który w analogicznej formule „uroczyście unieważnił” wcześniej referendum PiS-u. A więc problem z głowy.
O ceny dba także Orlen. Ostatnio pojawia się coraz więcej zarzutów, że spółka sztucznie zaniża ceny paliw. Chodzi o to, że rosną ceny na rynkach międzynarodowych, tymczasem w Polsce ceny mocno ostatnio spadały. Nie widać uzasadnienia ekonomicznego, a zatem pojawia się domniemanie, że Orlen utrzymuje przed wyborami niskie ceny z powodów politycznych. Prezes Obajtek jako lojalny polityk PiS-u mówił przecież w przeszłości, że „nie da się Orlenu odciąć od polityki”.
Nie jest to jedyna spółka zależna od państwa, która najwyraźniej wykonuje ruchy sprzyjające PiS-owi. Na przykład, szereg fundacji utworzonych przez takie spółki zgłosiło się do udziału w kampanii referendalnej – w ramach referendum PiS-u, które ma się odbyć równocześnie z wyborami parlamentarnymi. Owe podmioty nie mają żadnego związku z tematami, których dotyczą pytania referendalne – mowa o Polskiej Grupie Zbrojeniowej, PKP, Poczcie Polskiej czy PZU. W kampanii referendalnej nie obowiązują sztywne limity wydatków, które istnieją w kampanii parlamentarnej. To sugeruje, że PiS chce ominąć limit wydatków i mieć dodatkowe miliony złotych na kampanię. Już wcześniej media informowały, że wysocy menedżerowie spółek państwowych masowo wpłacają duże darowizny na PiS.
Ale referendum to nie jedyny sposób na omijanie limitu wydatków w kampanii. Kolejna metoda jest oczywista, chociaż czasem się o niej zapomina, ponieważ tak głęboko wpisała się w polski pejzaż polityczny ostatnich lat – to miliardy złotych wydawane na TVP, które pełni rolę tuby propagandowej PiS-u za pieniądze wszystkich Polaków. Do tego można doliczyć choćby media lokalne zakupione przez Orlen.
Chodzi zarówno o limit wydatków, jak również wykorzystywanie instytucji publicznych do celów partyjnych. Gdy prokuratura oskarża polityka Platformy Obywatelskiej Krzysztofa Brejzę w czasie kampanii wyborczej w sprawie, która toczy się bez powodzenia od wielu lat, to trudno przyjmować, że jest to przypadek. Brejza był cztery lata temu inwigilowany za pomocą oprogramowania Pegasus, też w czasie kampanii – wtedy stał na czele sztabu wyborczego.
PiS wykorzystuje do kampanii wyborczej wojsko, ustawiając się do kampanijnych obrazków wspólnie z mundurowymi, choćby w czasie tak zwanych pikników wojskowych. To samo dotyczy policji. W czasie pikniku w Sarnowej Górze wiceszef MSWiA i lokalny poseł Maciej Wąsik miał pomóc ściągnąć na pokaz policyjnego black hawka – który następnie zerwał ludziom nad głowami linię energetyczną.
Jak powiedział wtedy o sprawie wicemarszałek Terlecki z PiS-u, „oczywiście będziemy stanowczo bronić ministra. Taka jest sytuacja, że przed wyborami na pewno żadnych zmian poważnych nie będzie”. Dodał również, że „to jest kampania także rządu, więc służby państwowe są jakby odpowiedzialne za to, jak rząd jest przyjmowany, traktowany i jaki ma wizerunek”. Tymczasem wojsko i policja są z definicji apolityczne i nie powinny mieć nic wspólnego z kampanią wyborczą.
I chyba tylko Najwyższa Izba Kontroli opublikowała w czasie kampanii krytyczne raporty wobec polityki rządu w czasie pandemii, zarzucając władzy chaos i nieuzasadnione wydawanie pieniędzy. Ale i w tym przypadku nie ma pewności, czy wszystko odbywa się zgodnie ze standardami, ponieważ tak się składa, że syn prezesa Banasia kandyduje do Sejmu z list Konfederacji – a ta partia najbardziej sprzeciwiała się ograniczeniom wynikającym z polityki zdrowotnej w czasie pandemii. Teoretycznie Banaś daje im więc trochę paliwa na wybory.
Twierdzenie, że w czasach PiS-u państwo zostało upartyjnione w bezprecedensowy sposób, czasem wydaje się abstrakcyjne. Ale właśnie widzimy konkretne znaczenie tego wyrażenia. Okazuje się, że oficjalna kampania to tylko część tej rzeczywistej – w praktyce wszyscy Polacy płacą dzisiaj na kampanię wyborczą PiS-u.
* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: facebookowy profil Prawa i Sprawiedliwości.