Nazwisko Góralczyk kojarzy się w polskim światku eksperckim przede wszystkim z Bogdanem, profesorem UW, specjalistą od Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej (oraz Węgier), byłym ambasadorem w Bangkoku. Ale przez długi czas tym bardziej znanym Góralczykiem był jego starszy brat Zdzisław, zmarły 14 lipca w wieku 87 lat. Jego odejście to dobry pretekst zarówno do przybliżenia tej ciekawej postaci, jak i do refleksji nad losami specjalistów zajmujących się Chinami w Polsce.

 

Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku…

 

W obliczu szybko zmieniających się technologii i mediów nie pozostajemy bierni. Aby móc nadal dostarczać Ci jakościowe treści, prosimy o podzielenie się swoją opinią na temat pracy Kultury Liberalnej i wypełnienie anonimowej ankiety.
Dołącz do nas i współtwórz Kulturę Liberalną — wypełnij ankietę >> 

 

Kochając Chinkę i Chiny

Pekin, rok 1954. „Była taka piękna” – płynnym chińskim Zdzisław Góralczyk mówił na filmie dokumentalnym – „Nie mogłem się powstrzymać i pociągnąłem ją za warkocz. Odwróciła się i po rosyjsku powiedziała «chuligan»”. Tak łamiącym się głosem Zdzisław wspominał początek znajomości ze swoją niedawno zmarłą żoną, Juan-juan Go-Góralczyk, z którą przeżył niemal 60 lat.

„Nie dawano im szans”, mówił kiedyś Bogdan Góralczyk na wykładzie w UJ, „wieszczono rozpad, tak jak wielu innym mieszanym małżeństwom. A jednak okazało się trwałe”. Podobnie jak stosunek Zdzisława do Państwa Środka. „Jestem bardzo przywiązany do Chin”, mówił w drugiej, bardziej propagandowej części wywiadu.

W przeciwieństwie do mającego bardziej ambiwalentny stosunek do Chin Bogdana, Zdzisław do końca życia otwarcie okazywał sympatię Państwu Środka, między innymi przez piętnaście lat przewodniczył Towarzystwu Przyjaźni Polsko-Chińskiej.

Zostało to nad Jangcy docenione. Starszy Góralczyk był pierwszym Polakiem odznaczonym honorowym obywatelstwem Pekinu, a także jedynym polskim VIP-em, który wziął udział w uroczystościach sześćdziesięciolecia ChRL w 2009 roku. Pamiętam je bardzo dobrze, bo będąc wtedy na stypendium w Pekinie, też je chciałem zobaczyć. Moje głupie, zachodnie w stylu pomysły pod tytułem „pójdę na plac i postoję w tłumie” szybko wybito mi z głowy – odgrodzono Tiananmen kilkunastokilometrowym rzędem punktów kontrolnych, oddzielając szczelnie plac i całe okolice od reszty miasta. Mogłem sobie co najwyżej zobaczyć transmisję telewizyjną.

Boski dar

Nastoletni Zdzisław Góralczyk chciał wyrwać się z rodzinnej wioski pod Siedlcami i pojechać na studia do ZSRR. Po maturze wezwano go do Warszawy, gdzie zakomunikowano mu, że miejsca w Kraju Rad dla niego nie ma, bo nie zdał egzaminu ze (specjalistycznego) rosyjskiego. A być może również dlatego, że jako człowiek ze wsi nie miał żadnych układów. Zamiast tego zaproponowano mu wyjazd do Chin – za trzy dni. Z miejsca, bez konsultacji z rodzicami, siedemnastolatek się zgodził.

Na wieść o tym rodzice uznali, że stracą syna. „Trwała wojna koreańska, oficjalnie zginęło w niej dwóch Polaków, więc rodzice byli przerażeni: Korea, Chiny, wiadomo. Rok po tym, jak wyjechałem do Chin, urodził się mój najmłodszy brat, Bogdan. Cała rodzina wiedziała, że urodził się na wypadek, gdybym zginął w Chinach”. Gdy Zdzisław powrócił z Państwa Środka w 1959 roku z chińską żoną, wywołał we wsi sensację. „Ludzie schodzili się z innych wiosek, by ją zobaczyć”. Choć dla niej samej, pochodzącej z inteligenckiej rodziny z Suzhou (miasta sławnego w Chinach z ogrodów i pięknych kobiet), podlaska wieś, gdzie wodę ze studni czerpano kulką, była szokiem, to „traktowano ją bardzo ciepło. Dziś do Azjatów odnosi się z większą rezerwą”.

Zgoda premiera

„Młody człowieku, dlaczego chcecie wyjść za tę Chinkę?” spytał pewien pewien partyjniak w dziale kadr MSZ Zdzisława gdy ten wrócił do Polski po administracyjną zgodę na ożenek z Chinką. „Zakochałem się” „Tylko tyle?” „Aż tyle, towarzyszu”. „Dobrze, siadajcie”. Wstał, wyciągnął gruziński koniak i polał dwa kieliszki. „Macie moją zgodę. Sam przywiozłem sobie kilka lat temu żonę z Leningradu”.

Juan-juan było trudniej. Pomysł małżeństwa z obcokrajowcem sinocentrycznym Chińczykom wydawał się z piekła rodem. „Obcokrajowcy piją wódkę i zdradzają swoje kobiety, jest tylu atrakcyjnych Chińczyków!”, pouczał ją jeden urzędnik. Rzucano je kłody pod nogi, piętrzono przeszkody, ale się nie poddała. Ostatecznie jej sprawę musiał rozstrzygnąć sam Zhou Enlai, słynny minister spraw zagranicznych Mao Zedonga, wówczas również premier ChRL. Dopiero ktoś tak wysoko postawiony mógł wspaniałomyślnie udzielić zgody na małżeństwo studentki z obcokrajowcem.

Pod wiatr

A nad Wisłą schody się dopiero zaczęły. W przeciwieństwie do żony z Leningradu, która z pewnością przyspieszyła karierę posiadacza gruzińskiego koniaku, małżonka zza Muru szybko okazała się problemem dla Zdzisława. Gdy wyjeżdżał do Chin w 1953 roku, Państwo Środka było po socjalistycznemu braterskie, gdy wracał w 1959, tuż przed pełnym rozłamem radziecko-chińskim, stało się już niepoprawne politycznie. Zdzisław miał być wysłany do Bombaju, ale nie z chińską żoną, więc skierowano go jak najdalej od Eurazji, do Brazylii.

Po powrocie MSZ pozostał dla niego zamknięty („bo miałem chińską żonę; ci z rosyjskimi i żydowskimi żonami byli promowani szybciej i sprawniej”). Mógł robić karierę biurokratyczną, ale Chiny, w których się specjalizował, pozostawały dla niego zamknięte. „Nie mówię, że byłem prześladowany, ale zapłaciłem określoną cenę”.

Wreszcie przeproszono się z nim w alei Szucha, lecz dopiero w 1972 roku, gdy relacje PRL z ChRL i tak były już minimalne. Ich późniejsza powolna, stopniowa odbudowa Góralczykowi się przysłużyła – kilka razy wyjechał na placówkę w Pekinie, a w burzliwym 1989 roku został jej chargé d’affaires. Z jego umiejętności w pełni skorzystała jednak dopiero wolna Polska. Zdzisław Góralczyk został ambasadorem RP w ChRL w 1994 roku (pozostał nim do roku 1999), a następnie był doradcą do spraw Chin prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego oraz premierów Leszka Millera i Marka Belki.

Zawodowemu spełnieniu mógł przeszkadzać jeden fakt. Ambasadorowanie i doradztwo na najwyższym szczeblu przypadło na okres, który jego brat nazwał „syndromem Tiananmen”. Młoda polska demokracja przez dwie dekady po 1989 roku postrzegała Chiny głównie przez pryzmat łamania praw człowieka. A to powodowało, że głównym zajęciem dyplomatów było ograniczanie szkód w relacjach polsko-chińskich powodowanych przez nadwiślańską wersję „sygnalizacji cnoty”.

Niekompatybilność dróg

Zdzisław Góralczyk należał do pierwszego pokolenia polskich specjalistów od Chin wykształconych za Murem, znających to państwo z pierwszej ręki. Ale jego wiedza i doświadczenie długo było niepotrzebne, wręcz podejrzane.

Z bardziej dziś znanym Bogdanem, zajmującym się Chinami od końca lat siedemdziesiątych XX wieku do dziś, jest podobnie – choć zmieniły się ustrój i kierunki polskiej polityki. Ale Chiny – mimo że w drugiej dekadzie XXI wieku (niczym w latach pięćdziesiątych wieku XX) znów stały się na krótko popularne w Polsce w niektórych kręgach – jak były, tak wciąż pozostają politycznie niekoszerne.

***

Przytoczone cytaty Zdzisława Góralczyka i szczegóły z jego życia osobistego pochodzą z wywiadu udzielonego Marcinowi Jacobiemu w ramach projektu „Oral History of China Scholars in Poland”, na Narodowym Uniwersytecie Tajwańskim (NTU) w Tajpej. Niektóre zawarte tu treści opisałem wcześniej w swoim artykule „«China Fever» in post-October Poland and its impact on Polish sinology” [w:] „Sinology During Cold War”, pod red. Łuszczykiewicz i Brose, Routledge:, London–New York, 2022.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: CRI online, Zdzisław Góralczyk w swoim „chińskim domu” w Warszawie w lipcu 2018 roku