Ostatnie wydarzenia na granicy polsko-białoruskiej nie pozostawiają wątpliwości, że sytuacja jest tam bardzo poważna. Osoba, która nielegalnie próbowała przejść przez granicę, zaatakowała żołnierza, który w efekcie ataku zmarł. A żandarmeria wojskowa zatrzymała żołnierzy, którzy oddali strzały ostrzegawcze w kierunku osób przekraczających granicę – stało się to na przełomie marca i kwietnia, ale dowiedzieliśmy się o tym w poprzednim tygodniu z głośnego tekstu w Onecie. Jednak, jak powiedział minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz, tylko w maju broni użyto 700 razy. Zamieszanie związane z zatrzymaniem żołnierzy dowodzi więc, że dla mundurowych procedury postępowania wcale nie są jasne, a napięcie, które panuje na granicy, stwarza niebezpieczeństwo udanej prowokacji. 

Nikt rozsądny nie będzie zaprzeczał, że ta sytuacja wymaga stanowczego działania, planu i że bezpieczeństwo granicy rzeczywiście jest priorytetem, jak powtarza premier Donald Tusk. Jednak wzniośle brzmiące przemówienia nie sprawią, że działania rządu oraz służb mundurowych na granicy nie będą budzić wątpliwości – ani że obywatele poczują się bezpieczniej.

Tak, to jest atak na nasze granice

To nie jest po prostu kryzys uchodźczy. Raczej można spodziewać się kolejnych ataków na polskich mundurowych ze strony osób zwożonych na granicę przez służby białoruskie, bo napięcie z tym związane jest niewątpliwie efektem oczekiwanym przez Putina i Łukaszenkę. Po to właśnie sprowadzają tam migrantów, żeby budzić niepokoje, poczucie zagrożenia, konflikty, chaos.

Eksperci też przekonują, że ewentualny atak Rosji na Polskę może mieć raczej charakter wojny hybrydowej niż otwartego konfliktu zbrojnego. A ataki ludzi nielegalnie przekraczających granicę na polskich żołnierzy czy funkcjonariuszy straży granicznej mogą być właśnie elementem takiej wojny. Można też spodziewać się prowokacji, których celem będzie doprowadzenie do wymiany ognia między polskimi i białoruskimi mundurowymi. 

Powaga sytuacji nie budzi wątpliwości. Czy jednak oznacza to jednocześnie, że trzeba odstawić na bok prawo, procedury i humanitarne metody postępowania z ludźmi, którzy przechodzą przez granicę – czyli z uchodźcami i migrantami? Nie. Można jednocześnie bronić granicy i przestrzegać praw człowieka. A nawet trzeba. A jeśli z jakichś nieznanych powszechnie powodów tak nie jest, to nikt nie podał na rzecz tego przekonujących argumentów.

Nikt nie jest uspokojony

Podczas kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego w Polsce bezpieczeństwo było jednym z najważniejszych tematów poruszanych przez premiera Donalda Tuska i innych ważnych polityków rządzącej koalicji. Drugim ważnym tematem były rozliczenia poprzedniej władzy. Oba nie idą władzy najlepiej. Wyborcy, którzy oczekiwali rozliczeń, mogą być rozczarowani ich tempem – jeszcze żaden PiS-owiec nie poszedł do więzienia, żaden nie trafił przed Trybunał Stanu, nawet instytucje zaminowane przez PiS nie zostały uwolnione z rezydentów poprzedniej władzy, uniemożliwiających pełne przywrócenie praworządności. A obiecywano, że tak się stanie.

Druga sprawa budząca rozczarowanie to decyzje czy styl prowadzenia polityki, który w niektórych sprawach nie różni się znacząco od tego, co robiło PiS. Jest to na przykład podejście do Zielonego Ładu, ale także postępowanie wojska i straży granicznej na granicy z Białorusią. Symptomatycznym przejawem tego rozczarowania była demonstracja zorganizowana 4 czerwca przez Obywateli RP, przed wiecem zwołanym przez Donalda Tuska, na której protestowali przeciw wywózkom i zapowiedzi wprowadzenia strefy buforowej. Donald Tusk w swoim przemówieniu wyczuł to rozczarowanie i nawiązał do braku fajerwerków w rozliczeniach i do granicy, prosząc wyborców o wyrozumiałość i zapewniając o dobrych intencjach.

Z drugiej strony, burzę wywołał news o zatrzymaniu w kajdankach żołnierzy, którzy oddali strzały w kierunku osób na granicy. Powróciło nawoływanie do szacunku do munduru, hasła o bezwzględnej konieczności twardej obrony. Uniesienie sięgnęło sufitu, co bardzo ułatwiło Donaldowi Tuskowi besztanie swoich ministrów.

Z żadnej strony nie widać więc uspokojenia. Ani ci, którzy od początku kryzysu uchodźczego domagają się humanitarnego traktowania ludzi, którzy znaleźli się w pułapce, ani ci, którzy w ludziach tych widzą tylko hybrydowych napastników, nie są usatysfakcjonowani.

źródło: Canva

Nadzieja na praworządność dotyczy też granicy

Można zapytać, dlaczego obywatele domagający się przestrzegania praw człowieka na granicy liczyli na zmianę po objęciu władzy przez nowy rząd, skoro Tusk nigdy jej nie obiecywał. Odpowiedź brzmi – z powodu obietnicy praworządności. Bo, jak przypomniał w swoim przejmującym wpisie w mediach społecznościowych profesor Włodzimierz Wróbel, sędzia Sądu Najwyższego, represjonowany przez poprzednią władzę, a więc kolejny obrońca praworządności rozczarowany postępowaniem na granicy, praworządne państwo to nie tylko takie, które ma wolne sądy i media. „Państwo, które posiada te wszystkie instytucje, ale świadomie odmawia zagwarantowania podstawowych praw humanitarnych, dalekie jest od konstytucyjnej praworządności”. 

Bo niezgodne z prawem i niehumanitarne pushbacki są wykonywane przez władzę, która obiecała praworządność i przestrzeganie praw człowieka i obywatelskich. A zapowiedź wyznaczenia strefy buforowej, w której uniemożliwia się niesienie pomocy potrzebującym i obserwowanie przez media i obywateli poczynań służb mundurowych przy granicy, jest zaprzeczeniem tym obietnicom. W dodatku wyjęcie służb spod kontroli jest tym samym, co robiło PiS. 

Dlatego właśnie wyborcy koalicji rządzącej mogą być rozczarowani – nowa ekipa miała robić inaczej niż PiS, a w tym względzie robi tak samo.

Czy bezpieczeństwo unieważnia człowieczeństwo

Jednocześnie rośnie lęk przed zagrożeniem ze strony Rosji. Mówi o nim premier, generałowie, ważni politycy państw nadbałtyckich. Kwestia bezpieczeństwa bez wątpienia jest teraz najważniejsza. 

Problem sprowadza się jednak do tego, czy zapewniając bezpieczeństwo, należy oglądać się na inne sprawy. A więc, czy zapewnienie bezpieczeństwa unieważnia prawa człowieka i obywatela? Czy krytyka postępowania funkcjonariuszy przy granicy oznacza „brak szacunku dla munduru”, czyli kwestionuje ich status obrońców państwa? Czy krytyka rządu, który kontynuuje łamanie praw człowieka przy granicy, jest kwestionowaniem konieczności obrony granic? Nie.

Pozostawienie agresora na wolności jest bezpieczniejsze?

Jednak o tym, że nie trzeba stosować pushbacków, aby bronić bezpieczeństwa państwa, osoby domagające się humanitarnego traktowania migrantów mówiły już wiele razy. Rzecz w tym, że to właśnie stosowanie pushbacków naraża państwo na niebezpieczeństwo. 

Bo gdyby funkcjonariusze postępowali zgodnie z prawem i zatrzymywali osoby, które nielegalnie przekroczyły granicę, by następnie można było ocenić, czy należy ich przyjąć jako uchodźców, czy też odesłać, osoby te nie zostawałyby w lesie. A proces weryfikacji ich tożsamości pozwoliłby na to, by znaleźć wśród nich ewentualnych najemników rosyjskich czy białoruskich. Jeśli wśród nich są prowokatorzy wysłani przez Łukaszenkę i Putina, ewentualni wagnerowcy, którzy mają tu prowadzić dywersję, albo ludzie po prostu agresywni, a może zastraszeni przez białoruskich pograniczników, to przecież chyba lepiej, jeśli zostaną zatrzymani, a nie puszczeni wolno. Wprawdzie na chwilę znajdą się po drugiej stronie płotu, ale przecież wiadomo, że wrócą. 

Być może pełna wiedza na temat sytuacji na granicy zmuszałaby do innych wniosków. Skrajną naiwnością byłoby nie liczyć się z tym, że służby i rząd wiedzą rzeczy, o których ja nie mam pojęcia. Niech nas jednak przekonają, że zostawienie ewentualnych agresorów w lesie jest dla nas bezpieczniejsze niż zatrzymanie ich i odsianie od uchodźców. Nawet jeśli z wiadomych względów nie można podać wszystkich argumentów, to byłoby bardzo uspokajające, gdyby rząd pokazał, że wie, co robi. Ale nie pokazuje. Po prostu robi.

Jeśli więc chcemy być bezpieczni, sensowne będzie wywieranie presji na rząd, żeby na granicy przestrzegano prawa, a nie zostawiano osób stanowiących potencjalne zagrożenie w lesie. Legalizm sprawdza się nawet w „czasach przedwojennych”. Czyli także wtedy, kiedy spodziewamy się nadzwyczajnych okoliczności. Obrona bezprawna łatwo wymyka się spod kontroli i może być groźna dla obywateli i innych niewinnych osób.

Bronić granicy i człowieczeństwa

Karolina Wigura z redakcji „Kultury Liberalnej” powtarza (między innymi podczas naszego wieczoru wyborczego): „Jestem za tym, aby wzmacniać granicę i jej bronić, ale jako obywatelka domagam się, aby nie zapominać o prawach człowieka. A jeżeli to jest bardzo trudne, to chciałabym o tym jasno i otwarcie rozmawiać”.

Przestrzeganie wartości i działania służące obronie państwa nie muszą być ze sobą sprzeczne. A politycy, którzy mówili o wartościach w kontekście praworządności przez osiem lat, kiedy byli w opozycji, mają teraz pod tym względem szczególne zobowiązanie. 

Wojna nie zwalnia z człowieczeństwa, świat doszedł do tego po okropieństwach pierwszej i drugiej wojny światowej, umawiając się na reguły postępowania wobec jeńców czy rezygnację ze stosowania niektórych rodzajów broni, na przykład biologicznej.

Zagrożenie wojną hybrydową, a nawet konwencjonalną, nie zwalnia z obowiązku przestrzegania prawa międzynarodowego wobec uchodźców, nawet jeżeli Frontex to robi – co jest ulubionym argumentem zwolenników pushbacków. Zagrożenie nie zwalnia ze zobowiązania do humanitarnego traktowania nawet tych, którzy przyszli z nieznanymi zamiarami. 

Natomiast kontynuacja polityki PiS-u na granicy polsko-białoruskiej wywołuje napięcia i dodatkową polaryzację. Nie zemściła się na razie na Koalicji Obywatelskiej, co widać po wynikach do Parlamentu Europejskiego. Ale obywatele, którzy oczekują od polityki wartości w postaci przestrzegania praworządności i praw człowieka, nadal tu są. Nawet jeśli przez granicę przechodzi więcej młodych mężczyzn bez wykształcenia niż afgańskiej inteligencji albo kobiet w ciąży, tak jak w filmie Agnieszki Holland „Zielona Granica”. Od kiedy życie niewykształconego młodego mężczyzny jest mniej warte niż lekarza czy nauczyciela? Albo – niż kariera polityka?