Sylwia Góra: Dlaczego uważa pan, że mamy dziś czytać biografię Karola Marksa? Albo inaczej – dlaczego pan ją napisał?

Krzysztof Iszkowski: Dlatego że Marks jest ciągle ważnym symbolem i wiele osób odnosi się do niego w różnych momentach. Coraz rzadziej cytuje się go jako tego, który opisał działanie świata, ale wciąż często używa się go jako straszaka. To sprawia, że jego wpływ na dzisiejszą politykę i życie publiczne jest zaskakująco duży jak na kogoś, kto nie żyje od prawie stu pięćdziesięciu lat. Zarówno ci, którzy go cytują jako autorytet, jak i ci, którzy nim straszą, sprawiają, że staje się półbogiem. Tymczasem był to inteligentny, ale jednak zwykły człowiek, który miał różnego rodzaju słabości. I właśnie o tym chciałem napisać. Mam nadzieję, że mi się udało. 

No dobrze, to teraz drugie pytanie z serii tych tendencyjnych – przeczytał pan wszystkie tomy „Kapitału”?

Nie. Wydaje mi się, że to jest ponad siły wszystkich czytelników, którzy zachowują wobec Marksa jakąś dozę krytycyzmu. Oczywiście są tacy, którzy przeczytali, ale myślę, że wymaga to zgoła religijnej motywacji. Ja takiej nie miałem i nie umiałem jej w sobie odnaleźć.

A teraz już całkiem serio. Zacznę od tego, dlaczego dziś zapewne spora część osób, kiedy je o to zapytać, uważa, że socjalizm i komunizm wymyślili Marks i Engels. Skąd takie przekonanie?

Z ich niezwykłej politycznej skuteczności, umiejętności rozpychania się w ruchu i podkreślania, że to oni są punktem odniesienia. Wydaje mi się, że było to robione świadomie. A sukces wynikał z tego, że było ich dwóch. Marks nie musiał więc mówić: „to ja jestem najważniejszy”, tylko robił swoje, mówiąc, że socjalizm musi być naukowy, unikać religijnych odniesień, patrzeć na analizę gospodarczą i tak dalej, a w tym samym czasie Engels mówił: „słuchajcie, Marks mówi dobrze, to jest naprawdę mądry człowiek i on wie, jak jest naprawdę”. Okazuje się, że robienie czegoś takiego przez kilkadziesiąt lat przyniosło efekty i jak widać na ich przykładzie, z wieloletniej, bliskiej przyjaźni są bardzo konkretne pożytki.

Istotna część osobowości Marksa – jego charakteru i podejścia do świata – wynikała z tego, że był ofiarą antysemickich przytyków, ataków.

Przyjrzyjmy się biografii Karola Marksa. Wiemy, że urodził się w żydowskiej rodzinie, jego dziadek był rabinem, a ojciec właściwie musiał zostać protestantem, aby wykonywać zawód adwokata. Sam Marks niewiele mówi o swojej tożsamości, ale jednak przekonuje pan, że nie jest tak, że nie miała ona wpływu na jego życie, to jak myślał czy co robił. 

Rzeczywiście, Marks odciął się od tego dziedzictwa, nie był praktykującym żydem. Ale to, że sam zrezygnował z tej tożsamości, nie znaczy, że otoczenie przestało go tak postrzegać. Mówimy o pierwszej połowie XIX wieku, kiedy w Niemczech bardzo szybko rozwija się dość silny antysemityzm (w 1819 roku są przecież pogromy), który jest według badaczy motywowany religijnie, ale wkrótce przekształca się w antysemityzm nowego typu – motywowany etnicznie. Ludzie, którzy mieszkali w tym samym miasteczku, pamiętali, że dziadek Marksa był rabinem. Biorąc pod uwagę narastający antysemityzm, należy zakładać, że dawali mu upust. I dlatego, moim zdaniem, istotna część osobowości Marksa – jego charakteru i podejścia do świata – wynikała z tego, że był ofiarą antysemickich przytyków, ataków. Nie wiem, czy fizycznej, ale pewnie werbalnej, agresji. To określało może nie tyle sposób, w jaki on sam siebie widział, ale jego nastawienie do świata zewnętrznego. Jest na to mało dowodów, bo Marks stronił od introspekcji. Zostawił po sobie dosłownie metry sześcienne notatek, ale mówi w nich tylko o świecie zewnętrznym.

Filozofia Hegla dała Marksowi pewien pomysł, jak stworzyć własną – tak, aby było w niej dużo pojęć, ale takich, które nie są zupełnie jasne, możliwe do zweryfikowania.

Ciekawa jest też młodość Marksa – finansowanie jego studiów, zwłaszcza w Berlinie, przez ojca. Spory koszt. Po śmierci nestora rodu okaże się, że nawet dużo większy niż część spadku, która mu przysługuje. Ten wizerunek trochę zgrzyta z tym, co potem pisze i proponuje Marks jako filozof i ekonomista. 

Tak, to jest ciekawe i podważa autorytet Marksa jako socjologa i ekonomisty. Im więcej się czyta o jego stylu życia – zarówno później, jak i w młodości – tym wyraźniej widzimy, że ma on trudność z obiektywnym umiejscowieniem siebie w strukturze społecznej. Będąc synem prowincjonalnego adwokata miał oczywiście dobre warunki finansowe, po części ze względu na zarobki ojca, po części dzięki majątkowi odziedziczonemu przez matkę, jednak nie były to sumy, które pozwalałyby mu zupełnie nie martwić się o pieniądze. Jeśli ktoś był synem właściciela dóbr ziemskich, które miały kilka tysięcy hektarów, to faktycznie mógł założyć, że pieniądze nigdy nie będą dla niego problemem, ale jeżeli ktoś był klasą średnią w pierwszym czy drugim pokoleniu, to powinien być świadom ograniczeń. Marks nie był świadom i jego zachowania wskazują na to, że wchodził w dorosłe życie z przekonaniem, że on jest wśród tych, którzy zawsze będą żyć dobrze i dostatnio. W momencie, kiedy okazało się, że tak nie będzie, bo matka po śmierci ojca nie chce mu oddać wszystkich pieniędzy, jakie ma, że za rzeczy, które Marks robi w ramach pracy, nie płaci mu się aż tak wiele, był zaskoczony. Jego pierwsza roczna pensja, która została mu obiecana, ale nigdy została wypłacona, to było pięćset talarów, czyli w dzisiejszym przeliczeniu jakieś sześćdziesiąt tysięcy euro. Jednak, gdy był studentem, wydawał siedemset talarów rocznie, czyli czterdzieści procent więcej. Myślę, że to właśnie z tego zderzenia z rzeczywistością wzięło się Marksowe przekonanie, że proletariusze będą się rekrutować z klasy średniej, która utraci pieniądze. W tej kwestii się mylił, mobilność społeczna „w górę” była większa, niż się spodziewał.

Zatrzymując się na chwilę przy studiach Marksa, warto zaznaczyć, że w powszechnej świadomości jego myśl raczej nie kojarzy się z Georgiem Wilhelmem Friedrichem Heglem, a to tu powinniśmy szukać początków kształtowania się filozofii Karola Marksa, prawda?

Hegel był niesamowicie barwną postacią dla sposobu myślenia w zasadzie wszystkich Niemców w połowie XIX wieku, a pod koniec XIX wieku – jak wyzłośliwiał się Bertrand Russell – nie tylko Niemców. Warto pamiętać, że duża część autorytetu Hegla wynikała z tego, że jego wywody były bardzo zawiłe. Wszyscy powtarzali, jakie to jest mądre, ale nie do końca rozumieli, o co tak naprawdę chodzi. Jak ktoś mówił: „ale to nie ma sensu”, można było powiedzieć, że nic nie zrozumiał. Filozofia Hegla ustawiła kategorie, w których myślał Marks, ale dała mu też pewien pomysł, jak stworzyć własną – tak, aby było w niej dużo pojęć, ale takich, które nie są zupełnie jasne, możliwe do zweryfikowania. Jak ktoś dopytywał czy wskazywał na brak spójności, Marks zawsze mógł dodać, że jest doktorem filozofii i doskonale wie, jak jest i co mówi.

Gdyby nie było Engelsa, to dziś nie rozmawialibyśmy o Marksie.

Jak wiemy, po śmierci ojca, młodemu Karolowi już nie żyje się tak dobrze, zwłaszcza po ślubie i kiedy na świat przychodzą kolejne dzieci, ale los jest dla niego łaskawy. Najpierw trafia na Mosesa Hessa, który mówi mu, że jest „najwybitniejszym żyjącym filozofem”, a potem w jego życiu pojawia się najważniejsza postać – Fryderyk Engels, bez którego być może nie byłoby Marksa. Snuje pan nawet alternatywne wersje życia Marksa, gdyby Engelsa w jego życiu nie było. 

Gdyby nie było Engelsa, to dziś nie rozmawialibyśmy o Marksie – to mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem. Marks pozostałby oczywiście autorem tekstów, które napisał przed poznaniem Engelsa i w czasie Wiosny Ludów. Natomiast nie byłoby tej osoby, która po upadku Wiosny Ludów i emigracji z Niemiec do Wielkiej Brytanii, zaistniała jako autor traktatów ekonomicznych, a także działacz Międzynarodówki. Nic z tego, co Marks napisał przez trzydzieści pięć lat emigracji w Wielkiej Brytanii, nie zostałoby opublikowane. 

Przełomem w życiu młodego Marksa – oczywiście poza poznaniem Engelsa – jest wydanie „Manifestu partii komunistycznej”, w skrócie nazywanego potem „Manifestem komunistycznym”, który pisze, mając niespełna trzydzieści lat, a który dociera do czytelników właśnie na czas Wiosny Ludów.

Zdecydowanie jest to łut szczęścia, któremu pomogło to, że Marks nie dotrzymywał żadnych terminów. Ten tekst miał powstać kilka miesięcy wcześniej, ale Marks ciągle coś poprawiał, dopisywał. Jednak pamiętajmy, że musiał być ktoś, kto ten tekst zamówił i był to Związek Komunistów, co pokazuje, że przed Marksem byli komuniści. I że było ich wystarczająco dużo, by założyć związek i zamówić programowy tekst u młodego filozofa. A druga kwestia, że wszystko to dzieje się w momencie dużych kryzysów. Mówimy o sytuacji, w której setki tysięcy ludzi zmarły z głodu. Dopiero po paru latach tego rodzaju napięć i w sytuacji poważnego społecznego kryzysu wybucha Wiosna Ludów. O ile jednak Marks spodziewał się wielkiej rewolucji, to w rzeczywistości były to lokalne potyczki w różnych miejscach, negocjacje pomiędzy tymi, którzy rządzą, i tymi, którzy chcieliby, żeby było trochę inaczej. Pod tym względem „Manifest komunistyczny” okazał się spóźniony, bo zanim przeniknął do masowej świadomości i się w niej zakorzenił, rewolucja rozeszła się po kościach.

„Kapitał” tylko dlatego zyskał wyższe nakłady, ponieważ książka zaczęła funkcjonować jako polityczny symbol dla ruchu socjalistycznego czy komunistycznego.

Kolejnym ważnym wydarzeniem jest wydanie pierwszego numeru gazety „Neue Rheinische Zeitung” w 1848 roku. Ten tytuł stanie się ważny z wielu względów. 

Przypomnijmy, dlaczego w nazwie jest słowo „neue”. Przed nią była liberalna „Rheinische Zeitung”, która była pierwszą pracą Marksa po studiach. Gdyby przetrwała, mogłaby być niemieckim „The Economist”, ale nie przetrwała, bo władzom nie starczyło cierpliwości i zamknięto ją po paru miesiącach. Tych kilka miesięcy wystarczyło, żeby Marks pokazał swój potencjał jako publicysta, który pisze teksty przyciągające czytelników. Gdy w 1848 roku pojawiła się możliwość wznowienia gazety, Marks był jej szefem i w zasadzie właścicielem. I robił to z jasnym celem politycznym, którym było propagowanie najbardziej radykalnego nurtu rewolucji. Nazwał „Neue Rheinische Zeitung” organem demokracji, co oznaczało otwarcie na lud, ale ciągle pisał jak absolwent filozofii. Mimo iż swoje polityczne nadzieje na radykalną rewolucję pokładał w proletariuszach, jego czytelnikami mogli być tylko ci, którzy byli w stanie przyswoić dość skomplikowany akademicki język. Mimo to, gazeta była zaskakująco popularna. Jej ostatni numer, wydany po tym, jak pruskie władze odzyskały kontrolę nad sytuacją w Kolonii i kazały Marksowi wyjechać z kraju, wydrukowano czerwoną farbą – to bardzo mocny i nowoczesny symbol.

Trzeci przełom to oczywiście „Kapitał”, choć akurat nie tak, jak sobie to wyobrażali Marks i Engels. Napisany po niemiecku, w ciągu czterech lat sprzedał się zaledwie w tysiącu egzemplarzy. Nie tego oczekiwali. Engels, żeby zainteresować „Kapitałem”, sam pisze anonimowo recenzje i wysyła je do najróżniejszych czasopism.

I nawet w ten sposób nie jest w stanie wywołać zainteresowania książką, w której Marks pokładał nadzieje, że przyniesie intelektualny przełom w ekonomii. To nigdy nie nastąpiło. Gdy późniejsze wydania „Kapitału” zyskały wreszcie wyższe nakłady, to stało się tak dlatego, że książka zaczęła funkcjonować jako polityczny symbol dla ruchu socjalistycznego czy komunistycznego – do początku XX wieku używano tych terminów wymiennie. Socjaliści i komuniści odwoływali się do książki Marksa, bo potrzebowali dowodu, że to, czego domagają się politycznie, jest nieuniknione. Jak spojrzeć na to zdroworozsądkowo, to jest w tym pewna niespójność, dlatego że jeżeli coś jest konieczne i nieuniknione, to nie trzeba domagać się tego politycznie, wystarczy siedzieć i czekać, ale pomińmy to. Główna rola „Kapitału” była w każdym razie taka, żeby w odpowiednim momencie móc wyjąć z półki opasły tom i powiedzieć: „tutaj jest napisane, dlaczego będzie tak, jak mówimy, że będzie, a zanim powiesz, że może być inaczej, to przeczytaj wszystkie cztery tomy”. Taka blokada ucinała dyskusję, co w polityce bywa bardzo przydatne. „Kapitał” oddziaływał zatem nie tyle treścią, co formą, dawał poczucie pewności siebie socjalistycznym i komunistycznym, trochę też socjaldemokratycznym, działaczom.

Możliwe, że gdyby Marksa i Engelsa wskrzesić jakieś osiemdziesiąt lat po ich śmierci, to powiedzieliby, patrząc na zachodnioeuropejskie kraje, że to jest to, o co im chodzi.

Ciekawy jest też wątek ateizmu w komunizmie proponowanym przez Marksa i pewne podobieństwo z myślą chrześcijańską, jak ta o moralnej równości wszystkich ludzi i utożsamiania ubóstwa z cnotą, a bogactwa z występkiem. Komunizm wstawi tu nieco inne słowa: proletariat i burżuazja, ale trzon jest w zasadzie taki sam. Czy ktoś w ogóle o tym dyskutuje?

Za czasów Marksa zwraca na to uwagę jego starszy kolega z berlińskiego uniwersytetu Max Stirner, który przeprowadza logiczny wywód, że ateizm, który szerzy się wśród niemieckich intelektualistów w latach czterdziestych XIX wieku, prowadzi w nieunikniony sposób do indywidualizmu. Marks nie tyle się zdenerwował, co wściekł – i napisał setki stron przeciwko Stirnerowi, z czego połowę zjadły myszy, ale nawet to, co zostało, jest pełne złości, jadu, wyzwisk. Nie był jednak w stanie podważyć stirnerowskiego wywodu. Próba stworzenia ateistycznego komunizmu, którą Marks podjął, z jednej strony była udana, bo gdy teraz mówimy „komunista”, to przeciętny człowiek natychmiast skojarzy go z bezbożnikiem, ale z drugiej strony odcięła komunizm od aksjologicznych podstaw, bo całe moralne uzasadnienie dla postulowanej przez komunistów równości wywodzi się z chrześcijaństwa. Bez świadomie religijnych podstaw egalitaryzm stał się morderczym zombie.

Anglia, Francja, Belgia i przede wszystkim Niemcy – to były kraje, które według Marksa i Engelsa miały być najbardziej dojrzałe do komunizmu. Udało się częściowo tylko we wschodnich Niemczech i to przecież nie w wyniku rewolucji. Jak to się stało, że to właśnie Rosja postanowiła powoływać się na Marksa i Engelsa? Przypomnijmy, że to tam najlepiej przyjęto pierwsze wydanie „Kapitału” jeszcze za życia Marksa.

Marks, kiedy tak się stało, dość złośliwie to skomentował, mówiąc, że Rosjanie są „filozoficznymi obżartuchami” i „łykają” wszystko, co tylko się pojawi. Uważał za paradoksalne, że najżywszy odbiór „Kapitału” był właśnie tam. Da się to wytłumaczyć między innymi tym, że opozycja do caratu w Rosji była silna wśród młodych inteligentów w zasadzie przez cały XIX wiek. I ci młodzi idealiści wreszcie dostali konkretną rzecz, która mówiła, o co im chodzi. Nie bardzo odnosiło się to do Rosji, bo Marks w „Kapitale” pisze raczej o rozwiniętych gospodarkach zachodnioeuropejskich. Jednak w 1871 roku został on uznany za przywódcę światowej rewolucji i Rosjanie zaczęli go czytać, wierząc, że im wytłumaczy, jak rewolucję przeprowadzić. Jak wiemy, nie wytłumaczyło – doszli do władzy w Rosji nie dzięki proletariackiej rewolucji, tylko zamachowi stanu. Tymczasem, w latach siedemdziesiątych XIX wieku do Marksa i Engelsa dotarło, że reforma społeczna czy naturalne procesy zachodzące w zachodnioeuropejskich społeczeństwach mogą doprowadzić do sytuacji, w której rewolucji nie będzie, a jakiś rodzaj socjalizmu czy komunizmu i tak powstanie. Możliwe, że gdyby Marksa i Engelsa wskrzesić jakieś osiemdziesiąt lat po ich śmierci, to powiedzieliby, patrząc na zachodnioeuropejskie kraje, że to jest to, o co im chodzi. Faktycznie, już w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych XX wieku, nikt w Europie nie umiera z głodu, każdego stać na lekarza, wszystkie dzieci chodzą do szkoły, edukacja jest bezpłatna nie tylko na poziomie szkoły podstawowej i średniej, ale można studiować za darmo. Państwo dobrobytu działa i w dodatku ludzie mogą się samorealizować. Mogliby uznać, że właśnie o to im chodziło, ale mogliby też stwierdzić, że jednak nie cel, ale sama rewolucja była ważniejsza. 

Wracając do początku naszej rozmowy, kiedy pytałam, czemu dziś mielibyśmy czytać o Karolu Marksie, na koniec zapytam: co wspólnego z Marksem ma Kamala Harris?

Według jej przeciwników bardzo dużo, bo spora część ostatniej kampanii prezydenckiej w Stanach Zjednoczonych opierała się na szukaniu przez republikanów cytatów z Marksa w tym, co mówiła Kamala Harris. Tam nie było żadnych cytatów, ale wyobrażenie o tym, co Marks mógłby powiedzieć, było tak silne wśród amerykańskiej prawicy, że chyba szczerze wierzyli, że Harris go cytuje. Rzecz, która została potwierdzona przez fact checkerów, to jest to, że ojciec Harris – obecnie emerytowany ekonomista – w swojej karierze zajmował się badaniem niedorozwoju gospodarczego krajów potocznie nazywanych „trzecim światem”, używając do tego pojęć z marksowskiej ekonomii. W populistycznym ogłupieniu i w specyficznej moralnej panice to wystarczyło, aby przypisać Kamali Harris, że jest marksistką.

Książka:

Krzysztof Iszkowski, „Idol. Życie doczesne i pośmiertne Karola Marksa”, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2025.