Poniekąd Nowy Jork
„Od kilku dni jestem w Berlinie. Przyjechałam w nocy. Mam jeszcze 90 marek […]. Berlin otulił mnie jak kołdra w ogniste kwiaty. […] Dookoła mnie pełno blasku. […] I tyle błyszczących czarnych włosów i oczu nocy, tak głęboko osadzonych. Wszystko szalenie interesujące! Jest tu kolej podziemna, która wygląda jak oświetlona trumna na szynach – jedzie pod ziemią, ma stęchły zapach i strasznie się tam pchają. Jeżdżę nią, bo to jest interesujące i prędko idzie” [1] – mówi osiemnastoletnia Doris, dziewczynka ze sztucznego jedwabiu, w powieści Irmgard Keun z 1932 roku o tym samym tytule. Doris pochodzi z Nadrenii i przyjeżdża do Berlina, żeby stać się gwiazdą, ma nadzieję, że będzie mogła grać, mieć udział w blasku wielkiego miasta, które wydaje jej się tak uwodzicielskie.
Berlin z ponad czterema milionami mieszkanek i mieszkańców był w latach 20. XX wieku trzecim co do wielkości miastem na świecie (za Nowym Jorkiem i Londynem). Od końca XIX wieku wszystkie metropolie przeżywały intensywny napływ pilnie potrzebnej, nowej siły roboczej, w tym setek tysięcy – a w skali świata nawet milionów – kobiet stanu wolnego. Tak, te „uwielbiające tańczyć, modnie ubrane i uczuciowo z nikim niezwiązane młode kobiety” [2], jak w 1909 roku opisywała je amerykańska dziennikarka Helen Rowland, stanowiły wówczas najsłynniejsze mieszkanki wielkiego miasta.
Serdecznie zapraszamy już 27 listopada o godz. 18.00 do Pałacu Potockich w Krakowie (Rynek Główny 20), gdzie odbędzie się spotkanie z Katją Kullmann, autorką książki „Die Singuläre Frau” [Pojedyncza kobieta, 2022], organizowane przez Dom Norymberski w Krakowie. Książka autorki nie ukazała się dotąd po polsku, ale na naszych łamach możecie przeczytać jej fragment przetłumaczony przez Agatę Teperek.
Zafascynowani „energicznymi, jędrnymi wielkomiejskimi pannicami o nienasyconych otwartych ustach” [3], jak pisał choćby berliński felietonista Franz Hessel w latach 20. XX wieku, byli przede wszystkim obserwatorzy płci męskiej. O młodych kobietach, które włóczą się po mieście „niczym komety” donosił socjolog i dziennikarz Siegfried Kracauer [4]. Amerykańskie media nie mogły się z kolei nadziwić niespotykanemu „rojowi pojedynczości” – tysiącom młodych kobiet, które nagle w pojedynkę przechadzały się po miastach.
Singielka, jak ją sobie dziś na ogół wyobrażamy, lub jaką znamy ze swojej codzienności – samowystarczalna, z mieszkaniem urządzonym w mniej lub bardziej indywidualny sposób, zrodziła się w gruncie rzeczy z wielkiego miasta. Dopiero tam, w mrowiu, mogła – jeśli spojrzeć na to historycznie – odkryć samą siebie, a raczej wyjść z siebie – wymyślić się i rozwinąć.
I odwrotnie: dopiero żyjąca w pojedynkę kobieta mogła uczynić z wielkiego miasta, bez znaczenia którego, to, czym jest ono dzisiaj.
„Cudownie jest włóczyć się ulicami ze śpiewem na ustach”. W 1907 roku amerykańska gazeta przytacza te słowa tak zwanej bachelor girl, która pracowała być może jako ekspedientka lub pielęgniarka i cieszyła się wolnością, niedostępną wcześniej dla jej matki i babki. Miała możliwość poznawania różnych grup, kolektywów, kręgów, przyłączania się do nich lub nie, odkrywania miejsc, gdzie można spotkać znajomych lub obcych, ludzi o podobnych zainteresowaniach i wątpliwościach: „pojedyncze komety” z początków lat 20. XX wieku robiły to wszystko jako pionierki. To, co dzisiaj „nazywane” jest życiem nocnym, życiem społecznym, kulturą czasu wolnego bądź wychodzenia na miasto, bez nich prawdopodobnie by nie istniało. Dopiero, gdy w miastach zaroiło się od setek tysięcy niechętnych do wchodzenia w związki młodych kobiet, impreza mogła się naprawdę zacząć.
Na ogół były w wieku predysponującym do zamążpójścia, miały od szesnastu do dwudziestu kilku lat, i w pierwszej kolejności pochłaniała je całkowicie „samoorganizacja w mętnej fazie życia i środowisku” [5]. Tak ujęła to pedagożka Barbara Stauber. Mając do dyspozycji drobne kwoty, pojedyncze komety rozkoszowały się tym, że nie będąc (jeszcze) uwiązane domem i dziećmi, na ekscytującej obczyźnie mogą „testować nowe formy autoprezentacji” [6]. „Jak wygląda bycie kobietą? Co mogę zrobić ze swoim życiem?”. Przez kilka niepowtarzalnych lat taka kobieta należała wyłącznie do siebie i być może po latach naprawdę mogła powiedzieć: „To był najlepszy okres mojego życia”.
Asfaltowa miłość
„Przestrzenie nie są neutralne. Przestrzenie są tematem feministycznym” pisze urodzona w Nowym Jorku i mieszkająca w Paryżu eseistka Lauren Elkin w książce „Flâneuse: Frauen erobern die Stadt” [Flâneuse: Kobiety podbijają miasto] [7], a miejskość nazywa „przestrzenią wolności kobiet”.
W podobnym tonie ujmuje to amerykańska historyczka Christine Stansell, pisząc choćby o paryskim Montmartre czy nowojorskim Greenwich Village – wielkomiejskich dzielnicach, w których przed ponad stu laty gromadziło się nadzwyczaj wiele kobiet żyjących w pojedynkę – jako o „kolebce wyzwolonych ludzi” [8].
Kiedy dziś mówi się o metropoliach singli, historia opowiedziana jest zazwyczaj jedynie częściowo. W rzeczywistości chodzi niemal zawsze o metropolie singielek.
W Nowym Jorku, światowej stolicy osób żyjących na własną rękę, wolne kobiety, które jeszcze nigdy nie brały ślubu, stanowią od drugiej dekady XXI wieku ponad 40% ogółu ludności; do tego dochodzą jeszcze wdowy i rozwódki. Dziś w tym mieście mieszka ponad sto pięćdziesiąt tysięcy więcej kobiet stanu wolnego niż wszystkich mężczyzn łącznie [9]. Dawniej określano je w USA mianem „extra women” [10] – jako kobiety „nadliczbowe” albo „dodatkowe”, kobiety on top.
W Berlinie sytuacja wygląda podobnie. Magazyn „The Exberliner” – skierowany do przyjezdnych z całego świata lub takich, którzy wciąż zastanawiają się nad przeprowadzką do Berlina – w drugiej dekadzie XXI wieku przestrzegał kobiety, które ewentualnie (wciąż) szukają partnera, przed przenosinami do tego miasta: „Każda niebędąca w związku, heteroseksualna kobieta w Berlinie – niemieckiej stolicy singli – od początku prowadzi ostrą walkę. Mieszka tu 596 900 kobiet, które identyfikują się jako „wolne”, to o siedem tysięcy dziewięćset więcej niż mężczyzn. Łącznie jest tu blisko sześćdziesiąt tysięcy więcej kobiet niż mężczyzn, a w decydującej grupie wiekowej (25–40 lat), w której większość kobiet zaczyna myśleć o założeniu rodziny, ich liczba przewyższa liczbę mężczyzn o co najmniej cztery tysiące sześćset” [11].
Zarazem życie w pojedynkę nie jest nigdzie indziej tak proste i przyjemne: „Kiedy ma się ponad trzydzieści pięć lat, w życiu nie ma się nikogo i tylko wynajmuje się mieszkanie na spółkę z innymi, w większości miejsc człowiek czuje się przegrany. […] Nie w Berlinie. Tutaj pasuje się idealnie!” [12].
W dużych miastach kontrola społeczna jest niewielka, łatwo się zaszyć, odizolować. Z jednej strony niesie to ryzyko bolesnego odosobnienia. Z drugiej – daje kobietom szansę, żeby troskliwie kultywować samodzielność, co tak bardzo ceniła w Nowym Jorku Akward Black Girl Issy Rei i co osobiście bardzo mi się podoba. Kiedy zatęskni się za towarzystwem, wielkie miasto podsuwa bowiem niezliczone możliwości spotkania ludzi, nawiązania nowych sojuszy i cieszenia się „interpersonalnym poczuciem więzi, a tym samym nową ukierunkowaną socjalnie, a nie przestrzennie formą małej ojczyzny” [13], jak ujęła to magdeburska badaczka miasta Sandra Maria Geschke.
O czasem wręcz miłosnej relacji między żyjącą na własną rękę kobietą a „jej” miastem mówi feministka Rebecca Traister. Niewielkie dystanse, autobusy, metro, gęsta sieć z bogatą ofertą zaopatrzenia, kontaktów i rozrywek. „Taka dynamika pozwala kobietom funkcjonować w świecie w sposób, jaki wcześnie nie był możliwy – z miastem jako małżonkiem. Czasem jest to nawet prawdziwa miłość” [14].
Wyznanie miłości do istoty miasta znajdziemy w wielu tekstach, które napisano o kobietach żyjących w pojedynkę lub też w tych, które one same o sobie napisały.
Nabiera ono wręcz erotycznego charakteru w doskonałej powieści „Illusionen” [Iluzje] z 1959 roku, jednego z moich ulubionych odkryć podczas zbierania materiałów do tej książki. Pisarka Ruth Rehmann – stanu wolnego, bezdzietna, przez całe życie nieustannie w podróży – daje jednej z bohaterek zanurzyć się z rozkoszą w tłumie przechodzących kobiet i mężczyzn w zanonimizowanym wielkim niemieckim mieście (najpewniej Monachium). Kobieca postać – Gertrud Schramm – jest niezależna, ma „sześćdziesiąt trzy lata, pracuje jako sekretarzyni redakcji i jest osobą godną zaufania, ma siwe włosy, szary kostium, białą bluzkę, nosi dumnie podniesioną głowę, jest sprawna, kompetentna i wesoła […], nierzucająca się w oczy, sumienna, niezawodna, chodzi w czarnych butach ortopedycznych na półobcasie” i uwielbia, kiedy:
„[…] porywa ją potok kupujących, tworząc ochronną przestrzeń wspólną opartą na ruchu, cieple, bezpieczeństwie bazującym na spokojnym oddechu, dotyku skóry i głosie ludzi: ludzi, którzy tak jak ona pracowali przez cały tydzień, którzy tak jak ona robią zakupy na weekend, […] których pragnienie, żeby odpocząć i rozerwać się tylko nieznacznie różni się w zależności od ich wieku. […] Świadomość odosobnienia znikała, Gertrud cieszyła […] rozkoszna przynależność do jakiejś grupy, niemające żadnego celu ani nazwy zanurzanie się w morzu jej podobnych, w głębokim, gorącym, uszczęśliwiającym i wykraczającym poza wszelkie granice rauszu, który był bezosobowy, a mimo to przypominał miłość, zjednoczenie” [15].
Gertrud Schramm wykorzystuje „bezpieczeństwo” występujące pośród „morza jej podobnych” do zrekompensowania sobie samotności, którą czasem zdarza się jej odczuwać, na przykład kiedy sama spędza weekendy w swoim mieszkaniu. Nie zawsze jest łatwo. Ale na wsi lub w małym mieście, gdzie każdy każdego zna, a od sobotniego popołudnia miejsca publiczne są już niemal wymarłe, byłoby to zdecydowanie gorsze.
Możliwa jest też odwrotna sytuacja: dopiero w wielkomiejskim zgiełku kobieta odkrywa swoją skłonność i talent do przebywania w samotności z wyboru. Ciekawy tekst zatytułowany: „Jak żyje się we Frankfurcie singielce na pół etatu” można było przeczytać w 2019 roku w „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Chodziło o pochodzącą z heskiej prowincji kobietę, która w pewnym sensie ucieka ze związku małżeńskiego. W artykule niejaka Petra Richter, pięćdziesięciodwuletnia matka dwojga dorosłych dzieci, miała dość życia z mężem, wzbraniała się jednak przed rozwodem. Dlatego rozpoczęła drugie życie, swego rodzaju równoległą egzystencję: pięć dni w tygodniu spędza niemal jak singielki w mieszkanku na frankfurckim Manhattanie, jedynie na weekendy wraca rodzinne strony, żeby zajrzeć do małżonka: „To paradoks. Przeprowadziłam się do wielkiego Frankfurtu, żeby pobyć sama”. Swoje mieszkanie nazywa często „jaskinią”. To jej samotnia, mały przejrzysty świat, gdzie nikt nie stawia jej żadnych wymagań. Mieszkanie jest też luksusem. Bo czynsz i wszystko, co konieczne do życia we Frankfurcie opłaca z własnej kieszeni. Pogodziła się z tym, że jej skromne zarobki nie starczają na wiele. Taka jest cena tej nowej wolności. […] W mieszkaniu nie ma nadmiaru dekoracji, tylko nieliczne ozdóbki – a mimo to jest w nim przyjemnie. „Jest tu wręcz cudownie, żeby samej się podreperować” – twierdzi. Petra Richter dosłownie rozpracowuje z mozołem miasto, na rowerze i z aparatem fotograficznym” [16].
Rybaczka ze sztucznego jedwabiu i nowiuteńska kobieta
Kiedy to się dokładnie zaczęło? Kiedy napłynęły tu te wszystkie kobiety stanu wolnego? Najpierw przybyły robotnice. W Stanach Zjednoczonych na przełomie XIX i XX wieku młode kobiety ze zubożałych regionów wiejskich parły do dobrze prosperujących miast na Północy, było tam też wiele imigrantek z Europy [17]. Również w samych Niemczech doszło do ożywionej migracji robotnic i nie ogranicza się to wyłącznie do Berlina, gdzie skupiała się „rywalizacja o zawód, karierę i bezpieczeństwo socjalne młodych, stale napływających z prowincji dziewcząt”, jak pisze historyk kultury Erhard Schütz [18]. W dwudziestoleciu międzywojennym spore zapotrzebowanie na tanią siłę roboczą generował choćby przemysł rybny w miastach nadmorskich. „Brudna, mokra i zimna robota, przez którą cuchnie się rybami nawet w wolnym czasie” nie należała do szczególnie pożądanych, jak można przeczytać w antologii „Die Frau am Fließband” [Kobieta przy taśmie produkcyjnej]. Tak więc trafiały tam przede wszystkim „starsze robotnice i kobiety o kiepskiej reputacji, to znaczy stanu wolnego” [19], które pilnie potrzebowały pieniędzy. Do portu Cuxhaven przywożono je na przykład grupami z Zagłębia Ruhry, czasem były do tego wręcz zmuszane przez urzędy pracy.
Wiele zgłaszało się jednak dobrowolnie, „głównie dziewczęta, dla których praca w gospodarstwie domowym była zbyt monotonna i które znajdowały radość w tego rodzaju życiu wędrownym. Stąd też wiele robotnic wyróżnia się żądzą przygód i nieco naiwnym podejściem do życia” [20], stwierdza – nie bez zaniepokojenia – ówczesna obserwatorka. Ponieważ „zamiejscowym robotnicom [brakuje] takiego oparcia, takiego nadzoru, jaki daje rodzina”, nikt nie powstrzymuje ich przed spędzaniem wieczorów w lokalach tanecznych” [21] i zabawiania się z marynarzami i pracownikami portowymi. Pomimo nędznych zarobków wiele z „żądnych przygód dziewcząt” całkiem dobrze na tym wychodzi. Cenią sobie „atmosferę wolności i niezależności”, jaką daje im życie z dala od swoich korzeni. Szczególnie w porównaniu do tak zwanych Hausmädchen (pokojówek), którym rodziny mieszczańskie znajdują wprawdzie nieco czystszą pracę i które cieszą się minimalnie wyższym poważaniem, muszą jednak pozostawać do dyspozycji swoich państwa przez całą dobę i „nie mają wolnych wieczorów” [22].
Parki rozrywki, takie jak Coney Island u bram Nowego Jorku czy dzielnica uciech Rixdorf na przedmieściach Berlina, skierowane były do młodych dorosłych, którzy po długich godzinach w ciemnych halach fabrycznych i ponurych pomieszczeniach biurowych odczuwali „głód jasnych, żywych przestrzeni” [23] – stwierdza amerykańska socjolożka Rachel F. Moran. Tak więc w centrach przemysłowych i dużych miastach rozwinęła się najpierw – zdaniem Moran – „kultura młodzieżowa klasy robotniczej” i ta właśnie nowa kultura stanowiła bezpośrednie zagrożenie dla wartości mieszczańskich, szczególnie dla tradycyjnej roli kobiety.
Czy to w Cuxhaven, czy to na Coney Island: flirt stał się nową formą kontaktów towarzyskich kobiet i mężczyzn. Wyobrażenia o kobiecej autonomii i kobiecym pożądaniu zlewały się z nowymi, niewymuszonymi okazjami do spotkań z przedstawicielami przeciwnej płci. Rozpoczęła się pierwsza faza wyzwolenia seksualnego, która dawała młodym kobietom stanu wolnego różnorodne możliwości eksperymentowania.
Po robotnicach, które w gruncie rzeczy były miejskimi pionierkami, w coraz większym stopniu w rozrastających się centrach, gdzie stale poszukiwano rąk do pracy, na odwagę zaczęły zdobywać się też przedstawicielki klasy średniej. Ochrona zdrowia i edukacja jako pierwsze (wpół)akademickie dziedziny w pełni otworzyły się dla kobiet. „Altruistyczna kariera zamiast podążania tradycyjną ścieżką – wyjścia za mąż i rodzenia dzieci – stała się społecznie akceptowalna, a nawet postrzegano ją jako przejaw szlachetności. Wśród kobiet, które «poślubiły» taką karierę zamiast mężczyzny” [24], został zniesiony lub przynajmniej osłabiony stygmat staropanieństwa, jak twierdzi historyczka Christine Sofge. Wielu kobietom służyła za wzór brytyjska pielęgniarka Florence Nightingale.
Często drogi zawodowe niezamężnych przedstawicielek klasy średniej krzyżowały się z kłopotami niezamężnych proletariuszek. Mieszczanki stanu wolnego jako pracownice socjalne zajmowały się imigrant(k)ami, bezdomnymi oraz bezrobotnymi, we Francji choćby w Maisons Sociales, w Niemczech na przykład w Hamburger Volksheim. Wiele z nich pracowało także w chrześcijańskich noclegowniach dla niezamężnych pracownic fabryk. Hasło brzmiało higiena seksualna: należy ograniczyć nowomodne ekscesy, a młode kobiety uchronić przed upadkiem [25], niechcianymi ciążami i (okazjonalną) prostytucją. Na przełomie wieków łatwe w lekturze „powieści społeczno-obyczajowe” rozchodziły się w ogromnych nakładach. Zapewniały one żonom mieszczan przyjemny dreszczyk przerażenia, a niezamężne młode kobiety miały przestrzegać przed trudami życia, które na nie spadną, jeśli staną się „niezamężnymi matkami”. Jeden z największych sukcesów tego gatunku nosi tytuł „Dziennik kobiety upadłej” [26]. Ukazał się w 1905 roku, a napisała go żyjąca wówczas na własną rękę i samodzielnie wychowująca dziecko pisarka, Margarethe Böhme.
Historyczne początki życia singielek były nad wyraz ryzykowne i również z zewnątrz postrzegano je jako obfitujące w zagrożenia i niebezpieczeństwa. Zwłaszcza jeśli singielka nie pochodziła z zamożnego domu. Niektóre młode, żyjące w pojedynkę proletariuszki naprawdę czuły się zmuszone dorabiać do nędznych pensji pracą seksualną, szczególnie, jeśli wylądowały na bezrobociu. Berlin miał nie tylko najniższy wskaźnik urodzeń w całej Republice Weimarskiej, lecz także najwyższą liczbę nielegalnych aborcji. „Ta, która nie ma własnych pieniędzy, aby wydawać je nocami na rozrywki, może – za stosowną przysługę – znaleźć tu hojnego dżentelmena. Atrakcyjni, ale niestety niewypłacalni młodzi mężczyźni i kobiety mogli mimo wszystko korzystać z najróżniejszych uciech, jeśli tylko byli gotowi się sprzedać. Zwłaszcza ekskluzywne lokale miały urządzone na zapleczu pokoje do ukrytej prostytucji z pięknymi, młodymi stałymi gośćmi” [27], pisze o ciemnej stronie złotych lat dwudziestych Nathalie Boegel. Także Doris, wymyślona przez Irmgard Keun dziewczynka ze sztucznego jedwabiu, porusza się w tym półjedwabnym środowisku, żeby mieć choć trochę udziału w zdobyczach nowoczesnego świata. Ten wczesny okres kobiecego singielstwa podsycał między innymi podejrzenia o to, że żyjąca w pojedynkę kobieta jest dziwką i się puszcza, z czym przychodzi się mierzyć kobietom także i dzisiaj.
Do najjaśniej lśniących wielkomiejskich postaci kobiecych wszech czasów zaliczają się tak zwane flapperki. Określenie to pojawiło się na początku XX wieku w Wielkiej Brytanii. To flap znaczy trzepotać się. Nazwa nawiązywała do uderzeń skrzydeł opuszczającego gniazdo ptaszka i służyła do określenia młodych kobiet, które były nieco buntownicze i cieszyło je przełamywanie kobiecych konwencji. Paliły i piły w miejscach publicznych, zdarzało im się nawet siadywać za kierownicą automobilu, z góry nie odrzucały eksperymentów erotycznych i tego, co ulotne – niektóre źródła podają, że do ich ulubionych zabaw należała względnie bezpieczna odmiana seksu: petting, wszystko, tylko nie tradycyjny akt płciowy – i szybciej niż ktokolwiek inny podchwytywały nowiutkie slangowe słówka i tańce: charleston, shimmy, bunny hug.
Flapperka pochodziła raczej z klasy średniej lub wyższej, bo jej styl życia szybko mógł wygenerować wysokie koszty. Dziś nazwalibyśmy ją może hipsterką. Łatwo dało się ją rozpoznać po rzucającym się w oczy wyglądzie. Włosy miewała ścięte do brody lub krócej, na pazia, pixie cut albo boba, co dawało jej swego rodzaju androgeniczny look, stąd bywały zaliczane w Niemczech w poczet chłopczyc. Jednocześnie chętnie sięgały po słoiczki z kosmetykami, jak wcześniej robiły to tylko prostytutki i aktorki. Chętnie jasno pudrowały lub malowały twarz, usta pociągały szminką w kolorze głębokiej czerwieni, a oczy mocno obrysowywały kredką. Odłożyły na bok podkreślające figurę, obcisłe ubrania, jakie nosiło pokolenie ich matek. Gorsety zamieniły na wygodną bieliznę i nowoczesne biustonosze, które spłaszczały piersi, zamiast je uwidaczniać. Ich sukienki kończyły się tuż pod kolanem, były pozbawione ozdobników, bezkształtne, o prostym kroju, z linią pasa na wysokości bioder, luźno i swobodnie opływające ciało i często odsłaniające ramiona. „Estetyka bezpłciowości kazała wierzyć, że kobiety i mężczyźni poruszają się po wspólnej rzeczywistości”, zauważyła kiedyś berlińska pisarka Gisela von Wysocki.
Dzięki zuchwałej naturze, oryginalnej, supernowoczesnej teatralności flapperka bardzo szybko przeniknęła do popkultury i przemysłu rozrywkowego, do powieści (choćby F. Scotta Fitzgeralda), filmów (uosabiana między innymi przez Louise Brooks), reklamy (na przykład podpasek amerykańskiej marki Kotex).
Przełożyła Agata Teperek
Przypisy:
[1] Irmgard Keun, „Doris. Dziewczynka ze sztucznego jedwabiu” (1932), tłum. Oralina Prusicka, Powszechna Spółka Wydawnicza „Płomień”, 1934.
[2] Helen Rowland, „Reflections of a Bachelor Girl”, Dodge Publishing Company 1909 / Filiquarian Publishing, 2020.
[3] Cytat za: „Kudamm Bulettenburgen am Boulevard”, „Der Spiegel”, 22.2.1981 https://www.spiegel.de/kultur/kudamm-bulettenbur gen-am-boulevard-a-27a5dde5–0002–0001–0000–000 014 328 946 (dostęp: 5.11.2021).
[4] Siegfried Kracauer, „Die Angestellten” (1930), Suhrkamp,1971.
[5] Barbara Stauber, „Selbstinszenierungen junger Szene-Aktivistinnen–Gender-Konstruktionen in Jugendkulturen”, [w:] Gabriele Rohmann (red.): „Krasse Töchter. Mädchen in Jugendkulturen”, „Archiv der Ju- gendkulturen Verlag” 2007.
[6] Tamże.
[7] Lauren Elkin, „Flâneuse. Frauen erobern die Stadt – in Paris, New York, Tokyo, Venedig und London”, tłum. Cornelia Röser, btb 2016.
[8] Christine Stansell, „City of women: Sexand Class in NewYork, 1789–1860”, Knopf, 1986.
[9] Za: Rebecca Traister, „All the Single Ladies. Unmarried Women and the Rise of an Independent Nation”, Simon & Schuster, 2016.
[10] Pojęcie „Extra Woman” („kobieta nadliczbowa”) pojawia się w podtytule wydanej w 1936 roku książki: Marjorie Hillis ,„Live Alone and Like It: A Guide for the Extra Woman” – polskie (późniejsze) wydanie: Marjorie Hillis, „Rozkosze życia w pojedynkę. Klasyczny poradnik dla singielki w każdym wieku”, tłum. Ewa Godycka, Prószyński i S-ka, 2008.
[11] Rene Blixer, „Loveless in Berlin”, exberliner.com, 28.5.2014 https://www.exberliner.com/features/zeitgeist/loveless- in-berlin/), (dostęp 5.11.2021).
[12] Tamże.
[13] Sandra Maria Geschke, „Doing Urban Space. Ganzheitliches Wohnen zwischen Raumbildung und Menschwerdung”, Transcript, 2013.
[14] Stefanie Sargnagel, „Binge Living. Callcenter-Monologe”, redelsteiner dahimène edition, 2013.
[15] Ruth Rehmann, „Illusionen”, Suhrkamp, 1959.
[16] Marie Lisa Kehler, „Wie es sich als Teilzeit-Single in Frankfurt lebt”, faz.net, 5.6.2019 (https://www.faz.net/aktuell/rhein-main/wie-es- sich-als-teilzeit-single-in-frankfurt-lebt-16221710.html), (dostęp 18.11.2021).
[17] Młodą niezamężną imigrantką była choćby wytwarzająca mankiety Clara Lemlich, która wraz z żydowską rodziną uciekła do Nowego Świata z terenów dzisiejszej Ukrainy przed pogromami w Imperium Rosyjskim. Mając dwadzieścia kilka lat, będąc wolna i bezdzietna, trafiła na pierwsze strony gazet, bo walcząc o prawa swoje i swoich koleżanek, wyprowadziła na ulice Nowego Jorku dwadzieścia tysięcy kobiet zatrudnionych w przemyśle tekstylnym.
[18] Erhard Schütz, „Romane der Weimarer Republik”, cytat za: Blanka Mongu, „STADT – FRAU – AMERIKA. Zum Modernisierungsdis kurs im deutschen und tschechischen Feuilleton von 1918 bis 1938”, Humboldt-Universität zu Berlin, 2010.
[19] Irmgard Weyrather, „Die Frau am Fließband. Das Bild der Fabrikarbeiterin in der Sozialforschung 1870–1985”, Campus, 2003.
[20] Tamże.
[21] Tamże.
[22] Tamże.
[23] Rachel F. Moran, „How Second-Wave Feminism Forgot the Single Woman”, „Hofstra Law Review”, t. 33, 2004.
[24] Christine Whittaker Sofge, „To be of use: Women of the Settlement House Movement”, „History Magazine”, April/Mai 2004.
[25] Inder Schweiz założyła już w 1877 roku „Międzynarodowe Stowarzyszenie Przyjaciółek Młodych Dziewcząt”, zrzeszające zamężne mieszczanki walczące z „miłością na sprzedaż”.
[26] Książka sprzedała się w samych Niemczech w milionie egzemplarzy, została też przetłumaczona na czternaście języków i trzy razy zekranizowana. (W Polsce ukazała się w 1906 roku w tłumaczeniu Felicyi Nossing i także miała kilka wydań – przyp. tłum.).
[27] Nathalie Boegel, „Berlin – Hauptstadt des Verbrechens: Die dunkle Seite der Goldenen Zwanziger”, Deutsche Verlags-Anstalt, 2018.
Książka:
Katja Kullmann, „Die Singuläre Frau” [Pojedyncza kobieta]
© 2022 Hanser Berlin in der Carl Hanser Verlag GmbH & Co. KG, München