Wyobraźmy sobie następującą sytuację, jakkolwiek nierealna by ona nie była – na skutek mediacji trzeciej strony do stołu negocjacyjnego siadają Rosjanie i Ukraińcy. W geście dobrej woli obie strony zaprzestają aktywności zbrojnej. Na ukraińskie miasta przestają spadać bomby, a nad rosyjskim terytorium nie latają już drony. Obserwatorzy – z Zachodu i innych zakątków świata – krzyczą: sukces! Udało się uchronić świat od trzeciej wojny światowej. Tak długo, jak obie strony ze sobą dialogują, jest szansa na trwały pokój.

Pokój za wszelką cenę

Wodze fantazji można puścić jeszcze dalej. Zwaśnione strony godzą się na wzajemne koncesje, które niezależnie od ich ostatecznego kształtu pozwalają na zaprezentowanie sukcesu i w Kijowie, i w Rosji. Włodarze nad Dnieprem mówią, że udało się obronić państwo oraz naród. Kreml obwieszcza, że dali odpór zachodniej agresji – bo w tamtejszej propagandzie już dawno nie chodzi tylko o Donbas i w ogóle Ukrainę. Obie stolice zobowiązują się do przestrzegania ustalonych w toku negocjacji linii granicznych.

Dochodzi więc do sytuacji, którą można określić mianem pokoju. Jest to jednak pokój, na którym zależy przede wszystkim ościennym obserwatorom. Pozwala on bowiem na zamknięcie tego nieprzyjemnego tematu, jakim jest wojna, i zaprezentowanie się swoim elektoratom jako świetni peacemakerzy. Być może nawet dosłużą się w ten sposób Pokojowej Nagrody Nobla.

Pokój ten nie będzie jednak czymś trwałym. Nie rozwiąże on bowiem bezpośredniej przyczyny rosyjskiego wtargnięcia na Ukrainę, a więc wizji obecnych elit kremlowskich, które prędko nie zrezygnują z planów agresji, przekonane o możliwości odniesienia zwycięstwa. Tym bardziej, że sama idea wstrzymania wojny stanowi dla Putina zaprzeczenie dwóch porządków logicznych: logiki ekonomicznej oraz logiki władzy.

Wojna motorem gospodarczym

Rosji nie stać na zatrzymanie wojny. Dla milionów Rosjan konflikt z Ukrainą przyczynił się do awansu społecznego, który był niemożliwy wcześniej. I, jakkolwiek makabrycznie by to nie brzmiało, nie chodzi tu tylko o kobiety, które otrzymują grube pieniądze za zabitego na froncie męża czy syna.

Według słów Putina, obecnie w Rosji działa 6 tysięcy przedsiębiorstw tak zwanego kompleksu obronno-przemysłowego. Sektor zatrudnia około 3,5 miliona osób i dodatkowo zasila branże, które dostarczają materiałów na potrzeby produkcji wojennej bądź obsługują te firmy. Fabryki sektora pracują na trzy zmiany, pracowników opłacają sowicie, co doprowadza do wyssania siły roboczej z innych, „cywilnych” gałęzi gospodarki. W tym nawet tak opłacalnych jak sektor energetyczny.

To nic dziwnego. Planując budżet na obecny rok, Rosjanie założyli, że na wojnę wydawać będą co najmniej równowartość 6 procent własnego PKB – w praktyce wojna pochłania znacznie więcej środków, a jej świadome kontynuowanie tylko przyspiesza wzrost tych wydatków. Jednocześnie, pompowanie pieniędzy w sektor zbrojeniowy pozwala na stymulowanie wzrostu gospodarczego i konsumpcji wewnętrznej. Tym zaś Kreml się szczyci, wykazując, że zachodni reżim sankcyjny nie działa.

Propaganda sukcesu trafia do tych, którzy korzystają na wojnie – chociażby zatrudnionych w zbrojeniówce, którym wzrosły pensje pomimo skrywanej inflacji. Wojna stanowi też pierwszy od czasów sowieckich realny bodziec inwestycyjny w regionach, w których umiejscowione są zakłady pracujące na rzecz wojska.

Dlatego bonanza musi trwać – najlepiej jak najdłużej. Upraszczając, zwinięcie tego interesu byłoby po prostu niebezpieczne, bo wiązałoby się z redukcją bądź wstrzymaniem prac fabryk, a w konsekwencji zwolnieniami bądź koniecznością zmniejszenia wynagrodzeń. Na taki bieg wydarzeń zdecydowałby się jedynie polityczny samobójca, chcący wywołać w Rosji chaos.

Skoro zaczęliśmy – to trzeba skończyć

A Putin samobójcą nie jest. Jego decyzje można tłumaczyć przede wszystkim logiką podporządkowaną utrzymaniu władzy. To stanowi cel sam w sobie. Dyktator nie przejmuje się tym, że przemodelowanie gospodarki na tory wojenne jest procesem o krótkowzrocznej perspektywie. Widzi, że wojna sprawdziła się świetnie jako czynnik krystalizujący jego władzę, nawet jeśli za parę lat przyjdzie za to zapłacić.

Aparat władzy – choć targany wewnętrznymi konfliktami i niewydolny w wielu obszarach – nie uległ rozhermetyzowaniu, organy represji działają. „Elita” karnie podporządkowała się decyzji o rozpętaniu wojny, nawet jeśli nie podziela poglądów Putina. Ten zaś wierzy, że Ukraińcy są częścią „trójjedynego, wszechrosyjskiego” narodu – i jako tacy powinni zostać podporządkowani Moskwie. Za tym zaś idzie przekonanie o cywilizacyjnej walce z Zachodem, która musi zostać przez Rosję wygrana.

Oprócz zbrojnego puczu Prigożyna – który sam w sobie nie był wymierzony bezpośrednio w Putina – wojna jako taka nie zachwiała podstawami reżimu. Dlatego satrapa nie widzi żadnych przeciwwskazań, aby kontynuować konflikt. Korzyści przeważają nad trudnościami.

Jakiekolwiek zawieszenie broni będzie więc w logice Putina tylko fazą przejściową, służącą do przegrupowania rosyjskich sił przed kolejnym uderzeniem. Zbyt dużo zainwestowano – ekonomicznie i ideologicznie – aby po prostu „odpuścić” Ukrainę. Skoro zdecydowano się na inwazję, to wycofanie się będzie oznaką słabości. Na to nie można sobie pozwolić, bo ewentualne widoczne osłabienie władzy mogłoby doprowadzić do rozprężenia reżimu. Trzeba więc przeć dalej. Tym bardziej, że to Zachód jest słaby i prędzej czy później pogrąży się w wewnętrznych sporach. Tak podpowiada kremlowska logika.

Żądania Kremla to nie blef

Zagrożeniem europejskiego bezpieczeństwa jest więc putinowski reżim – i forma, jaką przybrała Rosja przez jego rządy. Naiwne jest wobec tego myślenie, że ludzie, którzy tworzą ten system, zadowolą się skrawkami Ukrainy, a paktowanie z nimi niepodparte asertywną postawą jest coś warte. Horyzont Kremla sięga znacznie dalej niż to dziś widać. Wystarczy przywołać ultimatum z grudnia 2021 roku, kiedy to Rosja zażądała – między innymi – wycofania się wojsk NATO ze wszystkich państw, które wstąpiły do Sojuszu po 1997 roku. Oznaczałoby to wtłoczenie również Polski na powrót do strefy buforowej, radykalnie zmniejszając nasze bezpieczeństwo.

Oczywiście, Rosjanie mają w zwyczaju formułować żądania na wyrost jako „podstawę” dla negocjacji. Niemniej, nie ma powodu myśleć, że sformułowane wcześniej ultimatum to wyłącznie blef. Tym bardziej że Kreml przypomina o nim co rusz, kiedy tylko poczuje, że zachodnie wsparcie dla Ukrainy słabnie.

Nie należy tego odczytywać jedynie jako strategię negocjacyjną, a zinterpretować wprost jako długoterminowy cel rosyjskiej agresji. Uczynienie z krajów europejskich „szarej strefy” jest dla Kremla ostatecznym celem.

Krótkowzroczność obozu pokoju

Z tego powodu idea jak najszybszego zawarcia rosyjsko-ukraińskiego pokoju –  hołubiona również przez część sił politycznych na Zachodzie, niekiedy nawet rządzących – to przykład myślenia tunelowego. To krótkowzroczna idée fixe zawieszenia broni, nie biorąca pod uwagę podmiotowości Ukraińców. Nie leczy przyczyn, ani nawet symptomów choroby – przypomina bowiem zastosowanie terapii placebo w oczekiwaniu na to, że problem sam się rozwiąże; chociażby przez śmierć Putina. Nie bierze pod uwagę niebezpieczeństwa rosyjskiego rewanżyzmu, które będzie istnieć także po zgonie dyktatora.

I być może zawieszeniu broni towarzyszyć będą żelazne gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy, odstraszające Rosję od kontynuowania agresji. Jeśli założeniem zawarcia pokoju jest to, aby zapobiec dalszemu rozlewowi krwi, to takie zapisy byłyby oczywistością. Dotychczasowe doświadczenie sugeruje jednak, że zostaną one zmiękczone.

W momencie, w którym Rosjan wciąga się do procesu negocjacyjnego, ci zazwyczaj zaczynają licytować wyżej – dopóki nie napotkają oporu. Ten będą dawać przede wszystkim Ukraińcy, ale zachodni sojusznicy zafiksowani na punkcie dostarczenia „pokoju” swoim elektoratom będą naciskać na Kijów, aby odpuścił. To przecież łatwiejsze aniżeli zaprezentowanie jastrzębiej postawy i dalsze wsparcie dla Ukraińców.

Taki scenariusz byłby błędem Zachodu, być może nawet śmiertelnym. Cała wspólnota przekonałaby się o tym w swoim czasie, który – niestety – zostałby wybrany przez Rosjan. Oddanie im inicjatywy na tym polu znów wtłoczy zachodni świat w znane wcześniej koleiny, kiedy to zastanawiamy się nad tym, co ci wstrętni Rosjanie zrobią.

I na to będzie marnowana energia zachodnich kręgów decyzyjnych. Tak jak teraz zajmują się one przede wszystkim wykoncypowaniem „planu pokojowego”, który można przedstawić wyborcom. O strategię długotrwałego „powstrzymania Putina” – a wraz z nim agresywnego charakteru rosyjskiego imperializmu – nikt zaś nie pyta. A to jej brak jest szczególnie dojmujący.

Ten artykuł został opublikowany w ramach projektu PERSPECTIVES – nowego znaku jakości niezależnego, twórczego i wieloperspektywicznego dziennikarstwa. Projekt PERSPECTIVES jest współfinansowany przez Unię Europejską i wdrażany przez międzynarodową sieć czasopism z Europy Środkowo-Wschodniej pod kierownictwem Goethe-Institut. Dowiedz się więcej o PERSPECTIVES na stronie: goethe.de/perspectives_eu.

Współfinansowane przez Unię Europejską. Wyrażone w tekście poglądy i opinie są wyłącznie poglądami autora (autorów) i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy Unii Europejskiej lub Komisji Europejskiej. Ani Unia Europejska, ani organ udzielający dotacji nie mogą być pociągnięte do odpowiedzialności prawnej.

***

This article was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVES: goethe.de/perspectives_eu.

Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.