Obściskując szefa ONZ
Zacznijmy od rozrywki. Xi Jinping spóźnił się na spotkanie z Putinem, każąc temu czekać na siebie na oczach kamer, i to w Rosji, a nie w Chinach. Za to dziennikarz BBC Steve Rosenberg popsuł jeszcze bardziej samopoczucie rosyjskiego prezydenta, pytając go płynnie po rosyjsku, czy inwazja na Ukrainę ma przyczynić się do ustanowienia tego bardziej sprawiedliwego świata (jeden z deklarowanych celów BRICS).
Z Putinem spotkał się, mający nietęgą minę, sekretarz generalny ONZ António Guterres, któremu na dokładkę dorzucono przywitanie się z Łukaszenką. Ku przerażeniu Portugalczyka, białoruski watażka zrobił to „na misia”, a widok teoretycznie najważniejszego urzędnika świata obściskiwanego przez zbrodniczego dyktatora z miejsca stał się viralem, ONZ-towi raczej nie służąc, przynajmniej na Zachodzie.
Udział Guterresa w kazańskim szczycie tak zirytował prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, że ten publicznie potępił szefa ONZ i dodał, że będzie on teraz niemile widziany na Ukrainie (jeśli to stanowisko Kijowa się utrzyma, Guterres dostanie już drugi zakaz wjazdu do kraju członkowskiego ONZ, po Izraelu).
Szczęścia nie miał też kolejny nominalnie istotny, a faktycznie bezwolny urzędnik, minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow. Kamery nagrały go siarczyście przeklinającego po tym, jak przechodzący obok dyplomata boleśnie nadepnął mu na stopę (i nie przeprosił).
Z poważniejszych rzeczy – na szczycie udało się, chwilowo zapewne, porozumieć Indiom i Chinom w sprawie zmniejszenia napięć na himalajskiej granicy. Z kolei wbrew zapowiedziom nie rozszerzono grupy BRICS o kolejne państwa. Nie zaproszono na przykład wzbudzającej największe emocje Zachodu Turcji, jak by nie było – członka NATO. Za to dzięki udziałowi szefa ONZ uzyskano prawdziwie globalne publicity, pompujące prestiż samej grupy, jak i tworzących ją krajów.
Nie posunięto się znacząco w kwestii dedolaryzacji, bo Rosji nie poparli inni członkowie BRICS+. Putin musiał więc robić dobrą minę do złej gry, pokazując przypominający raczej grę „Monopol” niż realne pieniądze projekt wspólnej waluty BRICS+. Współczesny zinfantylizowany świat kocha takie obrazki.
Dominujące zachodnie (i polskie) komentarze po szczycie były tradycyjnie lekko lekceważące dla BRICS. Podkreśla się w nich luźny charakter tej grupy (nie organizacji!), która nie zdołała nawet dorobić się własnej oficjalnej strony internetowej. W tym nurcie mieści się zaniżanie, czasem wręcz wyśmiewanie roli Rosji; podkreślanie dominacji Chin; uwypuklanie rozbieżności pomiędzy członkami grupy oraz niewiara w siłę sprawczą rozszerzonego po 2023 roku o Iran, Egipt, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Etiopię formatu BRICS+.
Okcydentalizm BRICS
BRICS to współczesna wersja mechanizmu opisanego kiedyś w książce „Okcydentalizm. Zachód w oczach wrogów” przez Iana Burumę i Avishaia Margalita. Podkreślali oni, jak wiele oryginalnie zachodnich idei zostało zasymilowanych i przerobionych w Azji, a następnie wprzęgniętych w walkę z tymże Zachodem. Z BRIC(S) jest trochę podobnie. To hasło, bo tym było tylko na początku, rzucił bankier z amerykańskiego Goldman Sachs w 2001 roku, wskazując na atrakcyjne możliwości inwestycyjne w Brazylii (B), Rosji (R), Indiach (I) i Chinach (C).
Ten pomysł zachodniej finansjery w 2006 roku przejęli politycy z wymienionych państw, a po trzech latach ustaleń w 2009 roku zwołali szczyt przywódców BRIC. Rok później do grupy dołączono Afrykę Południową (S), przemieniając BRIC w BRICS (późniejsze rozszerzenie z 2023 roku zmian nazwy już nie spowodowało, dodano znak „+”). W ten sposób pierwotnie zachodni pomysł przejęto i wykorzystano dla celu łączącego wiele państw na globalnym Południu: jak zmniejszyć dominację Zachodu i (od)zyskać własny wpływ.
Kolejnymi krokami było powołanie Banku Nowego Rozwoju BRICS w 2014 roku (z siedzibą w Szanghaju), ustanowienie kilku innych mechanizmów współpracy, z których najbardziej spektakularne są regularne i nagłaśniane szczyty przywódców, oraz rozszerzenie grupy w 2023 roku o Iran, ZEA, Egipt i Etiopię (nie udało się za to o Arabię Saudyjską i Argentynę).
Wynik, jak na tych piętnaście lat działalności, nie poraża, podobnie jak trajektorie polityczno-gospodarcze członków-założycieli grupy. Najlepiej chyba poradziły sobie Indie, wciąż bezprecedensowo rozwijające się, będące na dyplomatycznej fali, stające się powoli kluczowym globalnym swing state, państwem obrotowym. Z kolei najsilniejsze w BRICS Chiny umocniły się na pozycji drugiego supermocarstwa globu, ale stoją przed koniecznością „drugiej reformy”, dalszej modernizacji w znacznie pogorszonym otoczeniu międzynarodowym. Rosja gospodarczo nie wykorzystała swego potencjału, prognozowanego między innymi przez autora koncepcji BRIC, wpadając w zastój. Podobnie zawodzi Brazylia, o której już od XIX wieku mówi się, że będzie krajem przyszłości, tylko ta przyszłość jakoś wciąż nie chce nadejść.
Szału więc nie ma. Tyle, że BRICS to nie klub ekonomiczny, a polityczny. Zaś jego siłą napędową jest psychologia polityczna. Ściślej – antyzachodni resentyment połączony z rosnącymi ambicjami własnymi państw członkowskich.
Od geopolitycznego klubu AA do globalnego TKM
Nieprzychylni temu forum analitycy zachodni podkreślają, że kraje członkowskie mało łączy ze sobą, a jeśli już – to negatywy, sprzeciw wobec Zachodu. To prawda, ale do tej pory to w zupełności wystarczało. BRICS stanowiło forum polityczne, na którym każdy, zwykle historycznie sponiewierany przez Zachód w ten czy inny sposób, mógł sobie na niego ponarzekać ile wlezie, a reszta chętnie go wysłuchała i moralnie wsparła. Pod tym względem BRICS przypominał geopolityczną wersję klubu AA.
Jednak w międzyczasie świat się zmienił. Zachód, zwłaszcza USA – osłabły, a Chiny podniosły głowę i wraz z Rosją i innymi państwami rewizjonistycznymi zaczęły kwestionować obecny światowy porządek nie tylko słowami. Tworzą równoległe instytucje międzynarodowe, wygrywają sobie przyjaciół w globalnym Południu, podważają liberalną demokrację, testują odporność państw zachodnich i osłabiają, a czasem rugują ich globalne wpływy. W ten sposób Chiny zdominowały chociażby Afrykę. W pierwszej dekadzie XXI wieku Pekin wyłonił się jako główny konkurent USA do globalnego przywództwa.
W wielu obszarach globalnego Południa potraktowano to jako szansę, nie zagrożenie. Dla niezachodniej reszty świata preferowanym modelem stosunków międzynarodowych jest wielobiegunowość, a nie amerykańska jednobiegunowość. Przy wielu ośrodkach siły państwa mogą wygrywać jedne mocarstwa przeciwko drugim i maksymalizować własną pozycję. No i wreszcie, nie będzie już więcej Amerykanin, tak jak ongiś Europejczyk, dyktować jak żyć i się rządzić! Na globalnym Południu wielu wierzy, że dominacja Zachodu właśnie dobiega końca i że nadchodzi ich czas, ich chwila, ich moment. A ponieważ zmieszane jest to z postkolonialnym resentymentem, często przybiera globalną wersję polskiego „TKM”, czyli „teraz, k…, my!”.
To właśnie BRICS+ stał się głosem tych ośrodków, głosem „Niezachodu”, globalnym TKM. I dlatego w ocenie BRICS+ równie ważne, jak twarde czynniki ekonomiczne, są miękkie, niemierzalne, uwarunkowania psychopolityczne. Doskonale ten mechanizm sprawdza się w przypadku Rosji.
Splendor małym kosztem
Skład BRICS+ i uwaga okazywana grupie, niemal z automatu pompują wizerunek krajów członkowskich. Mówiąc chińskim porównaniem, dają im twarz (czyli komplementują publicznie), bo ukazują je jako najważniejsze nie-zachodnie mocarstwa, zdolne przeciwstawić się Pax Americana. Najlepiej widać to na przykładzie Rosji.
Już przed wszczęciem pełnoskalowej wojny na Ukrainie w 2022 roku, BRICS się Moskwie przydawał, bo tanim kosztem zwiększał jej globalne znaczenie. Stanowił dla niej realną bądź wyimaginowaną alternatywę wobec Zachodu, wspierał ją dyplomatycznie w przepychankach z Zachodem i pomagał budować jej mocarstwowe ego. Po 2022 roku znaczenie grupy dla Rosji tylko wzrosło, bo utrudniało próby globalnej izolacji putinowskiego reżimu.
Dla reżimów autorytarnych takich jak Rosja legitymizacja, w tym zagraniczna jest bezcenna; zwłaszcza jeśli toczy się obarczoną ogromnym ryzykiem najeźdźczą wojnę o odbudowę mocarstwa. Szczyt w Kazaniu, na który przybył między innymi szef ONZ, podobnie jak reprezentacja 25 państw, udowodnił, że Kreml jest obecnie bojkotowany i sankcjonowany tylko przez Zachód, nie zaś przez resztę globu.
Z punktu widzenia Kremla choćby z tego jednego powodu warto było to spotkanie na szczycie zorganizować.