Właściwy dobór słów pomaga porządkować myśli. Co więc zrobiła nowa władza z mediami publicznymi – przejęła, odbiła? To brzmi podobnie, jak „odzyskała” – słowo, które zagościłoby na dobre w memach, gdyby nie to, że jest starsze niż memy. „Odzyskiwało” pierwsze PiS – spółki, stanowiska, instytucje, a także telewizję publiczną. „Odzyskać” to „pozbyć się tamtych, by wstawić naszych”.

Ktoś, kto chciałby udowodnić obecnemu rządowi intencje odwetowe i prostą chęć dostępu do „koryta”, tak właśnie mógłby nazwać to, co robią teraz jego przedstawiciele z obsadą mediów publicznych. Minister kultury postawił je w stan likwidacji i jego przedstawiciele pełnią rolę likwidatorów. Jednak portale branżowe przekazują nieoficjalne informacje o nazwiskach przyszłych dyrektorów, autorów programów publicystycznych czy kulturalnych. Wracają stare formaty i starzy eksperci.

Jak to więc nazwać?

Na pewno nie „odzyskanie”

Trzeba jasno powiedzieć, że odsunięcie ekipy PiS-u to coś innego niż odstawienie „tamtych”. Po pierwsze, objęła ona swoje stanowiska w wyniku niekonstytucyjnych zmian w prawie. Wśród prawników toczy się wprawdzie spór o to, do którego momentu były to zmiany niekonstytucyjne, jednak proces zaczął się od nich.

Po drugie, sposób działania mediów publicznych, a zwłaszcza telewizyjnych programów informacyjnych, nie miał nic wspólnego z mediami – nawet nie publicznymi, od których wymaga się więcej niż od prywatnych, po prostu z mediami.

Po trzecie, próba przywrócenia jakiegoś ładu, porządku prawnego, rozliczenia ekipy PiS-u bez odcięcia źródła dezinformacji, propagandy i nagonki byłaby bardzo utrudniona.

Obecna koalicja nie jest zwykłą zmianą polityczną, wchodzi na miejsce ekipy, która nie działała w systemie demokratycznym i praworządnym – kiedy to zostanie wyraźnie powiedziane, słowa „odzyskanie”, przejęcie”, „odbicie” tracą sens.

Kluczowe sprawy personalne

Jakie słowo będzie więc właściwie opisywać sytuację? Nie tyle obecną, co docelową, bo można przyjąć, że teraz trwa etap przejściowy – media publiczne w stanie likwidacji nie mogą działać według modelowych procedur. Gdy jednak wszelkie prawne aspekty zakończenia działalności w poprzednim kształcie i rozpoczęcia w nowym zostaną uregulowane, kluczowe staną się właśnie owe procedury.

A więc, z jednej strony, dotyczące tego, co będą prezentować media publiczne, czyli jak będą informować, jakiej dostarczą rozrywki, sztuki i edukacji. A z drugiej strony – kto to będzie robił. I kiedy mówimy o czymś, co nie jest „odzyskiwaniem”, to sprawy personalne są kluczowe.

To są kwestie związane ze stanowiskami – najwyższymi, ale także średniego szczebla. Jeśli telewizja, radio i PAP mają nie robić wrażenia „odzyskanych”, zatrudnienie na te stanowiska i miejsca pracy musi odbywać się według przejrzystych, niebudzących najmniejszych wątpliwości procedur. Niestety, nie wystarczy, że nowi prezesi, dyrektorzy czy inni szefowie nie będą politrukami, tylko dobrymi fachowcami.

Nowa jakość nastanie wtedy, kiedy będą to nie tylko właściwe osoby na właściwym miejscu, ale też zatrudnione w sposób, którego w najmniejszym stopniu nie można podejrzewać o to, że jest wynikiem jakiejś znajomości, przyjaźni, czy nawet sympatii. Kiedy o pracy w mediach publicznych będzie decydował konkurs rozstrzygnięty według przejrzystych zasad, będzie można szukać słowa, które nie jest „odzyskaniem”.

Najpierw wizja, potem dyrektorzy

Nie wystarczy, że wrócą stare, znajome, lubiane twarze w starych, znajomych formatach. Media publiczne nigdy nie działały dobrze i nigdy nie były całkowicie odporne na naciski polityczne czy kolesiostwo. Jeśli mają nie być „odzyskane”, muszą powstać na nowo w sposób, który takie naciski maksymalnie utrudni.

A w tej sytuacji powrót do roku 2016 nie rozwiązuje sytuacji, tak jak nie rozwiąże w Sądzie Najwyższym i KRS. Tam już są projekty reform, przygotowane przez ekspertów, które można zastosować. Swoje projekty powinny mieć też media publiczne.

Właściwe określenie na to, co się teraz dzieje i będzie dziać, brzmi więc „wprowadzenie standardów”. Obejmuje zarówno sprawy personalne, jak i wizję mediów publicznych. Przy tak urządzonych mediach trudno będzie skutecznie „bronić” tych, które zostały właśnie rozwiązane. Skutecznie, czyli tak, by utrzymać kogoś w przekonaniu, że dokonał się jakiś zamach, skok na władzę i pieniądze.

Jeśli chodzi o wizję, mogła powstać już dawno temu. Etap przejściowy jest konieczny po to, by w sposób niepodważalnie zgodny z literą i duchem prawa przerwać stan patologiczny i umożliwić uzdrowienie mediów. Jednak nie dotyczy on wizji ich działania, na to, by ją stworzyć, było bardzo dużo czasu, którego nie wykorzystano w odpowiedni sposób. Są jednak różne pomysły, które powstały podczas debat obywatelskich czy branżowych, swoje rozwiązanie proponowały partie startujące w wyborach, rządzący powinni z nich jak najszybciej skorzystać i ogłosić wnioski.

Natomiast spraw personalnych dotyczy odwrotny mechanizm – nazwiska kandydatów na szefów różnych redakcji, rozgłośni czy programów powinniśmy poznawać dopiero wtedy, kiedy będzie wiadomo, jakie są wobec nich wymagania wynikające z wizji i rozpisanych na jej podstawie konkursów. Póki co, dotychczasowi i nowi pracownicy mediów publicznych, czy też autorzy programów, powinni liczyć się ze stanem tymczasowości.

Jeśli więc kryteria zatrudniania i status osób obejmujących właśnie różne stanowiska w mediach publicznych nie są teraz jasne, to zgromadzonym przed budynkiem TAI demonstrantom (nielicznym, trzeba przyznać) i okupującym ją politykom łatwiej będzie przekonywać wyborców, że ktoś chce im zabrać ich telewizję. Że kolesie ustawili się w kolejce do stanowisk i pieniędzy. A już najgorzej dla obecnej władzy byłoby, gdyby tak pomyśleli także jej wyborcy.