Izraelska okupacja jest nielegalna i winna zostać zakończona jak najszybciej – wydana w piątek opinia doradcza Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości jest jednoznaczna. Okupacja z natury swojej winna być tymczasowa, lecz kontrola, jaką Izrael sprawuje od 67 lat nad zajętym w wojnie sześciodniowej Zachodnim Brzegiem, wschodnią Jerozolimą i Gazą, nosi wszelkie cechy trwałości. Stanowi więc aneksję de facto (a w przypadku Jerozolimy także i de iure), zaś prawo międzynarodowe kategorycznie potępia uzyskiwanie przez państwa terytoriów siłą – stąd stwierdzenie nielegalności i wezwanie do jej zakończenia. W tym aspekcie opinia Trybunału jest logicznie spójna i prawnie niepodważalna. Co więcej, choć ma ona jedynie charakter doradczy, nie zaś obowiązujący, nie ma wątpliwości, że stanowić będzie, zgodnie z wyrażonymi w niej oczekiwaniami Trybunału, punkt odniesienia dla wszelkich przyszłych działań społeczności międzynarodowej wobec Izraela.

Rząd izraelski mógłby wprawdzie argumentować, że podjęcie w 1994 roku negocjacji pokojowych z Organizacją Wyzwolenia Palestyny na bazie porozumień z Oslo, które miały przesądzić o ostatecznym statusie tych terytoriów, jest dowodem na to, że kontrola Jerozolimy nad nimi nie jest pomyślana jako trwała. Co więcej, dwukrotne odrzucenie przez Palestyńczyków, w 2000 i 2009 roku, izraelskich propozycji pokojowych, bez nawet wysunięcia kontrpropozycji, jest dowodem na to, że to strona palestyńska ponosi odpowiedzialność za niepowodzenie tych rozmów. Tyle tylko, że w świetle trwającej niezmiennie polityki osiedleńczej rządów Netanjahu oraz rezolucji przyjętej przez Kneset na dwa dni przed wydaniem przez Trybunał swej opinii, odrzucającej możliwość powstania państwa palestyńskiego, argumentacja taka byłaby obecnie całkowicie nieprzekonująca.

Trudna zielona linia

Opinia Trybunału stanowi natomiast potwierdzenie słuszności przyjętej przez stronę palestyńską strategii odmowy negocjowania czegokolwiek. W swych propozycjach z 2000 i 2009 roku strona izraelska akceptowała „zieloną linię” zawieszenia broni z 1949 roku, która funkcjonowała jako de facto granica do wojny sześciodniowej, jako punkt wyjścia do wynegocjowania przyszłej granicy z Palestyną, proponując wymiany terytoriów. Strona palestyńska, choć negocjowała, formalnie żądała przekazania jej Zachodniego Brzegu, wschodniej Jerozolimy oraz strefy Gazy w całości. Innymi słowy, domagała się uznania „zielonej linii” za międzynarodową granicę. Jest to jednak zdumiewające, bo w 1949 roku, po wygranej przez Izrael w roku poprzednim wojnie o niepodległość, okupująca wówczas wschodnią Jerozolimę i Zachodni Brzeg Jordania, oraz okupujący strefę Gazy Egipt, odmówiły jej uznania, stwierdzając, że określa ona jedynie pozycje wojsk obu stron w momencie zakończenia walk.

Stanowisko obu państw arabskich było motywowane odmową uznania Izraela, ale merytorycznie było zasadne. „Zielona linia” odzwierciedlała sytuację na polu bitwy, lecz nic więcej, żadnej rzeczywistości demograficznej, etnicznej, gospodarczej czy choćby geograficznej, przecinała wioski i szlaki komunikacyjne. Strefa Gazy powstała, bo na tym spłachetku byłej mandatowej Palestyny schroniły się pokonane wojska egipskie. Wschodnia Jerozolima stała się jordańska, bo oddziałom żydowskim nie udało się obronić Starego Miasta, z jego dzielnicą żydowską i najświętszym miejscem judaizmu – Zachodnią Ścianą. „Zieloną linię” wytyczyły izraelskie zbrojne zwycięstwa i klęski z 1948 roku, podobnie jak przekreśliły ją izraelskie zwycięstwa 19 lat później.

Trybunał nie uznał samej okupacji, będącej efektem wojny obronnej, za bezprawną, piętnując jedynie jej trwały, a nie tymczasowy charakter. Jordania i Egipt zrzekły się później na rzecz reprezentującej arabską ludność Palestyny OWP swych niepodpartych żadnym prawem roszczeń. W porozumieniach z Oslo Izrael i OWP podjęły zaś – nieudaną, jak widzieliśmy – próbę podzielenia się Palestyną, zgodnie z rezolucją Zgromadzenia Ogólnego z 1947 roku. Jest rzeczą zdumiewającą, że Trybunał w swej opinii traktuje „zieloną linię” jako fakt zastany i obowiązujący. Dlaczego linia zawieszenia broni z 1949 roku i jej terytorialne konsekwencje jest prawem chroniona, zaś ta z 1967 roku ma być obecnie uznawana za bezprawną?

Zarazem jednak trudno nie zauważyć, że Trybunał w ogóle traktuje izraelską okupację jako coś niezwiązanego z rzeczywistością: wojny, w słowach opinii, „wybuchały”, a nie były wywoływane przez pragnących zniszczyć Izrael sąsiadów, a żadnych działań Izraela, co Trybunał twierdza wprost, nie można uzasadniać działaniami jego wrogów, na które były odpowiedzią. Jeżeli broniąc się, Izrael narusza prawo, to winien być za to potępiony, i tyle – nawet jeżeli inna obrona mogłaby zakończyć się klęską. Zaś działaniami wrogów Izraela Trybunał się nie zajmuje, bo nie o to Zgromadzenie go zapytało. Po opinii Trybunału trudno się jednak spodziewać, by – w wypadku wznowienia negocjacji – strona palestyńska zaakceptowała jakiekolwiek modyfikacje usankcjonowanej przezeń „zielonej linii”. Trudno też oczekiwać, by Izrael zrzekł się, na przykład, żydowskiej części Jerozolimy. To zaś oznacza, że jakiekolwiek porozumienie staje się po tej opinii właściwie niemożliwe. Trybunał zbył jednak takie rozważania jako „spekulacje”.

Nie tylko Izrael

Nie określając, po jakim czasie tymczasowa okupacja staje się trwałą, a więc nielegalną, Trybunał uchylił się zarazem od choćby pośredniego wyrażenia stosunku do indyjskiej okupacji Kaszmiru (1947), tureckiej – północnego Cypru (1974) czy marokańskiej – Sahary Zachodniej. Tym samym, choć już wiemy, że utrwalona okupacja izraelska jest nielegalna, to nie wiemy, czy nielegalna jest też utrwalona okupacja nieizraelska – bo znów, nie o to pytało Zgromadzenie.

Oczywiście szanse na to, by w ONZ pojawiła się większość skłonna określić Indie, Turcję lub Maroko mianem okupanta, jest żadna. Co innego Izrael, w który i tak jest już wymierzona jedna czwarta wszystkich rezolucji potępiających kiedykolwiek uchwalonych w ONZ. Zarazem jednak Trybunał sam powołuje się na swą opinię z 1975 roku stwierdzającą, że brak podstaw prawnych dla rozciągnięcia suwerenności marokańskiej na Saharę. Służy ona, rzecz jasna, do podbudowania potępienia Izraela, nie Maroka – które, wraz z Turcją, poparło wniosek o wydanie opinii w sprawie izraelskiej okupacji i które się opinią Trybunału we własnej sprawie wcale nie przejmuje.

Załóżmy jednak, że Izrael postąpiłby inaczej i wycofałby się z Zachodniego Brzegu i wschodniej Jerozolimy, jak go do tego wzywa Trybunał. Czy oznaczałoby to, że Trybunał przestałby go uważać za okupanta? Nie. Trybunał bowiem jest zdania, że Izrael nadal jest okupantem w Gazie. I nie chodzi o wojnę w odpowiedzi na atak Hamasu 7 października, bo tym Trybunał, jak sam stwierdza, się nie zajął. Chodzi natomiast o to, czytamy w opinii, że Izrael kontroluje granice Strefy, oraz dostarcza jej wodę i prąd. Granice Gazy kontroluje także Egipt, z tych samych co Izrael powodów: chodzi o udaremnienie przemytu broni, którą następnie Hamas przeciwko obu tym państwom używa. O Egipcie jako okupancie nie ma w opinii słowa – no bo przecież Zgromadzenie o to nie pytało. Zaś jeśli Izrael dostarcza wodę i prąd, to mógłby przestać; tak było istotnie w pierwszych dniach obecnej wojny. Uznanie go za okupanta oznacza, że jest odpowiedzialny za to, co się na okupowanym terytorium dzieje, zapewne z owymi rakietami włącznie. Gdyby się nawet wycofał z Zachodniego Brzegu i wschodniej Jerozolimy, nie byłoby, jak wynika z opinii, inaczej.

Izrael jest więc okupantem nieusuwalnie, i należy go napiętnować za to, czego w innych państwach się nie zauważa. Prawo chroni skutki arabskich zwycięstw, lecz potępia skutki zwycięstw izraelskich. Ta akumulacja absurdów sprawiła, że liczni sędziowie Trybunału wydali wobec części jego opinii stanowiska odrębne, a wiceprzewodnicząca, Julia Sebutinde, złożyła votum separatum do całości. Żaden z sędziów jednak nie odniósł się do faktu, że przewodniczącym składu orzekającego jest Libańczyk Nawaf Salam. Jego obywatelstwo byłoby, rzecz jasna, bez znaczenia, gdyby nie fakt, że przez 10 lat był ambasadorem swego kraju, który Izraela nie uznaje, przy ONZ, i głosował za 210 rezolucjami potępiającymi Izrael. Dwukrotnie też kandydował na premiera. W mediach społecznościowych życzył Izraelowi, w dniu jego święta narodowego, „nieszczęśliwych urodzin”; w tym roku życzenia się spełniły. Najwyraźniej sędziowie uznali, że to, co dla niewtajemniczonego obserwatora może wyglądać na dyskwalifikujące uprzedzenie, jest w środowisku ONZ normą.

Nic z tego nie oznacza, że uznanie trwałej okupacji za nielegalną aneksję jest niesłuszne czy że izraelskiej okupacji nie ma za co potępiać – bo jest. Ale trudno też nie uznać, że Trybunał tylko dlatego tę akurat okupację potępił, że izraelska.

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Flickr