Brawurowy monolog Macieja Stuhra w filmie „Zielona granica” Agnieszki Holland interpretowany jest jak pastisz na antypisowskiego radykała. Postać grana przez Stuhra wykrzykuje w uniesieniu, że przez to, co dzieje się w Polsce pod władzą PiS-u, nie może jeść, nie może spać, nie może myśleć, bo jest to dla niego nie do zniesienia. Scena jest zabawna, jednak ludzie, którzy emocjonalnie czują się wycieńczeni rządami PiS-u, istnieją naprawdę. Ich ciała zupełnie realnie reagują na stres, kiedy przeżywają to, co znowu zrobiła partia rządząca, wobec której czują głęboki sprzeciw i bezsilność.
Dwie kadencje silnych emocji
Ostatnie osiem lat przeżyliśmy na emocjonalnych sterydach. Dwie kadencje PiS-u to dwie kadencje populistów rządzących poprzez podział, a jedną z widocznych konsekwencji takich rządów jest bezsilność, frustracja, czasami rozpacz tych, którzy znaleźli się w grupie nieuprzywilejowanej – czyli w tej, która wraz ze swoimi potrzebami i wartościami została przez rządzących wypchnięta poza wspólnotę. A przecież to grupa, która tak samo czuje swoje uprawnienie do Polski, jak ci, w imieniu których populiści przejęli ją jakby na własność. Stąd skrajne emocje, próba obrony swojego terytorium, swoich wartości, a wraz z tym zmęczenie, a wręcz wyczerpanie emocjonalne przeciwników PiS-u.
Na szczęście Stuhr nie gra typowego obywatela, który nie akceptuje PiS-owskiej autokracji. Zazwyczaj ludziom nie drży głos i nie podnosi się puls, kiedy mówią o kolejnych politycznych newsach. Jednak także w bardziej opanowanych osobach władza potrafi wywołać skrajne emocje. Nie każdym nieakceptowalnym działaniem, bo ludzie mają różne wrażliwości i poruszają ich różne sprawy. Jednak zapewne trudno byłoby znaleźć wśród krytyków władzy osoby, które choć raz nie poczuły tak głębokiego sprzeciwu wobec niej, że wywołał on reakcje typowe dla silnego stresu. Prawa strona lubi te emocje nazywać histerią, licząc pewnie na to, że uciszy protestujących. Cóż – nieskutecznie.
Uchodźcy, aborcja, prezydent
Ja tak miałam, kiedy na łące pod lasem przy Usnarzu Górnym pojawili się uchodźcy, a polscy strażnicy zagrodzili im drogę, odgrodzili od pomocy, od jedzenia i picia i czekali. Na co? Aż ci ludzie umrą przy nich na trawie pod lasem? Wtedy przeżyłam wstrząs z powodu PiS-u. Było zagrożone życie grupy osób, a polska straż graniczna obojętnie ten stan pogłębiała.
Dlatego rozumiem też inną postać z filmu Agnieszki Holland – Julię, która nie może znieść bezsilności i angażuje się w pomoc. Julia ratowała ludzi z lasu, przemycając ich do bezpiecznego miejsca. Ja dołączyłam do grupy, która gotowała dla ludzi w lesie zupę. To był sposób na bezsilność i rozpacz wobec tego, co robi władza mojego kraju.
Sądząc po rozmiarach i skali reakcji, podobną bezsilność i przymus jakiegokolwiek sprzeciwu w wielu z nas wywołał wyrok trybunału pod wodzą Julii Przyłębskiej, prowadzący w praktyce do zakazu aborcji. Ale przez osiem ostatnich lat było dużo okazji do wzburzenia. PiS jest dobre w działaniu poprzez konflikt i napięcie. A poza intencjonalną polaryzacją robi też rzeczy, które wywołują bezsilność – zasady gry są inne, a PiS stosuje się do własnych. Albo bezczelnie oszukuje. Bezsilna złość, gdy prezydent Duda posłusznie, na zawołanie przyjmował w nocy przysięgę od wybranych przed chwilą przez Sejm dublerów do Trybunału Konstytucyjnego. Bezsilność i złość, kiedy premier Beata Szydło nie publikowała wyroków Trybunału Konstytucyjnego. Była wierna prezesowi swojej partii, a nie prawu i obyczajowi.
To nie są działania pojedynczych osób, lecz system stworzony przez władzę, która w ciągu ośmiu lat podporządkowała sobie publiczne instytucje, pieniądze, spółki skarbu państwa. Minister Ziobro traktuje jak własny Fundusz Sprawiedliwości. Sejm przekazuje miliardy na media publiczne, które władza też traktuje jak własne. A podległy Ministerstwu Kultury fundusz patriotyczny przekazuje jak swoje miliony na rzecz fundacji Roberta Bąkiewicza, który ma służyć władzy. Wymieniając kolejne przykłady, można dostać słowotoku jak Stuhr w „Zielonej granicy”.
Trudno o tym myśleć bez emocji i osiem lat PiS-u sprawiło, że ludzie, którzy to widzą i którzy się na to nie godzą, czują się wyczerpani albo przynajmniej zmęczeni. Część z nich wycofuje się ze śledzenia wydarzeń i z udziału w wyborach, żeby odzyskać spokój.
Spokój nie nadejdzie po wyborach
Trudne emocje czują oczywiście obywatele zaangażowani, bo większość z nas nie interesuje się polityką. Do tych osób odwołują się teraz partie demokratyczne, bo wśród niezdecydowanych, czy i na kogo głosować, są ich potencjalni wyborcy. Dlatego końcówka kampanii po stronie demokratycznej będzie już pewnie łagodna, będzie ofertą spokoju, za którym tak wielu z nas tęskni.
Pozostaje tylko pewien warunek – spokój raczej nie nadejdzie zaraz po wyborach, kiedy wykrystalizuje się nowa sytuacja. Podzielić społeczeństwo i stanąć na czele większości, „broniąc” jej przed wykluczoną mniejszością, to sposób sprawdzony już przez Donalda Trumpa czy Viktora Orbána. W kraju rządzonym osiem lat przez populistów wspomaganych w polaryzowaniu mediami społecznościowymi nastąpił taki podział, że emocje nie opadną wraz ze zmianą większości parlamentarnej, tym bardziej, że ewentualnie przegrane PiS będzie je podsycać – wiemy, że jest w tym dobry także jako opozycja.
Wyobrażamy sobie już od dawna różne scenariusze: PiS nie będzie w stanie stworzyć koalicji większościowej, ale dostanie najwięcej mandatów, więc to jemu prezydent powierzy misję stworzenia rządu; KO dostanie najwięcej głosów, stworzy koalicję większościową, ale PiS będzie podważało prawdziwość wyników wyborów, a ma do tego narzędzia lepsze niż w 2014, kiedy kwestionowało wynik wyborów samorządowych – teraz ma Sąd Najwyższy. Główne partie idą łeb w łeb – co będzie, kiedy badanie exit poll źle wskaże zwycięzcę, co przy tak małej różnicy jest możliwe? Przy małej różnicy jeszcze łatwiej przekonać przegranych wyborców, że dokonał się szwindel. To wystarczy, żeby pozbawić rząd legitymacji w niechętnej mu części społeczeństwa.
Charakterystyczną cechą liberalnej demokracji jest sztuka kompromisu, by wszyscy znaleźli dla siebie miejsce we wspólnocie. Charakterystyczną cechą rządu PiS-u jest bezkompromisowa władza większości – rzekoma legitymacja większości sejmowej do tego, by mogła robić, co chce, a więc nie licząc się z mniejszością. PiS stało się mistrzem takiej sztuki rządzenia. A jest to także sztuka emocjonalnego angażowania obywateli, bo owa mniejszość domaga się swych praw w państwie demokratycznym. Odmawiając tego obywatelom, PiS stawia ich emocjonalnie pod ścianą – władza nic sobie nie robi z ich protestu. W tym sensie era PiS-u jest wyjątkowa.
Liczmy na to, że właśnie się kończy. Choć, jak wspomniałam, emocje od razu się nie uspokoją.