Na falę powodziową czekają ze strachem jednocześnie mieszkańcy Wrocławia i Budapesztu. O kolejnych ciałach ofiar tragedii informują media czeskie i polskie. Alarmy ogłaszane są w Rumunii, Austrii, Słowacji, do przyjęcia wezbranej Odry szykują się Niemcy.

To nie jest powódź Tuska, Orbána czy Ficy. To regionalna katastrofa, która ma swoje przyczyny i skutki, o których również trzeba myśleć regionalnie. Drobna polska polityka uprawiana przy okazji tej regionalnej tragedii jest co najmniej niestosowna. A jest uprawiana i zaczęła się niestety wraz z pierwszymi wzrostami poziomu wód w rzekach.

To także dowód na odruchowe myślenie w kategoriach własnego podwórka i braku szerszej perspektywy, co nie tylko źle świadczy o tym, kto to robi, ale i szkodzi. Powódź nie zaczęła się w Polsce i nie rozpoczął jej Tusk ani Kaczyński.

Konieczna pomoc

Wczoraj lider opozycji, prezes PiS-u Jarosław Kaczyński, przedstawił swoją diagnozę. Winą za skutki żywiołu obarczył oczywiście premiera Donalda Tuska. Posłowie PiS-u domagają się pracy Sejmu nad projektem ich ustawy, w którym jest mowa o odbudowie zniszczonych budynków w całości z budżetu państwa.

Premier Donald Tusk w tym czasie mówił o wsparciu dla zaatakowanych przez powódź krajów z Unii Europejskiej. To pokazuje różnice w sposobie myślenia i działania obu przywódców partyjnych. Ludzie, którzy bezradnie patrzą na swoje zrujnowane domy, pewnie chętnie słuchają tego, co powiedział Kaczyński. To, co mówi Tusk, pokazuje, że w obliczu katastrofy można połączyć siły i zdziałać więcej wspólnie.

Pomoc ofiarom jest konieczna, jest też planowana z różnych źródeł i w różnym zakresie. Ciężko czytać spokojnie rozmowy z ludźmi, którym brudna ciecz zalała nowy piec i węgiel, a przecież nadchodzi jesień. Ciężko patrzeć na zdjęcia płynących ulicami samochodów, zrujnowanych kuchni, łazienek i salonów. Na pozrywany asfalt z miejskich ulic, powyrywane balkony, okna i sklepowe wystawy. Pomoc jest niezbędna, chociaż wiadomo, że nie wystarczy na wszystko.

Groźny klimatyczny populizm

Równolegle trzeba jednak też myśleć o przyczynach. W mediach dużo jest zarówno o globalnych klimatycznych powodach anomalii niżu genueńskiego, który przyniósł wielkie opady nad nasz region, jak i o lokalnych wycinkach drzew w masywie Śnieżnika, które w Polsce miały spotęgować efekt powodzi (chociaż trzeba pamiętać, że wielkie spustoszenie w tamtejszych latach spowodowała też wichura sprzed kliku lat). Z tego wszystkiego wynika, że do globalnych zmian klimatycznych dołożyły się lokalne błędy, co w sumie daje żywioły na niespotykaną dotychczas skalę.

Tym groźniej brzmi w tej sytuacji klimatyczny populizm. Było go słychać przy okazji protestów rolniczych, kiedy najważniejsi politycy zarówno koalicji rządzącej, jak i opozycji mówili zgodnym chórem o tym, że trzeba walczyć z europejskim Zielonym Ładem.

Klimatyczny populizm słychać także przy innych okazjach, kiedy interes przedsiębiorców, czy po prostu obywateli, fałszywie przeciwstawia się planom spowolnienia ocieplenia klimatycznego albo ochrony środowiska, na przykład przy okazji sporu o tereny zielone między lokalnymi społecznościami a deweloperami. Słychać go, kiedy kwestionowane są ostrzeżenia o wysychających albo gwałtownie wzbierających polskich rzekach. Czasami sprowadza się po prostu do ochrony zwykłego branżowego albo i mafijnego interesu pod pozorem interesu ogółu, jak wycinanie drzew w lasach, nie tylko przecież w Polsce, ale i choćby na ogromną skalę w Rumunii.

Myślenie w granicach własnego podwórka kompromituje

Globalne, czy w kontekście tej powodzi – regionalne myślenie o środowisku i klimacie jest więc niezbędne. Doraźna polityka kierowana do wyborców z jednego kraju to też w tym wypadku rodzaj populizmu. Deszczu niesionego przez niż ani wody w rzekach nie powstrzymują granice państwa Tuska, Orbána czy Ficy, nie można więc stosować tu rozwiązań po swojemu, na własną rękę, autonomicznie.

Klęska żywiołowa nie jest autonomiczna i nie wybiera sobie rządzącej opcji politycznej państwa, w którym zagości. Wycinane lasy rumuńskie to także sprawa Czechów, a sprawą Polaków są tamy i zbiorniki retencyjne w Czechach, podobnie jak kiedyś sprawą Czechów była kopalnia odkrywkowa Turów, której zamknięcia domagali się przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej.

Brzmi to jak oczywistość, ale słuchając reakcji polityków, a także publicystów, na tragedię, która dotknęła kilka położonych przy sobie państw, trudno o tym nie przypominać.