Marta Eloy Cichocka. Fot. Materiały własne autorki / Facebook

Krzysztof Katkowski: Zacznę od klasycznego już w przypadku tej serii wywiadów pytania: czym jest dla pani Hiszpania? 

Marta Eloy Cichocka: Wbrew pozorom to pytanie nie jest oczywiste, bo Hiszpania tak naprawdę zaistniała dla mnie długo po Argentynie, Meksyku czy Kolumbii. Jestem iberystką, ale moje związki z kulturą hiszpańskojęzyczną zaczęły się od Ameryki Łacińskiej. Co więcej, jestem iberystką-frankofilką. Studiowałam filologię hiszpańską we Francji, a kierunek wybrałam z miłości do… Julio Cortázara, którego chciałam móc czytać w oryginale. Wychowywałam się na kultowej serii Prozy Iberoamerykańskiej Wydawnictwa Literackiego i jestem wielką fanką Marty Jordan, która miała szczęście znać go osobiście. Studiowałam w Normandii, gdzie gros moich wykładowców było uciekinierami z reżimowej Argentyny. 

Pierwszym miastem na Półwyspie Iberyjskim, do którego trafiłam jeszcze jako studentka, była katalońska i jednocześnie kosmopolityczna Barcelona. Pracę magisterską pisałam po francusku na temat fenomenu „poezji pionowej” kolejnego Argentyńczyka, który zmienił moje życie, Roberto Juarroza. Analizowałam sto pięćdziesiąt wierszy, które na studiach postanowiłam przetłumaczyć na język polski. Wybór stu z nich ukazał się w krakowskim wydawnictwie Lokator, z którym współpracuję od wielu lat.

A teraz wydaje pani tłumaczenia polskiej poezji na język hiszpański. 

Przynajmniej próbuję, idąc śladami „trzech muszkieterów” przekładu poezji polskiej, jak nazywam Abla Murcię, Gerardo Beltrána i Xaviera Farré. Przygotowałam obszerną antologię przekładów na język hiszpański wierszy Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, opublikowaną w meksykańskim wydawnictwie Atrasalante, założonym przez nieodżałowanego pasjonata i polonofila, Ivána Trejo (zmarł w 2021 roku, w wieku zaledwie 42 lata). Dla wydawnictwa RiL Editores, działającego między Santiago de Chile a Barceloną, przetłumaczyłam obszerny wybór polskiej poezji współczesnej pisanej przez autorki, które mogłyby być wnuczkami Wisławy Szymborskiej (stąd tytuł: „Las nietas de Szymborska”).

Natomiast więcej i częściej tłumaczę z języka hiszpańskiego na polski: poezję i teatr, między innymi „Życie to sen” Pedro Calderona de la Barca. Wracając do pierwszego pytania, na które chyba jeszcze nie odpowiedziałam: Hiszpania zaistniała dla mnie dopiero przez poezję. To jako poetka dostałam się na wyjątkową dwumiesięczną rezydencję literacką w Segowii i Sorii, dwóch miastach związanych ze hiszpańskim klasykiem XX wieku, Antonio Machado. Wtedy dopiero „wgryzłam się” w Hiszpanię, w obie Kastylie, bo niedługo potem (jako tłumaczka, poetka i autorka dwujęzycznego libretta sztuki inspirowanej Calderonem i Słowackim) odwiedziłam Almagro, skąd już tylko rzut beretem do słynnych wiatraków, z którymi walczył Don Quijote. Hiszpania pokazała mi się wtedy jako skrzyżowanie szlaków – i tak zresztą nazwałam swój dwujęzyczny tomik, pisany równolegle po polsku i hiszpańsku, jako dialog z Machado: „Encrucijada de cien caminos. Skrzyżowanie stu szlaków”.

Reakcja Hiszpanów na upadek reżimu Franco była inna niż reakcja Polaków na upadek komunizmu – ten pierwszy oznaczał również początek rewolucji obyczajowej.

Jakie to są szlaki?

Kulturowe, literackie, gastronomiczne… Mam wrażenie, że na całym Półwyspie Iberyjskim wyraźnie czytelny jest palimpsest kultur, nakładające się na siebie ślady pozostawione przez Fenicjan i Celtów, Rzymian i Wizygotów, Maurów czy Sefardyjczyków. Stąd ta niesamowita różnorodność: Galicja, którą odkryłam całkiem niedawno, różni się od Kastylii, tak jak Kraj Basków od Andaluzji, a wszystkie te krainy, pejzaże i szlaki składają się niepowtarzalną układankę zwaną Hiszpanią. Jednocześnie to dla mnie kraj o wielu punktach zaskakująco wspólnych z Polską. Oba kraje mają swój mit „Złotego Wieku” – u nas to rzeczpospolita od morza do morza, a u nich mityczne imperium, nad którym nigdy nie zachodzi słońce. Oba kraje mają za sobą również bolesne doświadczenia, najpierw wojny (ta domowa, w Hiszpanii, była swoistym laboratorium militarnym przed wybuchem drugiej wojny światowej, która przeorała Polskę), a potem reżimu ciągnącego się przez dekady, choć o przeciwnych ideologicznie wektorach. 

Wydaje mi się, że reakcja na upadek tych reżimów była jednak inna – upadek Franco oznaczał również początek rewolucji obyczajowej, seksualnej. Opowiadała mi o tym podczas spotkania w Krakowie niedawno zmarła hiszpańska pisarka, Almudena Grandes. Hiszpańska rewolucja seksualna była walką z faszyzmem i próbą odreagowania frankizmu przez nowe pokolenie.

To, że w efekcie krwawej wojny domowej i dyktatury praktycznie każdy Hiszpan czy Hiszpanka mają w szafie jakiegoś trupa, przestało być tematem tabu.

Dlaczego w Polsce nie było takiej rewolucji? Przecież PRL obyczajowo też był bardzo konserwatywny, należałoby się więc spodziewać reakcji na taki stan rzeczy.

Chyba nie aż tak, jak reżim frankistowski. W Hiszpanii, aż do upadku reżimu Franco w 1975 roku, patriarchat trzymał się mocno, a antyczna instytucja pater familias istniała w pełnej krasie. Frankizm stawiał na religię i rodzinę: kobieta nie powinna była pracować, nie mogła mieć konta w banku, a jej mąż czy ojciec mógł swobodnie przeglądać jej korespondencję. PRL był dużo bardziej progresywny, chociaż oczywiście związane to było z propagandą innego typu, jak choćby słynne „Kobiety na traktory”. PRL miał też swoją rewolucję obyczajową w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, pod wodzą Michaliny Wisłockiej. Wydaje mi się też, że o ile za komuny i po upadku muru berlińskiego Polacy przeważnie byli dość chętni do snucia wspomnień czy prób rozrachunków z przeszłością, to ci Hiszpanie, których poznawałam w latach dziewięćdziesiątych i później, wierzyli w La Movidę, chcieli się dobrze bawić i jak najmniej mówić o przeszłości. Nie pamiętam takiego fenomenu, jak „nocne Polaków rozmowy” o losach i traumach przodków.

Sytuację zmieniło chyba dopiero dojście do głosu tak zwanej trzeciej generacji, czyli wnuków ofiar traum przeszłości, które zaczynają o tę przeszłość wypytywać swoich rodziców i dziadków albo na własną rękę grzebać w rodzinnych i publicznych archiwach. I nagle to, że w efekcie krwawej wojny domowej i dyktatury praktycznie każdy Hiszpan czy Hiszpanka mają w szafie jakiegoś trupa lub trupy, przy czym część z nich do dzisiaj leży w zbiorowych mogiłach, przestało być tematem tabu. Przy okazji, wszystkie zamiecione pod dywan traumy przeszłości zawsze wybijają jak szambo, co pozwala zrozumieć to, dlaczego Hiszpania jest dziś znów taka podzielona. Zresztą, Polska również: to kolejny punkt wspólny.

Poezja ma moc błyskawicznego reagowania na teraźniejszość: zarówno jako poezja zaangażowana czy dokumentalna, jak i poetycki gest kreacji świata równoległego, w którym można się od tej rzeczywistości oddalić.

W poezji polskiej tematem traumy zajmuje się właśnie tłumaczony przez panią Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, ale jego poezja nie jest znana w samej Hiszpanii kontynentalnej. 

Raczej nie. Kilka jego utworów znalazło się co prawda w książce „Poesía a contragolpe”, monumentalnej antologii polskiej poezji współczesnej przygotowanej przez wspomniane wyżej trio tłumaczy, ale mam wrażenie, że ta wspaniała inicjatywa nie doczekała się zasłużonej promocji. Na pewno warto byłoby się pokusić o wydanie antologii wierszy Tkaczyszyna-Dyckiego w jednym z hiszpańskich wydawnictw specjalizujących się w poezji, takim jak Visor czy Vaso Roto. Kiedy promowaliśmy jego antologię na Międzynarodowych Targach Książki w Guadalajarze w Meksyku, jego poezja spotkała się z niezwykle pozytywnym odzewem. Co więcej, okazało się, że w targanym przemocą Meksyku poetyckie motywy pamięci o rodowej traumie na krwawym pograniczu są wybitnie czytelne i aktualne. Nasz poeta był tym tak zaskoczony, że tylko tam, na drugim końcu świata, otworzył się przed meksykańskimi czytelnikami i odpowiadał na najbardziej bezpośrednie i intymne pytania, zaznaczając równocześnie, że nigdy tego nie robi.

Pisanie w języku hiszpańskim pozwala mi „samplować” autorów i autorki, których kocham, jak Antonio Machado czy Alejandra Pizarnik, i w jakiś sposób też z nimi rozmawiać.

Jest pani poetką, publikowaną w krajach hiszpańskojęzycznych. Czy poezja to rodzaj budowania mostów? 

Poezja może być wszystkim: również budowaniem mostów, łącznie z mostami do samego siebie. Dla mnie jest najwyższym wymiarem wolności, bo poprzez język i ciągłą praktykę uważności na słowo, dźwięk i ciszę daje posmak tego, co jest poza językiem. I, w każdym języku, jest niewysłowione. Dlatego śmieszą mnie eksperymenty ze sztuczną inteligencją piszącą sonety: z przyjemnością będę układać sonety, to naprawdę duża frajda, a algorytmy niech spisują wywiady. Równocześnie, i to jest dopiero paradoks, poezja ma moc błyskawicznego reagowania na teraźniejszość: zarówno jako poezja zaangażowana czy dokumentalna, jak i poetycki gest kreacji świata równoległego, w którym można się od tej rzeczywistości oddalić. 

A pisanie po hiszpańsku?

Pisanie w tym języku pozwala mi „samplować” autorów i autorki, których kocham, jak Antonio Machado czy Alejandra Pizarnik, i w jakiś sposób też z nimi rozmawiać. Być może kiedyś przetłumaczę wiersze Pizarnik: na razie napisałam dla niej poemat „Árbol de Alejandra”, który ukazał się w kultowym czasopiśmie „Revista de Occidente”, założonym jeszcze przez José Ortegę y Gasseta. I myślę, że to pięknie podsumowuje to, czym jest poezja: ciągłym krążeniem dźwięków i znaczeń we wspólnym twórczym krwiobiegu.

Patronat nad serią rozmów z tłumaczkami i tłumaczami literatury hiszpańskojęzycznej objęły Instytut Cervantesa i Stowarzyszenie Tłumaczy Literatury.