Problem drugiego immunitetu
„Jeżdżę szybko, ale bezpiecznie” – każdy ekspert od bezpieczeństwa ruchu drogowego powie, że w normalnych warunkach tak się nie da. A co dopiero w warunkach kiepskich, gdy na drodze deszcz i mgła. Nieco podobnie jest w sprawie przywracania praworządności i rozliczania nieprawidłowości w okresie rządów PiS-u. Jedni chcieliby szybko, inni chcieliby bezpiecznie – ale trudno zrobić szybko i bezpiecznie.
Kolejny raz przekonaliśmy się o tym w ostatnim tygodniu, w temacie aresztowania posła Marcina Romanowskiego z Suwerennej Polski. Przypomnijmy główne fakty. Najpierw Sejm wyraził zgodę na uchylenie immunitetu i aresztowanie polityka. Następnie prokuratura przedstawiła mu 11 zarzutów związanych z aferą w Funduszu Sprawiedliwości – i zawnioskowała do sądu o zgodę na areszt. Jednak sąd tego odmówił, ponieważ Romanowskiemu może przysługiwać drugi immunitet, który nie został uchylony – z tytułu członkostwa w delegacji do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Wcześniej jego przewodniczący Theodoros Rousopoulos wysłał w tej sprawie list do marszałka Szymona Hołowni.
Problem polityczny: ile razy można przegrywać?
Od razu pojawiły się pytania, jakie jest znaczenie tego nietypowego zdarzenia, a w szczególności, czy jest to kompromitacja prokuratury, a może nawet rządu Donalda Tuska. Aby uzyskać pełny obraz sytuacji, zwróćmy uwagę na kilka spraw. Po pierwsze, jest to obiektywnie wpadka prokuratury. Minister sprawiedliwości i prokurator generalny Adam Bodnar tłumaczył na konferencji prasowej, że prokuratura zamówiła dwie opinie prawne, aby upewnić się, czy Romanowskiemu przysługuje drugi immunitet – i opinie były zgodne, że nie przysługuje. Gdyby jednak zrobić zawczasu konsultacje u źródła, w Radzie Europy, to może całego problemu by nie było.
Po drugie, trzeba zapytać, czy owa wpadka jest obiektywnie istotna? W pewnej mierze tak, ponieważ chodzi o aresztowanie posła. W tak poważnej sprawie nie można liczyć, że jakoś to będzie. Wszystko powinno być więc dopięte na ostatni guzik. Jednak w innym aspekcie jest to sytuacja całkowicie zwyczajna – prokuratura ma jeden pogląd, a sąd ma inny pogląd. W czasie konferencji prasowej minister Bodnar zwrócił uwagę, że obecna władza nie atakuje sędzi, która wydała decyzję w sprawie, nie grożą jej polityczne nagonki ani postępowania dyscyplinarne. Po prostu prokuratura nie dostała zgody na areszt – i teraz będzie się odwoływać.
Ale rozwińmy ten wątek, bo owa zwyczajność sytuacji wręcz domaga się podkreślenia. Otóż w czasach rządów PiS-u normalizowała się idea jedności władzy. Każdą przeszkodę przedstawiano jako sypanie piachu w tryby rządzenia, akt wrogi albo podważający suwerenność. Obowiązywało hasło: „Dajcie nam rządzić!”. Jeśli jednak przyjmujemy konstytucyjną zasadę podziału i równowagi władz, to poszczególne organy władzy będą czasem wzajemnie podważać swoje decyzje. Bywa tak, że ktoś przesadzi albo czegoś nie dopatrzy – i jak władze patrzą sobie wzajemnie na ręce, to takie ryzyko jest mniejsze. Od rozstrzygania takich sporów są zaś odpowiednie procedury. To właśnie sytuacja, w której zdarzają się przepychanki proceduralne między instytucjami, jest w demokracji normalna, ponieważ ogółem lepiej chroni to nasze prawa i wolności.
Problem szybkości
Sprawa trzecia: zarzuty prokuratorskie wobec Romanowskiego są w dalszym ciągu aktualne. A to one mają w całej sprawie największe znaczenie. Odmienne wrażenie w debacie publicznej wynika z kontekstu politycznego. Koalicja przegrała właśnie głosowanie w sprawie depenalizacji aborcji, o czym pisałem w tej rubryce tydzień temu. Porażka w symbolicznej sprawie podważała sprawczość rządu. Tymczasem problem z aresztowaniem Romanowskiego (czy Romanowski w ogóle powinien być aresztowany – to odrębny temat, który zostawiam na boku) wpisuje się w ten sam schemat. Oto w sztandarowej sprawie, czyli w procesie rozliczenia nadużyć w czasach rządów PiS-u, dochodzi do spektakularnego niepowodzenia. A zatem PiS świętuje, a Romanowski wręcz ogłasza, że to Bodnara i Tuska czekają postępowania karne. Wśród części wyborców rządu może to rodzić frustrację.
A zatem, po czwarte: szybkość. Bo cała sprawa nie miałaby w debacie publicznej tyle znaczenia, gdyby nie założenie, że rozliczenie musi przyjść szybko. Ogólnie rzecz biorąc, jest to założenie słuszne. Patrząc politycznie, proces rozliczenia będzie bardziej skuteczny, gdy będzie prowadzony dynamicznie – zanim politycy PiS-u okopią się wygodnie na nowych pozycjach i przekonają wszystkich, że widocznie nie było żadnych afer, skoro przeciwnicy nawet nie dają rady ich rozliczać. Widać choćby, że w PiS-ie przyjmowano z początku ostrożną postawę w temacie afery w Funduszu Sprawiedliwości – a wraz z upływem czasu bronią kolegów na całego; konferencję prasową PiS-u w Sejmie z udziałem Romanowskiego poprowadził Mariusz Błaszczak.
Trzeba jednak dokonać ważnego rozróżnienia co do tego, co konkretnie da się osiągnąć szybko. Otóż szybko można wykazać intencjonalność – można pokazać, że istnieje zorganizowany i rzetelny proces rozliczenia i opowiadać o nim w sposób zrozumiały i przekonujący. Nie można natomiast szybko skutecznie rozliczyć. Byłoby przecież dziwne, gdyby w kraju praworządnym kilka miesięcy po zmianie władzy ktokolwiek siedział w więzieniu po prawomocnym wyroku w ramach procesu rozliczeń. To znaczy – można sobie wyobrazić wymiar sprawiedliwości, który działałby tak sprawnie, ale nie jest to aktualnie polski wymiar sprawiedliwości, więc trzeba założyć, że postępowania trwają dłużej.
Politycy i zwolennicy nowego rządu powinni zatem wystrzegać się pewnej pułapki. Z punktu widzenia stabilności porządku politycznego rozliczenie nie powinno być zemstą – a kiedy ludzie sfrustrowani kumulują gniew, dla którego nie ma ujścia, nie służy to sprawiedliwości. Właśnie dlatego trzeba dokonać rozróżnienia między intencją rozliczenia, gdzie sprawczość przejawia się w intensywności działania i przekonującej opowieści, a procedurą rozliczenia, gdzie sprawczość przejawia się w profesjonalnym postępowaniu prawnym.