W ostatnich dniach media obiegła szokująca informacja o zwolnieniu z „Gazety Wyborczej” działu korekty. A przecież jednym z wyróżników tradycyjnych mediów miał być ich poziom. Nie bez powodu za dobre media się płaci – produkt wysokiej jakości jest zwykle kosztowny. Czym będą się różnić tanie media profesjonalne od mediów amatorskich, w tym społecznościowych?
Jest to ważne pytanie również w kontekście politycznym. Okres rządów Prawa i Sprawiedliwości był czasem walki o wolne i niezależne media. Patologiczna propaganda w TVP była rutynowo wymieniana jako jeden z grzechów głównych poprzedniej władzy. Społeczeństwo obywatelskie zdecydowanie sprzeciwiało się próbom opanowania przez PiS mediów prywatnych, takich jak TVN. Na przykładzie mediów lokalnych należących do Polska Press, które kupił Orlen, było widać, jak wyglądałby krajobraz medialny w coraz większej mierze kontrolowany przez partię Jarosława Kaczyńskiego.
Obok obrony wolnych i niezależnych mediów miał miejsce jednak również drugi proces. Wśród części wyborców rosła mianowicie nieufność do tradycyjnego dziennikarstwa. Pojawiały się głosy, że tradycyjne media nie zdały egzaminu w czasie rządów PiS-u, a może nawet sprzedały się PiS-owi; hasło „niezależności” miało zaś tylko przykrywać ich uległość wobec ówczesnego rządu. Były również głosy idące w przeciwnym kierunku – że wszyscy dziennikarze to tak naprawdę, w sposób jawny lub ukryty, partyjni pałkarze, a więc podawane przez nich informacje muszą zawsze budzić wątpliwości. Ich wspólnym mianownikiem była nieufność wobec tradycyjnych mediów.
Z tego wszystkiego płynął czasem następujący wniosek: być może nie potrzebujemy już „pośredników”, którzy będą przedstawiać nam, co mamy czytać i oglądać – zamiast tego możemy wybierać samodzielnie i bezpośrednio korzystać z interesujących nas i budzących zaufanie źródeł przekazu, choćby było to ulubione konto w mediach społecznościowych.
Media społecznościowe bez bezpieczników
W pierwszym odruchu chciałoby się trochę bronić mediów tradycyjnych. No bo przecież anonimowi autorzy w portalach społecznościowych, którzy budzą zaufanie odbiorców, gdzieś muszą najpierw zdobywać informacje – a zdobywają je z mediów tradycyjnych. Co więcej, tylko dobrze finansowane instytucje zatrudniające profesjonalistów będą miały środki i zdolności do tego, by prowadzić bardziej zaawansowane działania, choćby trwające wiele tygodni śledztwa dziennikarskie. Bez mediów tradycyjnych demokracja z pewnością byłaby w gorszym stanie.
Istotna jest też kwestia standardów. Dobrze działające medium skonstruowane będzie tak, że daje ogólną gwarancję wysokiej jakości treści – po prostu stosowane w danym tytule procedury przygotowania i publikowania treści powinny wykluczać możliwość nierzetelności. Tymczasem media społecznościowe z definicji nie dają takiej gwarancji – ich urok polega właśnie na bezpośredniości i braku bezpieczników. I oczywiście, może się zdarzyć, że na platformie społecznościowej będzie publikować sumienna i rzetelna osoba, specjalista w danej dziedzinie, która będzie przekazywać odbiorcom wartościowe treści. Ale nie ma żadnego systematycznego powodu, żeby tak się stało, a większość publikowanych treści siłą rzeczy nie będzie wartościowa.
Ideał demokracji
Mimo wszystko nie wystarczy jednak powiedzieć, że silne media tradycyjne są tak po prostu lepsze dla demokracji – ponieważ źródło konfliktu między mediami tradycyjnymi a społecznościowymi ma miejsce na bardziej podstawowym poziomie. Dotyczy on tego, jak wyobrażamy sobie dobrze zorganizowaną demokratyczną sferę publiczną.
Aby ocenić, na ile media tradycyjne i społecznościowe odpowiadają potrzebom demokracji, musimy więc najpierw przyjąć choćby najprostsze założenia co do tego, według jakiego standardu powinna działać demokratyczna komunikacja. Gdy będziemy to wiedzieć, będzie można sprawdzić, na ile media tradycyjne i społecznościowe spełniają odpowiednie warunki – i co można ewentualnie poprawić, aby było lepiej.
W tym celu możemy skorzystać z klasycznej koncepcji idealnej wspólnoty komunikacyjnej autorstwa Jürgena Habermasa, jednego z najważniejszych współczesnych teoretyków demokracji. Mówiąc najprościej, w tego rodzaju wspólnocie obowiązuje równość osób i wzajemny szacunek, prawo głosu mają wszyscy zainteresowani, a jednocześnie wszyscy uczestnicy zmierzają do osiągnięcia porozumienia. W toku deliberacji każdy wyobraża sobie, jak wyglądałby problem z perspektywy każdego innego uczestnika, aby uwzględniając dostępne argumenty przyjąć własne stanowisko. Tym sposobem rozstrzygnięcie danego zagadnienia może opierać się na, jak ujmuje rzecz autor, bezprzymusowym przymusie lepszego argumentu [1].
Tak się składa, że Habermas wydał ostatnio, w wieku 93 lat, książkę pod tytułem „Nowe strukturalne przeobrażenia sfery publicznej i polityka deliberatywna” , która dotyczy komunikacji w dobie mediów społecznościowych – a przy okazji jest kontynuacją jego pierwszej książki z 1962 roku, o podobnym tytule [2]. Trzy główne problemy z mediami społecznościowymi, o których pisze autor, zwięźle podsumował Mark Hannam w „Times Literary Supplement”.
Po pierwsze, osłabiają one debatę publiczną, przykuwając uwagę raczej do spraw trywialnych. Po drugie, konsumenci mediów społecznościowych mają tendencję do skupiania się w bańkach ludzi o podobnych poglądach. Najważniejszy wydaje się jednak punkt trzeci: rozpad sfery publicznej jako takiej. W jej miejsce pojawia się mianowicie zjawisko „anonimowej intymności”, która skłania do „pełnego ekspresji dzielenia się prywatnymi przekonaniami bez zważania na warunki inkluzywności i wzajemnego zainteresowania, które są niezbędne dla demokratycznej sfery publicznej”.
Ciekawość drugiego
Z pewnością możemy wytykać mediom tradycyjnym rozmaite słabe punkty – z których głównym zdaje się potencjalny brak transparentności co do interesów stojących za daną publikacją. Zwolennicy danej partii politycznej mogą zaś krytykować medium również za niezależność – na przykład za krytykę działania ulubionej partii w danej sprawie, mimo że z perspektywy zwolenników owa sprawa nie ma zasadniczego znaczenia, a partię należałoby raczej wspierać pomimo ewentualnych niedoskonałości.
Warto jednak zwrócić uwagę, że chociaż media tradycyjne pełnią rolę pośrednika treści przekazywanych w sferze publicznej, to w przypadku mediów społecznościowych również istnieje pośrednik, nawet jeśli jest to mniej odczuwalne czy widoczne – w postaci algorytmu, który jedne treści poleca, a inne ukrywa; jak również w postaci właściciela platformy, który tym algorytmem zawiaduje. I również w tym przypadku mogą istnieć ukryte interesy, zarówno właściciela, jak i użytkowników – no bo kto wie, jakie motywy kryją się za publikacjami poszczególnych kont internetowych. Wiemy choćby, że część wpisów to ruch płatny. Problem ukrytego pośrednika mogłaby rozwiązać dopiero władza każdego użytkownika nad sposobem działania algorytmu doboru treści.
Na koniec warto zwrócić uwagę, że nawet wówczas nie osiągnęlibyśmy jeszcze ideału wspólnoty komunikacyjnej. To właśnie w tym kontekście fundamentalne wydaje się trzecie z przytoczonych wyżej twierdzeń Habermasa – żeby racjonalna debata na argumenty była możliwa, uczestnicy muszą przyjmować wobec siebie określoną postawę. Habermas posługuje się w tym kontekście pojęciem działania komunikacyjnego (nakierowanego na porozumienie), w przeciwieństwie do działania strategicznego (nakierowanego na osiągnięcie z góry określonego celu, czyli dopuszczającego zwodzenie czy manipulację). Mówiąc krótko, chodzi po prostu o realną ciekawość innych ludzi i otwartość na kontrargumenty, a nie tylko jednostronne produkowanie tego, co wydaje nam się słuszne.
Z punktu widzenia kultury demokratycznej korzystne byłoby zatem wspieranie takich środowisk działania, które mają charakter otwarty dla wszystkich uczestników, ale funkcjonują na zasadach, które wzmagają ciekawość, życzliwość, skrupulatność. Przestrzeń do tego rodzaju wymiany tradycyjnie istniała w prasie drukowanej, w postaci rozbudowanych polemik – a w jeszcze większej mierze, siłą rzeczy, w periodykach naukowych, gdzie dążenie do lepszego argumentu jest założeniem domyślnym, a wręcz wymogiem profesjonalnym.
W mediach społecznościowych jest z tym oczywisty problem. Po prostu nie są one zbudowane do tego celu – nie odzwierciedlają założeń dobrze pomyślanej sytuacji komunikacyjnej, mają raczej utrzymać naszą uwagę w interesie reklamodawców. Jeśli nie może być zatem mediów społecznościowych zamiast tradycyjnych, to pozostaje ulepszać środowisko medialne jako całość. Ostatecznie trzeba zaś sobie odpowiedzieć na pytanie, czy bardziej zależy nam na tym, żeby mieć jak najwyższej jakości debatę publiczną, czy na tym, żeby wygrała nasza partia. Nie zawsze jest to łatwy wybór, bo zdarza się tak, że jedno ma związek z drugim.
Przypisy:
[1] O filozofii Habermasa i niektórych związanych z nią problemach teoretycznych piszę więcej w książce „Pragmatyczny liberalizm. Richard Rorty i filozofia demokracji”.
[2] Podaję tłumaczenie tytułu, książka nie jest jeszcze dostępna w języku polskim. Tytuł oryginalny: „Ein neuer Strukturwandel der Öffentlichkeit und die deliberative Politik”.
* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Wikimedia.