Wileńskie lotnisko przypomina mało zgrany kolaż. Po wyjściu z samolotu przechodzi się przez współczesną salę odpraw, żeby po chwili trafić do głównego holu z czasów sowieckich, wykonanego w klasycyzującym stylu socrealizmu lat pięćdziesiątych. 

Na zewnątrz czuć ostry styczniowy chłód. Przez aplikację zamawiam taksówkę do centrum miasta. Po chwili jestem już połączony z kierowcą. Imię: Miečislovas. Wydaje mi się mało żmudzińskie. Z białej škody wychodzi mężczyzna w średnim wieku. Okazuje się, że on też przyjrzał się mojemu imieniu w aplikacji. Otwierając bagażnik pyta: „Polish?”. Gdy potwierdzam, odpowiada mi ze śpiewnym wschodnim akcentem: „Ja też jestem Polak”.

Zbliżamy się do centrum. Za oknem krajobraz szarego socrealizmu z okolic dworca zaczyna ustępować dziewiętnastowiecznym kamienicom, a potem niskiej barokowej zabudowie starego miasta. Mieczysław chętnie opowiada o sobie. A kiedy pytam o zlitwinizowany zapis jego imienia i nazwiska, reaguje złością. Opowiada, jak niepodległa Litwa przez trzydzieści lat nie pozwalała Polakom pisać fonetycznie swoich imion ani używać polskich liter. Od kiedy w 2022 roku zapis fonetyczny stał się dozwolony, choć nadal bez liter takich jak „w” i „ł”, Mieczysław planuje przy odnowieniu paszportu zmienić pisownię na taką, „jak należy”.

Nowe relacje w obliczu zagrożenia

Mieczysław jest częścią najliczniejszej mniejszości narodowej Litwy i jednego z najstarszych narodów Wileńszczyzny. Polacy pojawili się tu już w XIV wieku, a przez następne stulecia w wyniku unii polsko-litewskiej polska kultura i język stały się dominujące. Polskość Wileńszczyzny zakończyło dopiero wejście wojsk sowieckich i deportacje Polaków po 1945 roku. Mimo to, społeczność polska na Wileńszczyźnie przetrwała, a w skali kraju stanowi 6 procent. Na Litwie mieszka około 180 tysięcy Polaków, głównie w czterech rejonach wokół Wilna, w których stanowią większość.

Od ponad stu lat relacje społeczności polskich i litewskich naznaczone były konfliktem. Dziś, trzydzieści lat po upadku komunizmu, sytuacja się zmienia. 

W Wilnie antagonizm przemija wraz wymianą pokoleń, za to Polaków, Litwinów i inne narodowości, które zamieszkały w tym mieście, zaczyna łączyć wspólne poczucie zagrożenia ze strony imperium ze wschodu. Wcześniej tak nie było.

Białorusini w Kitchen Coffee

Drugie zaskoczenie – wszechobecność języka rosyjskiego. Po rosyjsku na ulicach Wilna rozmawiają nie tylko Rosjanie i nierzadko Polacy, ale też Białorusini i Ukraińcy, których kilkadziesiąt tysięcy przyjechało tu po protestach przeciwko sfałszowaniu białoruskich wyborów prezydenckich w 2020 roku, a następnie po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie. 

Czołową ekspertką od mniejszości białoruskiej na Litwie jest Živilė Dambrauskaite, badaczka wschodniej Europy z ponad dziesięcioletnim stażem. Spotykamy się w Kitchen Coffee przy ulicy św. Mikołaja.

Jest to mała i przytulna kawiarnia założona przez Białorusinów. Wśród klienteli przeważają młodzi rosyjskojęzyczni ludzie, głównie Białorusini. Živilė mówi, że ponad połowa z nich przybyła na Litwę nie więcej niż dwa lata temu, posiada stałe źródło utrzymania, a ponad 90 procent ma mniej niż 40 lat. Emigracja białoruska na Litwie jest więc młoda, dynamiczna i najczęściej motywowana powodami politycznymi.

Jednym z takich imigrantów jest Timofiej Misjukiewicz, którego poznaję przez wspólnych znajomych. Tim urodził się i wychował na Białorusi. W rodzinie rozmawiało się o polityce, więc szybko zaczął się interesować sytuacją w swoim kraju i zrozumiał, że nie ma dla niego przyszłości na białoruskiej uczelni. Zaaplikował więc na European Humanities University, czyli zorientowaną proeuropejsko białoruską uczelnię działającą w Wilnie z międzynarodowym wsparciem. 

Podczas czteroletnich studiów miał okazję uczyć się pod okiem białoruskich politologów, którzy także wybrali rozwój naukowy i życie na emigracji, a także spędzić semestr w Nowym Jorku.

Dziś, świeżo po skończeniu studiów, pracuje w fundacji zajmującej się promocją praw człowieka i demokracji we wschodniej Europie. Po udzieleniu wywiadu krytycznego wobec reżimu Łukaszenki nie może wrócić do domu. Ma natomiast niezachwianą nadzieję, że wysiłek walki z reżimem Łukaszenki, do której przykłada się z Wilna, pozwoli mu kiedyś wrócić do wolnej Białorusi.

Obecność Białorusinów na Litwie nie obywa się jednak bez problemów. W zeszłym roku mainstreamowi politycy litewscy oskarżali Białorusinów o brak lojalności wobec państwa litewskiego, a nawet o podważanie jego prawa do istnienia w imię tak zwanego „litwinizmu”. Teoria ta, rzekomo wyznawana przez rzesze Białorusinów, głosi że Wielkie Księstwo Litewskie było tak naprawdę słowiańskim bytem, a więc to do Białorusi, a nie do żmudzińskiej Litwy, należy jego dziedzictwo. W swojej najbardziej radykalnej formie litwinizm postuluje nawet prawa Białorusi do Wilna.

Jak tłumaczy Vadim Vileita, litewsko-białoruski badacz mieszkający w Wilnie i ekspert od lokalnej polityki historycznej, kontrowersja wokół litwinizmu wynika z faktu, że zarówno Litwa, jak i demokratyczny ruch białoruski szukają swojej historycznej tożsamości we wspólnej przeszłości. Ów spór historyczny istnieje od lat dziewięćdziesiątych. Fakt, że wybuchł on na nowo z taką siłą w litewskiej przestrzeni publicznej, wynika jednak – jak mówi Vileita – z imigracji białoruskiej, którą w ostatnich latach odczuło społeczeństwo litewskie.

Nawet jeśli większość uchodźców z Białorusi nie wyznaje radykalnego nacjonalizmu, sama ich obecność w Wilnie, włączając białoruski demokratyczny rząd na uchodźstwie, oraz polityczne napięcia z łukaszenkowską Białorusią, powodują, że sprawa nabiera politycznej wagi.

Tomas Raskevičius, poseł z liberalnej Partii Wolności i przewodniczący parlamentarnej komisji do spraw praw człowieka, nie ma wątpliwości, że niektórzy politycy będą próbowali wykorzystywać kwestię migracji z Białorusi do celów politycznych w nadchodzących wyborach.

Ukraińcy w Kyiv

Niepokoje polityczne i wojna sprowadziły też do Wilna Ukraińców. Tak jak Białorusini, większość z nich przyjechała w ciągu ostatnich kilku lat.

W przeciwieństwie do polskich miast, gdzie Ukraińcy mówią w swoim języku i stanowią wyraźną grupę społeczną, na ulicach Wilna wydają się wtapiać w rosyjskojęzyczną masę nowych i dawniejszych przybyszy. 

W niedawno otwartej ukraińskiej restauracji o nazwie Kyiv przy prospekcie Giedymina poznaję Wiktorię, która przyjechała do Wilna w zeszłym roku. Prawie wszyscy pracownicy restauracji, tak jak Wiktoria, są ukraińskimi uchodźcami wojennymi, którzy przybyli tu na zaproszenie ukraińskiego inwestora starającego się dać zatrudnienie swoim rodakom. Kyiv jest więc przystanią ukraińskiej kultury na wychodźstwie, dosłownym schronieniem za granicą oraz namiastką Ukrainy dla uchodźców oraz rdzennych mieszkańców Wilna.

Jeszcze nie Litwin, już nie Rosjanin

Jednak wileńskie mniejszości narodowe to także Rosjanie – zarówno ci, którzy wychowali się w tym mieście, jak i przybyli niedawno. 

Do tych pierwszych należy Oleg Jerofiejew, litewski dziennikarz pochodzenia rosyjskiego, urodzony na Litwie w czasach sowieckich. Dzisiaj pracuje w rosyjskojęzycznym konglomeracie Delfi, którego siedziba mieści się w szklanym wieżowcu na północy miasta, przypominającej trochę warszawską Wolę. 

Rodzina Olega pochodzi z Rosji, Ukrainy, Białorusi i Litwy. Ojciec służył w sowieckiej armii, po rozpadzie ZSRR przeszedł na emeryturę i osiadł w Wilnie. Oleg przeżył całe życie na Litwie, Białorusi i Ukrainie. Sam nie czuje się do końca Litwinem („nie jestem jeszcze Litwinem, ale już nie Rosjaninem”), ale Litwa to jego ojczyzna i żadnej innej dla siebie nie widzi. 

W pracy pisze o Litwie i sprawach litewskich dla rosyjskojęzycznych Litwinów oraz czytelników rosyjskojęzycznych za granicą, także w Rosji. Jednak w Rosji ich portal został zablokowany przez rząd zaraz po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny.

Na Litwie mieszka około 140 tysięcy Litwinów rosyjskiego pochodzenia. Oleg uważa, że obecnie miarą politycznych poglądów mniejszości rosyjskiej jest odnoszenie się do systemu demokratycznego. 

Ocenia, że około dwie trzecie obywateli Litwy rosyjskiego pochodzenia rozumie i docenia demokratyczne wartości, natomiast pozostali sympatyzują z autorytaryzmem putinowskim. Ci ostatni należą najczęściej do starszego pokolenia, któremu trudno wyzwolić się z sowieckiej mentalności oraz zaakceptować, że ich kulturowa ojczyzna prowadzi zbrodniczą wojnę w sercu Europy. 

Młodemu pokoleniu natomiast przychodzi łatwo docenić i zinternalizować wartości demokratyczne, ponieważ korzystają z ich owoców w prężnie rozwijającej się Litwie, mając jednocześnie porównanie z autorytarną i biedniejącą Rosją.

Rosjanka w buddyjskiej kawiarni

Do małej, ale bardzo interesującej grupy Rosjan którzy przybyli na Litwę w ostatnich latach należy Inna Berezkina, rosyjska działaczka na rzecz praw człowieka i demokracji.

Spotykamy się w buddyjskiej kawiarni – Inna jest buddystką i często się tu pojawia. Mówi, że przeprowadziła się do Wilna niedługo przed wojną. Jej organizacja została uznana przez rząd rosyjski za agenturę zagraniczną, co zmusiło ją do opuszczenia kraju.

Po rozpoczęciu wojny Litwa bardzo pomogła uciec aktywistom rosyjskim zaangażowanym w krytykę reżimu, gdy ich życie stało się zagrożone. Wielu znajomych Inny, a nawet znani rosyjscy artyści, tacy jak Noize MC, uciekli przez Wilno. Zwykli Rosjanie, którzy wyjeżdżają z powodu wojny, kierują się głównie do centralnej Azji, Bałkanów, Kaukazu. 

Mimo że część emigrantów politycznych pojechała dalej na zachód, Inna zadomowiła się w Wilnie i kontynuuje tu swoją walkę o przyszłość Rosji. Jak przyznaje, aktywizm polityczny na emigracji nie działa jak normalna praca z przewidywalnymi i wymiernymi efektami. Nie możesz spodziewać się, że skoro wykonałeś określoną ilość pracy, to wrócisz do domu za określoną ilość czasu. Inna i jej towarzysze pogodzili się już z myślą, że jest to długie zadanie bez widocznego horyzontu.

Jak mówisz po litewsku, to życie jest tu dobre

Dzieci Mieczysława, polskiego kierowcy ubera, już zapewne nie spolszczą pisowni swoich imion, tak jak on planuje zrobić. Dla nich polskość jest co najwyżej historią rodzinną, sami czują się częścią kultury narodowej Litwy.

Mieczysław narzeka, że w młodym pokoleniu polska tożsamość zanika. Jednocześnie, jakby usprawiedliwiając je, zauważa, że Litwa bardzo się rozwinęła w ostatnich dekadach i „jak się mówi po litewsku, to życie jest tutaj całkiem dobre”. 

Zastanawiam się, na ile sam Mieczysław posługuje się językiem litewskim. Nawigacja w samochodzie ustawiona jest na rosyjski, a jego polski utkany jest rusycyzmami i rosyjską składnią zdania. Z litewskim może nie być wiele lepiej. To bardzo prawdopodobne, bo Mieczysław po chwili wybucha: „Litwini «nie uważają» [ros: nie szanują – przyp. red.] tutejszych Polaków i Białorusinów”. Mówi, że pytali go, co tu jeszcze robi, czemu nie wyniesie się do Polski. „Gdzie mam się wynosić?” – pyta – „Tu się urodziłem, tu jest mój dom”.

Wileńskie stare miasto w przeciwieństwie do Warszawy wydaje się centrum życia kulturowego i rozrywkowego stolicy. Całe historyczne śródmieście poprzecinane jest wąskimi uliczkami pełnymi kawiarni, restauracji i barów. Jest gdzie się bawić. Na placach wieńczących uliczki stoją barokowe kościoły zbudowane w czasach Rzeczypospolitej. Ten styl ma nawet swoją własną nazwę – barok wileński – choć znajdziemy go na wszystkich ziemiach byłej Korony i Księstwa. 

Wokół najstarszej części miasta rozciągają się młodsze o kilkaset lat dziewiętnastowieczne ulice otoczone wysokimi, bogato zdobionymi czynszowymi kamienicami. Jedną z nich jest prospekt Giedymina – wąska, ale monumentalna przelotówka łącząca prawobrzeżny Zwierzyniec z historycznym centrum miasta. Tak wyglądałaby Marszałkowska, gdyby nie zniszczenia z kampanii wrześniowej i powstania warszawskiego. 

Od strony centrum prospekt wpada w plac Katedralny, na którym mieści się słynna neoklasycystyczna bazylika przypominająca rzymską świątynię, a na drugim końcu łączy się z mostem nad rzeką Wilią, na której brzegu stoi wybudowane w latach osiemdziesiątych socrealistyczne gmaszysko Seimasu, współczesnego litewskiego parlamentu.

Rzuca się w oczy, że wszystko jest „narodowe” i żółto-zielono-czerwone. Spacerując historyczną częścią Wilna, można pomyśleć, że Rzeczpospolita Obojga Narodów nigdy nie istniała. Pośród posągów, ulic i tablic poświęconych średniowiecznym wielkim książętom, propagatorom litewskiego ruchu narodowego z przełomu XIX i XX wieku, oraz bojownikom o wolność od sowieckiej okupacji rzadkością są dwujęzyczne tabliczki jak litewsko-białoruska dla Kastusia Kalinouskiego czy litewsko-polskie jak dla Mickiewicza.

Podobnie jak w innych miastach pogranicza Polski, Litwy, Ukrainy czy Białorusi, niegdyś wielokulturowa przestrzeń historyczna pada ofiarą polityki narodowościowej nowoczesnego państwa. Z tego powodu w miastach takich jak Wilno, Białystok, Lwów czy Przemyśl tablice historyczne, pomniki i inne miejsca pamięci podkreślają obecność i historyczne prawa jednego narodu, minimalizując wszystkie inne kultury i społeczności, które na przestrzeni wieków przyłożyły się do ich rozwoju.

Typowy wileński miszmasz etniczny

Spotykam się z Aleksandrą Ketlereine, polską dziennikarką pracującą dla LRT, czyli litewskich mediów publicznych. W jej mieszkaniu niedaleko centrum zbiera się prawie cała rodzina: ośmioletnia córka Rusnė, siostra Ilona z mężem Danilem z Ukrainy oraz mama Janina.

Historia rodzinna Aleksandry jest bardzo wileńska – miszmasz etniczny. Babcia ze strony ojca pochodziła z Białorusi, przeniosła się do Wilna po wojnie. Dziadek był Rosjaninem, trafił na Wileńszczyznę przywieziony przez Niemców w czasie wojny jako przymusowy robotnik i został na zawsze. Ze strony mamy dziadek był Litwinem z dawnych Inflantów, w międzywojniu pogranicza polsko-litewsko-łotewskiego, a babcia jest Polką urodzoną w polskim Wilnie.

Babcia-Polka całe życie z uporem trwała w jednym miejscu, podczas gdy dookoła zmieniały się reżimy i państwa. Aleksandra swoją polską część tożsamości zawdzięcza właśnie jej, a nie rodzicom, dla których kwestie narodowości w sowieckiej Wileńszczyźnie nie były zbyt ważne. Babcia natomiast powtarzała wnuczce: „Jeśli wyjdziesz za Litwina, możesz zapomnieć o spadku”. „Babciu, a czemu ty sama wyszłaś za Litwina?” – odpowiadała wnuczka, a babcia ze śmiechem kwitowała: „No, durna byłam”.

Po polsku, po rosyjsku, po wileńsku

W domu u Aleksandry mówi się „po wileńsku”. Jak wyjaśnia, jest to mieszanka polskiego, białoruskiego, rosyjskiego i litewskiego. Polak zza Niemna miałby z tym kłopot. „My upraszczamy” – mówi Aleksandra – „Jeśli Polak mówi «pójdziemy do sklepu», to my powiemy «pójdziem do magazynu». A więc używamy też spolszczonych słów zapożyczonych z rosyjskiego, takich jak na przykład «magazin»”. Zainteresowani mogą zajrzeć do powieści Bartosza Połońskiego „Robczik”, napisanej w całości w niełatwej do czytania, ale autentycznej gwarze wileńskiej, która opisuje losy polskich nastolatków z Wileńszczyzny w początkach obecnego stulecia.

Wileński polski nie jest dla każdego jednakowy. Podczas pobytu w Wilnie spotykam miejscowych mówiących prawie czystym literackim polskim oraz takich, których wręcz ciężko mi zrozumieć. 

Sama Aleksandra mówi po polsku płynnie i bez błędów, jedynie jej akcent daje po sobie poznać regionalizm. Przypadkowy Polak pewnie założyłby, że rozmawia z białostoczanką. Pani Janina natomiast używa mnóstwo rusycyzmów, zarówno w słownictwie, jak i w gramatyce, chociaż nadal bliżej jej do Mickiewicza niż jeżdżącemu taksówką Mieczysławowi.

Wileńszczyzna – bohaterka własnej historii 

Bezbłędnym polskim z charakterystycznym wschodnim akcentem posługuje się też Mariusz Antonowicz, wykładowca politologii na Uniwersytecie Wileńskim. Tak jak Aleksandra, należy do pokolenia litewskich Polaków, które weszło w dorosłość już w niepodległej Litwie.

Spotykamy się w małej kawiarni przy ulicy Niemieckiej (Vokiečių g.), jednej z najstarszych ulic Wilna, której nazwa pochodzi od handlujących tam w średniowieczu kupców. Dziś zachowała się tylko wschodnia strona zabudowy, zachodnia spłonęła w czasie wojny i została wyburzona w czasach sowieckich, żeby poszerzyć ulicę.

Mariusz mówi, że polskość w jego domu to nie był turbopatriotyzm ani tradycja inteligencka. Rodzice skończyli studia – wychowanie fizyczne i rachunkowość – ale w domu nie czytało się Miłosza czy Giedroycia. Polskość objawiała się w języku ojczystym oraz czytaniu lokalnej prasy. 

Mimo traumy wojennej, wywózek, partyzantki, represji i kolektywizacji, która silnie doświadczyła dziadków Mariusza, panowało też w ich pokoleniu silne przekonanie, że są „stąd” i że na Wileńszczyźnie jest ich dom. To zapewne dlatego, jak wiele polskich rodzin, które znalazły się po wschodniej stronie powojennej granicy, nie dali się wysiedlić do Polski mimo tego, że część krewnych wyjechała.

„Zawsze jak się przedstawiam, mówię, że jestem litewską Polką, to jest dla mnie ważne” – mówi Ewelina Mokrzecka, dziennikarka LRT i działaczka społeczności polskiej na Litwie, kiedy spotykamy się w socrealistycznym gmachu litewskiej telewizji publicznej. „A bardziej nawet nie litewską, tylko wileńską, bo Wileńszczyzna to taki stan umysłu, wyróżnia się na tle całej Litwy. Jest tu trochę wileńskiego syfu, więcej różnych języków i kultur, jest większy burdel, jeśli chodzi o przestrzeń publiczną i tak dalej. Natomiast jak wyjedziesz poza Wileńszczyznę, to nie zobaczysz na przykład krzyży na rozdrożach, które świadczą o tym, że tu mieszkają Polacy. Litwa jest bardziej uporządkowana, wszystko jest bardziej ogarnięte niż tu”. 

Ewelina cieszy się, że Wilno należy do Litwy, bo w Polsce byłoby zaściankiem, czy wręcz, jak mówi, zadupiem. Istnienie w granicach państwa litewskiego łączy się z problemami, ale przynajmniej Wileńszczyzna może być bohaterką własnej historii, a nie biedniejszą krewną Warszawy i Poznania.

Polacy prosowieccy

By rozumieć sytuację litewskich Polaków, trzeba pamiętać, że na Litwie pokutuje wiele wzajemnych urazów i stereotypów. Formowanie się nowoczesnego litewskiego nacjonalizmu w opozycji do polskości na przełomie XIX i XX wieku oraz wojna polsko-litewska o Wilno z 1920 roku to tylko dawniejsza część powodów. 

Jak mówi mi Andrzej Pukszto, profesor Uniwersytetu Witolda Wielkiego w Kownie, mniejszość polska na Litwie ogółem dosyć sceptycznie, a nawet wrogo podeszła do wskrzeszenia niepodległości państwa litewskiego w 1990 roku. Część liderów tej społeczności, szczególnie na wsi, była nastawiona po prostu prosowiecko i chciała, by Związek Sowiecki pozostał. Polacy byli przekonani, że niepodległe państwo litewskie będzie wobec nich nieprzychylne.

W 1989 roku na nowo zawiązał się więc współczesny konflikt polsko-litewski. Mimo nielicznych litewskich Polaków wspierających niepodległość Litwy, takich jak Czesław Okińczyc, który jako poseł w marcu 1990 roku zagłosował za deklaracją niepodległości, Litwini zapamiętali polską mniejszość jako wrogo nastawioną do ich własnej państwowości. 

Polacy za to nie zapomnieli Litwinom pozbawienia ich prawa do znacjonalizowanej za czasów sowieckich ziemi na Wileńszczyźnie oraz zakazu używania polskiej pisowni nazwisk.

Zdegradowana polskość

Przede wszystkim jednak, jak zauważają moi rozmówcy, wizerunek Polaka na Litwie kojarzył się latami z prowincjonalnością, zacofaniem i brakiem integracji z Litwinami. 

Polskość na Litwie po 1945 roku znalazła się w odwrotnej pozycji niż w poprzednich stuleciach. Jeszcze w końcówce XIX wieku język polski był drogą awansu społecznego i symbolem wysokiej kultury na całej Litwie.

Po wojnie i deportacji wileńskiej szlachty i inteligencji, polskość na litewskiej Wileńszczyźnie została zdegradowana i zepchnięta do zaścianka. W tym czasie nastąpiła też mająca skutki do dzisiaj znaczna rusyfikacja polskiej mniejszości na Litwie.

Często wynikało to z edukacji. Starsza siostra Aleksandry, jak ogromna część wychowanych przed 1990 rokiem Polaków, poszła do rosyjskiej szkoły – za czasów sowieckich po polskiej szkole trudniej było o studia niż po rosyjskiej czy litewskiej.

Gdy w 2006 roku Aleksandra poszła na studia, Litwini na uczelni dziwili się, że jest Polką, skoro tak ładnie mówi po litewsku. Twierdzi, że do dziś Litwini, którzy nie wychowali się na Wileńszczyźnie, często nie rozumieją w ogóle, że litewscy Polacy to obywatele Litwy. Jej kolegę, litewskiego Polaka żonatego z Litwinką, znajomi żony czasem pytają, na kogo głosował w wyborach w Polsce. A jej ośmioletnią córkę dzieci w szkole czasem pytają, czy urodziła się w Polsce, bo nie rozumieją, że może być coś takiego jak litewski Polak. 

Do tego dochodzi nadal obecna na Litwie nacjonalistyczna niechęć do obcości. Mariusz wspomina, jak kiedyś zawołał po angielsku do swojej siostrzenicy w wieku przedszkolnym, na co ta odkrzyknęła mu, że „tu jest Litwa i masz mówić po litewsku”. „Pięcioletnie dziecko nie internalizuje takich postaw z powietrza” – mówi. „Gdzieś musiała to usłyszeć”.

Między polską tożsamością a litewskim patriotyzmem

Ważną rolę w życiu młodego pokolenia Polaków na Litwie odgrywa szkolnictwo. Aleksandra mówi, że w Wilnie szkoły polskie są dobre, ale na prowincji zdarza się, że dzieci mówią między sobą tylko i wyłącznie po rosyjsku. 

W rejonie solecznickim, gdzie większość osób deklaruje tożsamość polską, najpopularniejszym egzaminem w liceum jest rosyjski. Jeśli dziecko się nie nauczy dobrze litewskiego i dodatkowo słabo mówi po polsku, to na pewno nie zrobi kariery na Litwie, ale też nie wyjedzie do Polski na studia. A skoro studia w Rosji czy Białorusi też nie wchodzą w grę, skazane jest na egzystencję tylko na swojej prowincji.

Żeby zobaczyć, o czym mowa, wybieram się do polskiego gimnazjum w Niemieżu, małej miejscowości piętnaście minut samochodem od Wilna, założonej w średniowieczu przez Tatarów na służbie Wielkiego Księcia. Do dziś stoi tu meczet, choć wśród trzech tysięcy mieszkańców może około stu jest pochodzenia tatarskiego.

Pracowniczki sekretariatu gimnazjalnego przerywają rozmowę po rosyjsku i wskazują mi po polsku drogę do jednej z klas, gdzie poznaję Krystynę Massalską. Pani Massalska mówi, że jako nauczycielka historii musi nawigować między wpajaniem polskiej tożsamości zgodnie z misją szkoły mniejszościowej a litewskim patriotyzmem i miłością do ojczyzny, tak jak ją rozumieją Litwini, szczególnie w litewskich klasach.

Podejście do wspólnej historii nie zawsze jest łatwe, biorąc pod uwagę różnice i spory w niedawnej przeszłości. Natomiast współistnienie z innymi narodowościami regionu przychodzi jej naturalnie. My szanujemy naszych sąsiadów i tego samego oczekujemy od nich ponieważ, jak mówi, „naszą ojczyzną jest Wileńszczyzna”.

Narodowe prawo do szkoły

Od tegorocznych maturzystów, Dariusza, Sebastiana i Gabrieli, słyszę, że w domu rozmawia się po wileńsku, rodziny są bardzo często mieszane, polsko-białorusko-rosyjskie. 

Mówią mi, że w okolicy jest trochę politycznego napięcia między etnicznymi Litwinami, którzy mówią tylko w jednym języku, a wielokulturową resztą mieszkańców rejonu wileńskiego, szczególnie widoczne w wyborach, w których partia litewska konkuruje z zrzeszającą wiele etniczności Akcją Wyborczą Polaków na Litwie. Maturzyści z Niemieża planują studia w Wilnie albo Białymstoku, ale jak na razie żadne z nich nie wyobraża sobie nie wrócić na Wileńszczyznę.

Na koniec odwiedzam gabinet dyrektora szkoły, Zbigniewa Maciejewskiego. Siedząc pod wiszącą na ścianie litewską pogonią i orłem białym, opowiada mi płynną polszczyzną o historii Niemieża, szkole i sytuacji mniejszości narodowych na Wileńszczyźnie. Wyraża obawę, że gdyby Litwa nie była członkiem Unii Europejskiej, to polskie szkolnictwo byłoby zagrożone. 

Komentuje też niedawną kontrowersję wokół propozycji zamknięcia rosyjskojęzycznych szkół na Litwie: „Jakim prawem mamy dyskryminować swoich obywateli, dlatego że sąsiednie państwo, z którym nie mają nic wspólnego poza językiem i kulturą, zachowuje się agresywnie wobec sąsiada?”.

Uważa, że restrykcje wobec mniejszości narodowych tylko zakłócają naturalny proces asymilacji i skutkują alienacją, która może się obrócić przeciw autorom takich rozwiązań.

Teraz Polak to przyjaciel

Jednak mimo wielu oczywistych problemów, na Litwie idzie nowe, a dylematy lat dziewięćdziesiątych dezaktualizują się.

Aleksandra mówi, że teraz już nie spotyka się z wrogością ze strony Litwinów w związku ze swoją polskością. Po pierwsze, w ciągu ostatnich dziesięciu lat zmienił się pogląd na Polskę jako na państwo. Współpraca rozwija się prężnie dziedzinach infrastruktury, energetyki, obrony, a także w przestrzeni symbolicznej.

Podczas mojego pobytu w Wilnie odbyły się wspólne obchody 161. rocznicy powstania styczniowego, celebrowane przez prezydentów Litwy i Polski, a także białoruską demokratyczną opozycję. Jeszcze kilkanaście lat temu byłoby to nie do pomyślenia. Ludzie zaczęli to widzieć. Polska w mediach i publicznej świadomości jest teraz bardziej zauważalna na Litwie niż nawet bliska kulturowo i historycznie przyjazna Łotwa.

Aleksandra często śledzi wypowiedzi zwyczajnych Litwinów w mediach społecznościowych. Podczas ostatniej kontrowersji związanej z apelami o zamknięcie rosyjskich szkół pojawiła się też obawa, że następne będą polskie. „Po co zamykać? Przecież Polska jest naszym partnerem” – pisali w komentarzach Litwini.

W samej społeczności polskiej, obciążonej od dekad wizerunkiem prorosyjskości, także zachodzą powolne zmiany. Przed 2022 rokiem większość Polaków na Litwie oceniała Rosję pozytywnie. Waldemar Tomaszewski, lider Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, w 2014 roku po ataku Rosji na wschodnią Ukrainę pojawił się na uroczystościach sowieckiego Dnia Zwycięstwa 9 maja ze wstążką giorgiewską, symbolem rosyjskiego imperializmu. Dzisiaj już większość litewskich Polaków ocenia Rosję negatywnie.

Jak mówi Mariusz Antonowicz, odbyło się rozłączenie kwestii polskiej i kwestii rosyjskiej ponieważ litewscy Rosjanie przeżywają wielkie problemy tożsamościowe w związku z inwazją, a Polakom łatwiej się od tego odciąć.

Polskość na Litwie zaczęła w ostatnich latach wychodzić z izolacji w którą popadła od 1990 roku. Teraz niektórzy Polacy dostrzegają możliwości rozwoju wiodące przez ogólnolitewskie partie i instytucje. Symbolami tej zmiany są Robert Duchniewicz, mer rejonu wileńskiego, i Ewelina Dobrowolska, minister sprawiedliwości. Oboje uzyskali swoje stanowiska, startując z ogólnolitewskich partii.

Według Mariusza ich kariery udowadniają, że można nie tylko nie wyrzekać się polskości, osiągając sukces w społeczeństwie litewskim, ale też załatwiać polskie sprawy. Jego zdaniem AWPL jest do tego niezdolne, trapi je niechlujność i niekompetencja, nie potrafi lobbować, konsultować, budować koalicji. Jak mówi, „przywództwo nie jest w stanie sprostać współczesnym wyzwaniom”.

Dodaje też z żalem, że polskie szkoły są najgorsze na całej Litwie, a nikt z tym nic nie robi. Według Mariusza polscy politycy mniejszościowi nie rozumieją, że aby szkoła polska przetrwała, to musi uczyć nie tylko polskości, ale też informatyki, matematyki i angielskiego. 

Coraz więcej Polaków to widzi i szuka alternatywnych dróg realizowania swoich postulatów i idei, od równouprawnienia w kwestiach kulturowych po większą integrację ze społeczeństwem litewskim.

Wielu moich rozmówców poza polskością łączy też fakt, że weszli w dorosłość już w niepodległej Litwie. Po niesławnym występie Tomaszewskiego ze wstążką giorgiewską w 2014 roku założyli w Wilnie Polski Klub Dyskusyjny, któremu rotacyjne przewodzili między innymi Mariusz, Ewelina i profesor Pukszto.

Mariusz uważa, że dzięki tej i innym inicjatywom udało stworzyć przestrzeń dla polskich poglądów różniących się otwarcie od Tomaszewskiego i AWPL. Dla ludzi, którzy nie mają problemu z polskością i litewskością oraz uważają, że problemy Polaków na Litwie muszą być rozwiązane w Wilnie, a nie w Warszawie. A już przede wszystkim nie w Moskwie. A to oznacza konieczność konstruktywnego angażowania się w społeczność litewską, a nie tylko występowania w antagonizmie do niej.

 

This article was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVES: goethe.de/perspectives_eu.

Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.

ikona wpisu: fot. Jolanta Kozakova