W kwietniu 1968 roku konserwatywny członek parlamentu Enoch Powell wygłosił przemówienie w Birmingham, w którym skrytykował politykę dotyczącą imigracji oraz „stosunków między rasami”. Powell argumentował, że pozwolenie na utrzymanie obecnego poziomu imigracji jest „jak przyglądanie się narodowi pracowicie zaangażowanemu w układanie własnego stosu pogrzebowego”, konkludując, że Wielka Brytania stanęła w obliczu napięć rasowych na wzór amerykański.

Rzeki nie spłynęły krwią

Przemówienie Powella, a w szczególności jego słowa o „rzekach, które spłyną krwią”, wywołały poruszenie w klasie politycznej, a lider konserwatystów Edward Heath usunął Powella ze swojego gabinetu cieni. Reakcja opinii publicznej na przemówienie była znacznie bardziej przychylna. Tysiące pracowników rozpoczęło strajk, aby zaprotestować przeciwko zwolnieniu Powella, a jeden z sondaży wskazał , że 74 procent Brytyjczyków zgodziło się z tym, co powiedział. Od tego czasu wystąpienie przywoływane jest w brytyjskiej polityce, gdy chce się podsycać napięcia rasowe.

Z dzisiejszej perspektywy najbardziej uderzający jest nie język, który według standardów dzisiejszych natywistycznych agitatorów był dość umiarkowany, ale fakt, że Powell w dużej mierze się mylił. Zamieszki na tle rasowym miały miejsce w następnych dziesięcioleciach, ale nie w takim stopniu, by stworzyć atmosferę trwałej, ponurej wrogości, którą przewidywał Powell. Ruchy rasistowskie, takie jak Front Narodowy, miały okres świetności w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, ale popadły w zapomnienie. Kiedy kandydat politycznego skrzydła skrajnej prawicy, Brytyjskiej Partii Narodowej, zdobył mandat lokalnego radnego w 1993 roku, ogólną reakcją było przerażenie, że tak anachroniczna postać może zostać wybrana na urząd publiczny.

Tragedia, odwet i fake newsy

Dlatego skala i niecodzienność zamieszek na tle rasowym, które miały miejsce w ostatnich tygodniach w Wielkiej Brytanii, jest znacząca. Napięcie rosło już pod koniec lipca, kiedy na lotnisku w Manchesterze muzułmanin wziął udział w napaści na funkcjonariusza, a następnie został przez niego kopnięty w głowę.

Największa eskalacja rozruchów nastąpiła 29 lipca, kiedy trójka dzieci została zabita przez nożownika na zajęciach tanecznych w Southport. W sieci pojawiły się fałszywe informacje, że atakujący, Axel Rudakubana, miał ubiegać się o azyl w Wielkiej Brytanii – w rzeczywistości urodził się on na Wyspach, a jego rodzice pochodzili z Rwandy. W ciągu następnego tygodnia doszło do licznych zamieszek, obejmujących rasistowskie ataki na obywateli mniejszości etnicznych (z następującymi po nich atakami odwetowymi) i osoby ubiegające się o azyl, podpalenia, wandalizm i grabieże.

Perspektywa eskalacji doprowadziła premiera Keira Starmera do zorganizowania kryzysowych posiedzeń rządu w pierwszym tygodniu sierpnia, a służby ostrzegały przed dalszą eskalacją. Jednak, pomimo całej dyskusji na temat staczania się Wielkiej Brytanii ku anarchii, udało się uspokoić nastroje. Duże kontrdemonstracje w kilku miastach zamanifestowały publiczne oburzenie przeciwko przemocy i rasizmowi, a zdecydowane działania mające na celu zatrzymanie i ukaranie wielu uczestników zamieszek stanowiły silny czynnik zniechęcający do dalszych rozruchów.

Niuans się nie klika

Niepowodzenie w rozprzestrzenianiu się zamieszek przeczy narracji o chaosie i polaryzacji rasowej, która zdobywała zasięgi w sieci. Media społecznościowe są wrogiem niuansu w najlepszych czasach, a w najgorszych służą jako środek do radykalizacji nastrojów i dezinformacji. Stanowią one również forum, na którym uczestnicy – i nieuczestniczący agitatorzy – mogą się organizować. Natłok fałszywych informacji, które poprzedziły zamieszki – w szczególności dotyczących tożsamości, pochodzenia etnicznego i motywów napastnika z Southport – mobilizował uczestników zamieszek. Podżeganie do przemocy w internecie nie pozostało bezkarne, czego dowiodły surowe wyroki brytyjskich sądów z ostatnich dni. Zakres, w jakim niektóre z wydanych wyroków są proporcjonalne do przestępstwa, jest kwestią sporną, ale efekt odstraszający jest znaczący.

Przedwczesna diagnoza o „upadku Wielkiej Brytanii” doprowadziła do wyjaśnień o wątpliwej przydatności. Brytyjski politolog Matthew Goodwin, stały krytyk liberalnej polityki imigracyjnej, nazwał zamieszki wyrazem niechęci odczuwanej przez miliony Brytyjczyków wobec wysokiego poziomu imigracji. Wiele komentarzy za granicą, chociażby ze strony Elona Muska, utrzymanych było w podobnym tonie.

Zwracano w nich uwagę na trudność przezwyciężenia polaryzacji między rdzennymi mieszkańcami a osobami pochodzenia imigranckiego. Jednak, poza lokalnymi rozruchami, nie doszło do masowych protestów przeciwko imigracji. Część komentatorów starała się przedstawić zamieszki jako powstanie zwykłych obywateli, którzy po prostu chcieli bardziej racjonalnej polityki imigracyjnej. W rzeczywistości były one połączeniem zorganizowanego protestu radykalnych organizacji prawicowych, który wymknął się spod kontroli – przynajmniej z perspektywy tych, którzy chcieli, aby protesty zachowały pokojowy charakter – oraz spontanicznego zaangażowania ludzi, którzy, często w stanie dalekim od trzeźwości, postanowili dołączyć się do demolki.

Niepokój dotyczący imigracji istnieje

Według sondaży przeprowadzonych przez organizację More In Common, 86 procent Brytyjczyków stwierdziło, że uczestnicy zamieszek nie wypowiadali się w ich imieniu. Ten pogląd podziela nawet 59 procent zwolenników radykalnie prawicowej partii Reform UK. Mniej niż jedna czwarta badanych (23 procent) uważała, że zamieszki były motywowane realnymi obawami o imigrację, a więcej przypisywało je skrajnie prawicowej ideologii (32 procent) lub zwykłej chęci angażowania się w akty przemocy, grabieży i wandalizmu (46 procent). Nieco ponad jedna trzecia (34 procent) poparła same protesty, ale tylko 7 procent pozytywnie odniosło się do zamieszek.

Dane te wskazują na dwie istotne rzeczy. Po pierwsze, w Wielkiej Brytanii istnieje rzeczywisty niepokój związany z poziomem imigracji oraz kwestiami związanymi z integracją. Natomiast znacząca większość chce rozwiązywać te kwestie poprzez zwykłe procesy polityczne, a nie pod przymusem tłumu.

Po drugie, widać znaczący sprzeciw wobec metod i polityki antyimigranckiej prawicy. Przejawiało się to w licznych kontrprotestach przeciwko zamieszkom, nie tylko w bardziej wielokulturowych i liberalnych częściach kraju. W miejscach, w których doszło do zamieszek, doszło do mobilizacji lokalnej społeczności. Dzień po zamieszkach w Southport pojawili się robotnicy, by naprawić ścianę zdewastowanego meczetu.

Charakter i zasięg zamieszek nie powinny być bagatelizowane. Bez wątpienia stanowiły one jedne z najpoważniejszych przypadków napięć na tle rasowym w Wielkiej Brytanii w ostatnich dziesięcioleciach. Jednak idea, że brytyjskie społeczeństwo przekształca się w starcie między „swoimi” a „innymi”, pozostaje rażącą przesadą, podsycaną przez hałaśliwych ekstremistów po obu stronach.

Tak jak natywiści pokroju Britain First nie są reprezentatywni dla głównego nurtu myślenia białych Brytyjczyków, tak Hizb-ut-Tahrir, fundamentalistyczna partia, wpisana niedawno do rejestru organizacji terrorystycznych, nie reprezentuje głównego nurtu myśli muzułmańskiej.

Koncepcja stronniczości policji [two-tier policing] również nie jest przekonująca. Jednym z czynników wywołujących niepokoje był właśnie gniew z powodu wspomnianego incydentu na lotnisku w Manchesterze. Mężczyzna pochodzenia azjatyckiego, który stał się ofiarą policyjnej brutalności, sam był wcześniej agresywny. Trudno w tej sytuacji o proste skojarzenia z dyskryminacją osób niebiałych przez służby.

Pod tym wszystkim kryją się prawdziwe problemy, które należy rozwiązać. W liberalnym dyskursie bon mot o „uzasadnionych obawach” przeciwników imigracji stał się wygodnym argumentem. Zbyt często służy on jako ironiczne odniesienie do osób, które swoje rzekome frustracje związane z wykluczeniem ekonomicznym odreagowują poprzez smarowanie klamek meczetów tłuszczem z boczku.

Ich obawy, a przynajmniej istotna ich część, rzeczywiście są uzasadnione. Wady systemu azylowego, w ramach którego sfrustrowani imigranci umieszczani są w hotelach, często w ubogich dzielnicach, a ich wnioski rozpatrywane są w zbyt wolnym tempie, nie zostały odpowiednio rozwiązane przez kolejne rządy. Trudno jest przekonać sceptyków do tego, że imigrację da się kontrolować, kiedy spora część systemu od lat jest fatalnie zarządzana.

Spuścizna konserwatystów

Do protestów o tej skali nie doprowadził tylko gniew z powodu imigracji, lecz także gniew z powodu upadku gospodarczego i społecznego. Era oszczędności pod rządami kolejnych konserwatywnych rządów zaowocowała spadkiem wydajności władz lokalnych i usług publicznych. Było to odczuwalne w zamykaniu kolejnych bibliotek, cięciach w lokalnym transporcie, mniejszej częstotliwości wywozu śmieci, niemożności uzyskania terminowych wizyt lekarskich, przepełnieniu szkół i ogólnym poczuciu gwałtownego spadku poziomu życia. Kiedy czasy są dobre, imigranci są cenionymi lekarzami, hydraulikami, budowniczymi i kierowcami autobusów. Kiedy są złe, często są najłatwiejszym celem społecznego gniewu.

Gniew bywa jednak rozproszoną energią. Jeśli kobieta z ubogiego miasta Middlesbrough, która – jak sama przyznała – przyłączyła się do protestu z kaprysu, popycha płonący kosz na śmieci na policjantów, to nie należy zakładać, że za jej działaniem kryje się spójna krytyka rządowej polityki imigracyjnej.

Zamieszki z sierpnia 2024 roku nie wydarzyły się w próżni. Jeśli prawdziwie uzasadnione obawy Brytyjczyków – zarówno białych, jak i niebiałych – zostaną zignorowane, można spodziewać się kolejnych tego typu wydarzeń.

Lekcje dla liberałów

Wniosek z tych wydarzeń jest prosty: liberalizm nie obroni się sam. Jednym z powodów, dla których język natywizmu był w stanie powrócić do głównego nurtu brytyjskiego życia publicznego, jest to, że liberalni politycy byli zbyt ostrożni w przedstawianiu pozytywnych argumentów za pluralizmem społecznym i wielokulturowością.

Tak jak kampania „Remain” zapłaciła cenę za zbyt ostrożne wyjaśnianie opinii publicznej korzyści płynących z członkostwa w Unii Europejskiej, oczekując, że ta uzna je za oczywiste, tak zwolennicy pluralistycznego i otwartego społeczeństwa zbyt często sprawiają wrażenie, że nie wierzą we własne idee. Samozadowolenie londyńskich komentatorów z sukcesów wielokulturowości może czasami zarówno wyolbrzymiać zakres etnicznej harmonii w Londynie, jak i pomijać powody, dla których dotknięte kryzysem społeczności w zubożałych częściach kraju, niekoniecznie muszą być zachwycone sukcesem stolicy.

Jednak silna reakcja opinii publicznej na zamieszki w miejscach, w których miały one miejsce, powinna dodać liberalnym politykom odwagi do zdeterminowanej walki z ludźmi, którzy nigdy nie uznają niebiałych za w pełni brytyjskich. Nie wszystkie obawy są uzasadnione.

 

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: screenshot z youtube’owego kanału Channel 4 News