Rzeź, dokonana przez Hamas w Izraelu 7 października 2023 roku, była trzecim w kolejności najkrwawszym zamachem terrorystycznym na świecie (po 11 września i zamachu ISIS w Tikricie w 2014 roku) oraz największym mordem Żydów od zakończenia drugiej wojny.
Trzy sprzeczne cele Izraela
W odpowiedzi Izrael uderzył na Hamas w Gazie, stawiając sobie trzy cele: uwolnienie porwanych podczas rzezi 256 zakładników, zmiażdżenie Hamasu jako zagrożenia wojskowego i przywrócenie bezpieczeństwa przy granicy z Gazą, skąd ewakuowano około 150 tysięcy ludzi. Dziś, w sto dni po masakrze, widać wyraźnie, że cele te są sprzeczne ze sobą, a żaden z nich zapewne nie zostanie osiągnięty.
Po tym, jak jedną zakładniczkę uwolnili izraelscy żołnierze, około połowa z nich odzyskała wolność dzięki porozumieniu z Hamasem. Obejmowało ono tygodniowe zawieszenie broni oraz uwolnienie, w proporcji 3:1, palestyńskich więźniów z izraelskich więzień. Porozumienie to w sposób oczywisty wzmocniło Hamas, miast przyczynić się do jego zmiażdżenia, dając mu czas na przegrupowanie sił i zwiększając jego polityczny autorytet wśród Palestyńczyków.
Nadzieja na przywrócenie bezpieczeństwa na granicy tym samym także okazała się iluzoryczna. Walki wznowiono, ale nie tylko nie uwolniono więcej zakładników, lecz wręcz trzech z nich, którzy zdołali uciec porywaczom, zostało omyłkowo zastrzelonych przez izraelskich żołnierzy: wzięli ich za hamasowców.
Z pozostałych zakładników około 20 nie żyje, być może także na skutek izraelskiego ostrzału. Znaczna część pozostałych służy ukrywającemu się w tunelach przywódcy Hamasu, Jahji Sinwarowi, jako żywe tarcze. W zamian za ich uwolnienie, jak wynika z przecieków, Hamas żąda całkowitego zakończenia działań, wycofania wojsk izraelskich z Gazy oraz uwolnienia wszystkich Palestyńczyków z izraelskich więzień.
Przystanie na te warunki oznaczałoby jednoznaczną klęskę Izraela i triumf Hamasu – powrót mieszkańców przygranicznych miejscowości do swoich domów także byłyby nadal niemożliwy. Ale znaczna część izraelskiej opinii publicznej domaga się uwolnienia zakładników za wszelką cenę.
Izrael stracił poparcie świata
Kontynuowanie działań zbrojnych doprowadzić by mogło, w dalszej perspektywie, do zniszczenia Hamasu (który już stracił około jednej trzeciej swych bojowników) oraz znacznej części tuneli i podziemnych fabryk oraz składów broni – niezwykle bogato wyposażonych, częściowo dzięki międzynarodowej pomocy dla Gazy. Ale Izrael takiej perspektywy nie ma: ogromna liczba ofiar cywilnych, stanowiących około 60 procent wszystkich zabitych, oraz skala zniszczeń w Gazie sprawiły, że niemal cała opinia międzynarodowa odwróciła się od Jerozolimy, a RPA wręcz oskarżyła Izrael przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości o ludobójstwo.
Oskarżenie nie ma podstaw: kombatanci stanowią większy procent ofiar niż na przykład w bitwach o Mosul czy Basrę, liczba ofiar cywilnych w sytuacji, gdy Egipt odmówił Gazańczykom schronienia, musiała być wysoka, a Izraelczycy, informując i ostrzegając, starali się ją zredukować. Ale coraz bardziej jednoznaczne potępienie Izraela sprawia, że prezydent USA Joe Biden, który w listopadzie ma wybory do wygrania, nie będzie mógł dłużej kontynuować swego proizraelskiego kursu – a bez poparcia Waszyngtonu Jerozolimie zabraknie zasobów, militarnych i politycznych, by wojnę nadal toczyć.
Należałoby więc zaakceptować klęskę, ograniczyć dalsze straty własne i palestyńskich cywili, i nastawić się na rozwiązanie polityczne. Tyle tylko, że Hamas, owiany glorią zwycięzcy, musiałby być takiego rozwiązania kluczowym elementem. Szanse na to, że Gazańczycy, których nieszczęścia jest winien (Hamas odmówił cywilom schronienia w swoich tunelach, twierdząc, że za ich bezpieczeństwo odpowiada ONZ i Izrael, nie on), mogliby obalić jego krwawą dyktaturę, są obecnie iluzoryczne.
Równie iluzoryczne są nadzieje, że istniejące władze Autonomii Palestyńskiej mogłyby skutecznie zapewnić spokój w Gazie. Tego już próbowano: wojnę Izraela z libańskim Hezbollahem w 2006 roku zakończyła wiążąca rezolucja 1701 Rady Bezpieczeństwa, stwierdzająca, że w południowym Libanie będzie mogło stacjonować jedynie regularne wojsko Libanu, zaś Hezbollah miał się wycofać o przynajmniej 30 kilometrów od granicy. Rezolucja pozostała na papierze, a Hezbollah w najlepsze ostrzeliwuje północ Izraela, co zmusiło Jerozolimę do ewakuacji 70 tysięcy jej mieszkańców. Prawdopodobna klęska Izraela w Gazie na pewno nie zmusi Hezbollahu do powstrzymania ataków – przeciwnie. Łącznie ćwierć miliona Izraelczyków pozostaje uchodźcami w swoim kraju, bez widocznych szans na powrót do domów.
Izraelczycy nie mogą czuć się bezpiecznie
Sprawcami wtorkowego zamachu w Ra’anie w środkowym Izraelu byli Palestyńczycy z Hebronu, którzy wielokrotnie przebywali w Izraelu w celach zarobkowych. Od 2021 roku do październikowej rzezi w takich zamachach zginęło około stu Izraelczyków, co sprawiło, że drastycznie ograniczono liczbę wydawanych Palestyńczykom zezwoleń na pracę. To zaś spowodowało kryzys ekonomiczny na Zachodnim Brzegu, spadek poparcia dla władz Autonomii i wzrost poparcia dla Hamasu, który zaowocuje nieuchronnie nowymi zamachami.
Jeszcze przed wybuchem wojny w Gazie bezpieczeństwa Izraelczyków na Zachodnim Brzegu strzegło 40 (!) batalionów wojska. Teraz ta liczba wzrosła, w Gazie walczą cztery dywizje, a i na północy wzmocniono siły obronne. Dla kraju, w którym trzon stanowią rezerwiści, stan ten jest na dłuższą metę nie do utrzymania.
Zwycięstwo militarne jest nieosiągalne, szanse na porozumienie polityczne – iluzoryczne. Hipotetycznym rozwiązaniem byłoby rozwiązanie międzynarodowe, w którym odpowiedzialność za Gazę, która formalnie została by przekazana Autonomii, miałoby przejąć konsorcjum umiarkowanych państw arabskich, które wszak są wobec Hamasu, czyli terrorystów z ponadnarodowego Bractwa Islamskiego, równie wrogie, co Izrael.
Sytuacja bez wyjścia?
Tyle tylko, że nie widać powodu, dla którego państwa te miałyby podjąć takie polityczne i militarne ryzyko – chyba że częścią rozwiązania byłoby powstanie, w Gazie i na Zachodnim Brzegu, niepodległego państwa palestyńskiego.
Można by to własnej opinii publicznej przedstawić – zasadnie – jako zwycięstwo nad Izraelem. Jednak kolejni przywódcy Autonomii – Arafat i Abbas – już dwukrotnie odrzucali taką właśnie propozycję ze strony Izraela, a Netanjahu takie rozwiązania sabotował. Nie wiadomo, czy Abbas zmienił zdanie, i nie wiadomo też, jak przekonać Izraelczyków, że najlepszą odpowiedzią na mordercze zamachy palestyńskie jest utworzenie palestyńskiego państwa, które – słowo honoru – zamachów popełniać nie będzie.
Rzecz jasna, gdyby gwarantem wojskowym takiego porozumienia stały się USA, a ich wojska je egzekwowały, obie strony mogłyby może w nie uwierzyć. Ale ponowne zaangażowanie wojskowe Ameryki na Bliskim Wschodzie to najprostszy sposób na zapewnienie Bidenowi klęski w wyborach – a nie wiadomo, czy zwycięski Trump chciałby honorować jego zobowiązania.
A skoro tak, to najbardziej prawdopodobnym pozostaje scenariusz gazańskiej klęski Izraela – która spowodować by musiała nasilenie konfliktu na wszystkich trzech granicach. Cenę za tę klęskę poniosą w krótkiej perspektywie atakowani Izraelczycy i zapewne także w końcu ich demokracja, na dłuższą metę zaś także i wszyscy ich sąsiedzi, gdy Izrael odpowie ogniem. Stosunek sił jest taki, że do wymarzonej przez Hamas ostatecznej likwidacji państwa żydowskiego długo jeszcze nie dojdzie, ale szanse na pokój maleją coraz szybciej. Na wojnie pierwszym zwycięzcą jest wojna właśnie. A czasem – zwycięzcą jedynym.