Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

KULTURA LIBERALNA > Felietony > [Prognoza wędrowna] Czy...

[Prognoza wędrowna] Czy pokój w Gazie oznaczać będzie wojnę na Zachodnim Brzegu?

Konstanty Gebert

Izrael przegrał wojnę w Gazie: Hamas nie został zmiażdżony, zaś zakładnicy byli albo uwalniani na warunkach Hamasu, albo w jego niewoli ginęli. Zaś straszliwa cena, jaką za wojnę płacą gazańscy cywile, jest dla Hamasu – jak pisał w przechwyconym liście do pozostałych jego przywódców w Dosze szef wojskowy w Gazie Jahia Sinwar – jedynie polityczną korzyścią, bo rozpala na świecie antyizraelskie nastroje. Wzrost siły terrorystów na Zachodnim Brzegu, i w perspektywie wybuch otwartego konfliktu, jest nieuchronny.

Zgłoszona 31 maja przez prezydenta Joe Bidena propozycja zakończenia wojny w Gazie nadal nie została zaakceptowana Izrael i Hamas, choć zdobyła szerokie poparcie międzynarodowe, w tym państw arabskich i Unii Europejskiej. Spodziewana jest również formalna aprobata Rady Bezpieczeństwa ONZ. Hamas, silny międzynarodowym potępieniem Izraela, zerwał poprzednią rundę rozmów w Kairze, żądając izraelskiego wycofania się z Gazy, a przynajmniej jego zapowiedzi, jako warunku ich wznowienia. Z kolei Izrael nie rezygnuje ze swych dwóch podstawowych celów wojennych: zmiażdżenia Hamasu, by nigdy więcej nie mógł powtórzyć takiej rzezi jak 7 października, i uwolnienia wszystkich zakładników.

Oba stanowiska są nie do pogodzenia z planem Bidena, który zakłada stopniową ewakuację sił izraelskich w miarę postępu negocjacji, ale przewiduje jedynie bliżej nieokreślone polityczne, nie wojskowe, ograniczenia wpływów Hamasu w Gazie. Zarazem jednak reakcja Hamasu była wstępnie pozytywna, Izraela też: plan Bidena jest oparty na ostatniej, odrzuconej przez Hamas izraelskiej propozycji pokojowej, acz ze zmianami.

Uwolnić tych, którzy żyją

Zakładając jednak, że plan zostanie przyjęty – żadna ze stron go ostatecznie nie odrzuci, by nie wyświadczyć wrogowi przysługi wzięcia na siebie odium za jego niepowodzenie – jego wprowadzenie w życie będzie niezmiernie trudne. Nie chodzi jedynie o „konstruktywną niejasność” jego sformułowań, które każda strona może interpretować po swojemu. Przeciwnie: chodzi o konkret. O zakładników. W pierwszej fazie negocjacji Hamas miał uwolnić połowę z 80 uprowadzonych pozostających jeszcze przy życiu: śmierć 47 pozostałych Izraelczycy już potwierdzili. W tej grupie uwolnionych miały się znaleźć dzieci (najmłodszy uprowadzony ma obecnie półtora roku), oraz osoby powyżej 50 lat i chore. Gdy Hamas zawiadomił w Kairze, że tylu żywych nie uzbiera, Izrael zgodził się na 33 osoby. Obecnie Hamas zawiadamia, że i tylu nie ma; Izrael miał zaakceptować, że do liczby 33 będą zaliczać się również ciała uprowadzonych. W zamian Izrael miał zwolnić z więzień aresztowanych lub skazanych Palestyńczyków, nieletnich lub starych czy chorych, w proporcji 1:10. Ten aspekt wymiany nie budził większych wątpliwości.

W drugim etapie planu, po wycofaniu się wojsk izraelskich z zabudowanych obszarów Gazy i powrocie tam cywili, miało dojść do wymiany dorosłych uprowadzonych: kobiet w proporcji 1:30 i mężczyzn w proporcji 1:50, z tym, że odpowiednio 20 i 30 uwolnionych w ten sposób Palestyńczyków miało odsiadywać wyroki dożywocia, a ich listę miał ustalać jednostronnie Hamas. Co więcej, uwolnieni mieli mieć prawo powrotu do swych domów na Zachodnim Brzegu.

Zachodni Brzeg to strefa bezprawia

W Izraelu nie ma kary śmierci: skazani za udział w mordach na Izraelczykach Palestyńczycy odsiadują kary dożywotniego więzienia – i to oni właśnie mieli być zwalniani. To dla nich jedyna perspektywa wyjścia na wolność: sądy izraelskie niemal nigdy nie zwalniają przedterminowo. Oni sami i ich rodziny są jednak hojnie wynagradzani przez władze Autonomii Palestyńskiej.

Wypłaty dla skazanych, tym wyższe im wyższy wyrok, a więc najwyższe w przypadku morderców, stanowią 7 procent budżetu Autonomii, niemal w całości finansowanego z zagranicznej, a więc unijnej dobroczynności. Te wypłaty miały gwarantować lojalność rodzin i rodów skazanych dla władz w Ramalli. Teraz, jeśli kilkaset morderców wyjdzie dzięki postulowanej przez Bidena ugodzie z Hamasem na wolność, lojalność przynajmniej części z nich zwróci się w stronę Gazy. Na Zachodnim Brzegu powstaną warunki dla zasadniczego okrzepnięcia terrorystycznych struktur Hamasu, od lat będącego w głębokim i brutalnym konflikcie z rządzącym w Ramalli, a wygnanym z Gazy Fatahem. To śmiertelne zagrożenie przede wszystkim dla Autonomii, a także dla Izraela.

Hamas zaś nalega, by wśród uwolnionych byli też ci, którzy w 2011 roku zostali zwolnieni w zamian za uwolnienie uprowadzonego izraelskiego kaprala Gilada Szalita, a następnie ponownie aresztowani za terroryzm – czyli około 45 procent z 1027 wówczas uwolnionych. Sinwarowi na nich zależy szczególnie – on sam bowiem był jednym z nich, a dziś dowodzi Hamasem w Gazie. Ich uwolnienie po raz drugi ma być dowodem na to, że terror można uprawiać nie tylko zyskownie, inkasując subwencje władz Autonomii, lecz też relatywnie bezkarnie, bo w razie czego Hamas cię i tak wyciągnie z więzienia.

Zachodni Brzeg jest dziś strefą bezprawia. Korzystając z tego, że uwaga opinii publicznej zwrócona jest na Gazę, izraelscy osadnicy bezkarnie napastują, biją, czasem zabijają Palestyńczyków; zajścia przyjmują wręcz postać pogromów. Armia i policja, już wcześniej niezbyt chętnie ścigające przemoc na Palestyńczykach, dziś asystują przy takich przestępstwach obojętnie. Osadnicy z reguły powołują się na coraz częstsze akty terroru wobec Izraelczyków, w których od wybuchu wojny w Gazie zginęło kilkunastu Izraelczyków.

Kilkakrotnie też z palestyńskich osad ostrzeliwano izraelskie miejscowości z broni automatycznej i rakiet. W starciach zbrojnych zginęło zaś około pięciuset Palestyńczyków; liczba ta obejmuje też ofiary pogromów i cywilnych ofiar starć. Jeśli kilkuset skazanych morderców wyjdzie na wolność, konsekwencje dla bezpieczeństwa będą katastrofalne. Ginąć będą nie tylko Izraelczycy, lecz i Palestyńczycy w izraelskich operacjach antyterrorystycznych.

Izrael przegrał wojnę w Gazie

I Biden, i premier Izraela Benjamin Netanjahu są tego oczywiście świadomi; wiedzą jednak, że bez gwarancji takiej wymiany Hamas niczego nie podpisze – bo i dlaczego? Izrael przegrał wojnę w Gazie: Hamas nie został zmiażdżony, zaś zakładnicy byli albo uwalniani na warunkach Hamasu, albo w jego niewoli ginęli. Zaś straszliwa cena, jaką za wojnę płacą gazańscy cywile, jest dla Hamasu – jak pisał w przechwyconym liście do pozostałych jego przywódców w Dosze szef wojskowy w Gazie Jahia Sinwar – jedynie polityczną korzyścią, bo rozpala na świecie antyizraelskie nastroje.

Co więcej – inaczej niż Sinwar – i Biden, i Netanjahu działają pod presją wewnętrznej sytuacji politycznej. Poparcie dla wojny Izraela w Gazie może kosztować Bidena reelekcję – chyba że uratuje go wyrok skazujący Trumpa. Ale pokój w Gazie byłby znaczącym wyborczym atutem. Netanjahu nie przeciąga wojny, by pozostać u władzy, jak się go o to czasem oskarża, bo do tego jeszcze byłaby potrzebna zgoda armii, by ginąć (już jest trzystu zabitych!) za jego premierostwo. Ale póki trwa wojna, nie będzie wyborów przyspieszonych, które przegrałby z całą pewnością. No chyba, że jej zakończenie można by przedstawić jako zwycięstwo – tyle tylko, że to, co dla Bidena byłoby pokojem, niekoniecznie byłoby dla Netanjahu zwycięstwem.

Tymczasem wzrost siły terrorystów na Zachodnim Brzegu, i w perspektywie wybuch otwartego konfliktu, jest nieuchronny. Można się jedynie spodziewać, że w Izraelu powstanie ruch na rzecz przywrócenia kary śmierci, by terrorystów w przyszłości nie musieć wypuszczać. Można też przypuszczać, ze siły izraelskie, z tych samych powodów, będą teraz w starciach na Zachodnim Brzegu chętniej zabijać przeciwników, a nie ich ranić, jak dotąd. To zaś z kolei dostarczy oczywiście przeciwnikom motywacji do jeszcze większej antyizraelskiej przemocy.

Eskalacja taka z całą zaś pewnością udaremni mobilizowanie opinii izraelskiej na rzecz rozwiązania dwupaństwowego, skoro i bez palestyńskiej suwerenności przemoc narasta, a coraz silniejszy Hamas jawnie głosi zniszczenie Izraela jako swój cel. Kontrargumentem mogłaby być realna likwidacja zagrożenia z Gazy na mocy dwustronnego porozumienia z międzynarodowymi gwarancjami, tym bardziej, że tego celu Izrael nie zdołał zrealizować zbrojnie. Ale precedens – czyli rezolucja 1701 Rady Bezpieczeństwa z 2006 roku, kończąca drugą wojnę libańską, nie nastraja optymistycznie. Hezbollah, który na jej mocy miał wycofać swe siły na 30 kilometrów od granicy, niczego takiego nie zrobił, a obecnie ze zdwojoną mocą ostrzeliwuje Izrael.

Niewiarygodne obietnice pokoju

Obietnice pokoju zawarte w planie Bidena są więc wyrażone wprost, ale pozostają niewiarygodne. Zagrożenie nową wojną jest wyrażone nie wprost, ale za to z wiarygodnością trudną do podważenia. Jeśli Izrael podpisze porozumienie, a zrobi to niemal z pewnością, to dlatego, że wojnę przegrał: potępienie, z jakim się spotkał, gwarantowało zwycięstwo Hamasu, choć nie o to potępiającym chodziło. Izraelczycy wprawdzie twierdzą, że Hamas pokonali: zabili 15 tysięcy hamasowców, a z 24 batalionów organizacji operacyjne są jedynie cztery, i to z nimi Izrael walczy w Rafah. Ale według źródeł amerykańskich zniszczono tylko jedną trzecią sił islamistów, zaś walki, jakie ponownie wybuchają na terenach zdobytych przez Izrael miesiące temu – właśnie zakończyła się trzytygodniowa bitwa w Dżabaliji, uznana za jedną z najcięższych w całej wojnie – pokazują, że istotnie doniesienia o śmierci Hamasu były przedwczesne. Generałowie nieustannie zapowiadają, że zwycięstwo jest już o krok – bo to właśnie ich polityczni przełożeni, i całe społeczeństwo, chcą słyszeć.

Gdyby Izrael tę wojnę prowadził, kierując się w pierwszym rzędzie chęcią ochrony palestyńskich cywili, potępienie byłoby mniejsze, ale straty zadane Hamasowi też, a co za tym idzie, gotowość tej terrorystycznej organizacji do negocjacji też byłaby mniejsza. Tym samym Hamas nie dostałby obecnej wyśnionej szansy okrzepnięcia na Zachodnim Brzegu. Każdy więc daje co innego, niż obiecuje, i dostaje coś innego, niż się spodziewa. Ale tylko lenistwu intelektualnemu można przypisać to, że nazywamy tę prawidłowość zasadą nieprzewidzianych konsekwencji.

 

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Flickr.

 

Na kogo warto zagłosować ...

... w najbliższych wyborach do europarlamentu? Żyjemy w dobie baniek medialnych i polaryzacji debaty publicznej. Zbliżające się wybory do parlamentu europejskiego są kluczowe dla przyszłości Polski i Europy, a prowadzona przez przeciwne strony polityczne kampania często odbiega od kluczowych dla wyborców tematów związanych z bezpieczeństwem, infrastrukturą krytyczną, solidarnością społeczną i zmianami klimatycznymi.

Każdy i każda z nas ma prawo do obiektywnych mediów i rzetelnych informacji, pozwalających podjąć odpowiedzialną decyzję wyborczą. Rzeczowe analizy pomagające nam wszystkim decydować o swoich prawach i obowiązkach warto wesprzeć nawet drobną kwotą. Choć nie pobieramy opłat za teksty, nasza praca ma swoją wartość. Nawet 50 złotych miesięcznie pozwala nam stale docierać do nowych osób poszukujących refleksyjnego, niezależnego dziennikarstwa. Wspólnie z naszymi Darczyńcami i Patronami zapewniamy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 804

(23/2024)
5 czerwca 2024

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj