Karolina Wigura: Starając się zrozumieć siłę polskiego populizmu, porównuję go między innymi z procesami zachodzącymi w USA, na Słowacji, a także w pańskim kraju. Od lat bada pan źródła populizmu w Brazylii, która podobnie jak Polska, rozpoczęła demokratyczną transformację w latach osiemdziesiątych XX wieku, a dziś jest podobnie spolaryzowana między siłami demokratycznymi a populistycznymi.
Sergio Costa: Słusznie. Zacznijmy jednak od zdefiniowania populizmu. Szereg badaczy zajmuje się populizmem takim, jaki obserwujemy, powiedzmy, we współczesnych Stanach Zjednoczonych – chodzi o trumpizm – a także w Brazylii, gdzie mamy bolsonarystów, od nazwiska Jaira Bolsonaro.
A także w Polsce, w kontekście Prawa i Sprawiedliwości.
Tak. O takim populizmie – oznaczającym w istocie prawicowy, czy nawet skrajnie prawicowy backlash – jest dużo dobrych tekstów, jak choćby Cristóbala Roviry Kaltwassera czy Casa Muddego. Pamiętajmy jednak, że w Ameryce Łacińskiej populizm znaczy w punkcie wyjścia coś specyficznego. Ameryka Łacińska, w tym oczywiście mój kraj, Brazylia, to miejsce z długą historią rozwoju populizmu lewicowego, opartego na silnym podziale klasowym.
A populizm prawicowy nie jest oparty na podziale klasowym?
Owszem jest, ale w innym sensie. W przypadku populizmu lewicowego chodzi o podział między tymi, którzy są w społeczeństwie wysoko, i tymi, którzy są nisko. W Ameryce Łacińskiej czy Południowej ten klasyczny podział był klarowny, integrował wokół siebie wspólnotę i miał pewien wydźwięk narodowy. Natomiast współczesny populizm prawicowy jest o wiele mocniej nacelowany na dzielenie społeczeństwa. Nie idealizuję przy tym populizmu klasycznego – widzę jednak tę różnicę.
Czyli populizm lewicowy jest populizmem międzyklasowym, a prawicowy – wewnątrzklasowym. Idźmy w takim razie dalej. Proszę zdefiniować populizm typu bolsonarystycznego.
Jest to rodzaj polityki zbierającej razem ludzi czujących, że są w jakiś sposób pozostawieni z boku.
Z boku czego?
Wielu rzeczy. Globalizacji, zmian politycznych. Tak zwanej różowej fali, czyli przemian charakterystycznych dla wielu krajów Ameryki Łacińskiej w XXI wieku. Przez dłuższy czas wygrywały tutaj rządy lewicowe, budujące politykę na bezpośrednich transferach pieniężnych. Choćby w Kolumbii, Brazylii wzmacniano grupy mniejszościowe: ludów autochtonicznych, ludności czarnoskórej i kobiet. Starano się pracować na relacjach między różnymi grupami ludzi, łagodzić nierówności choćby w kontekście władzy, na przykład między białymi i czarnymi, kobietami i mężczyznami itd. Promowano także pewien stopień solidarności, dystrybucji zasobów finansowych dla grup najsłabszych i najbiedniejszych, które tych zasobów zupełnie nie miały.
Brzmi jak polityka socjaldemokratyczna.
Może tak brzmi, ale doprowadziło to do silnej reakcji przeciwnej grup lepiej sytuowanych, zwłaszcza białych mężczyzn. Politycy prawicowi potrafili skatalizować, czy też raczej zinstrumentalizować pewien rodzaj niezadowolenia z „różowej fali” i przekształcić je w rodzaj prawicowej rebelii.
Socjologowie pisali w tym kontekście o „zranionej bieli”, czyli o grupach społecznych, które czuły się zagrożone w swoich przywilejach przez politykę lewicową i z tego powodu zaczęły wybierać prawicowych populistów. Ja jednak uważam, że mechanizm wygranej populizmu bolsonarowskiego w Brazylii był bardziej wieloskładnikowy, a mniej oparty na prostej relacji przyczynowo-skutkowej.
W tym kontekście opisuje pan w swojej nowej książce, „Desiguais e divididos: Uma Interpretação do Brasil polarizado” [Nierówni i podzieleni. Interpretacja spolaryzowanej Brazylii] koncept, który nazwałabym, swoim językiem, wielowymiarową deprywacją względną. W psychologii społecznej „deprywacja względna” to poczucie relatywnego pozbawienia czegoś, czego pragniemy. Jedna grupa społeczna patrzy na drugą i myśli: ach, jak bardzo chcielibyśmy mieć to, co oni (na przykład większe środki finansowe, większe prawa itd.). W pańskim ujęciu to „zazdrosne spojrzenie” jest wielowymiarowe. Nie jedna grupa społeczna patrzy na inną, ale wiele grup społecznych obserwuje się wzajemnie i wzajemnie sobie zazdrości. To kalejdoskop społecznych zazdrości, zawiści, doprowadza, pańskim zdaniem, do populizmu typu bolsonarowskiego.
Tak – i fundamentalnym elementem tego, jak to pani nazwała, kalejdoskopu, jest to, że sprawa dotyczy klasy średniej. Od Arystotelesa uważano, że demokracja opiera się na niej. Problem w tym, że, jak wskazują moje badania, klasa średnia w społeczeństwach takich jak brazylijskie rozpadła się. Uległa wielokrotnemu podziałowi na małe klasy średnie, które wzajemnie się sobie przyglądają i sobie zazdroszczą, budując wzajemny resentyment.
I wtedy przychodzą populiści, którzy mówią: zamiast zalepiać ten konflikt, spajać społeczeństwo, podzielimy je jeszcze bardziej. Pański koncept zastanawiająco pasuje do społeczeństw innych niż brazylijskie. Także do społeczeństwa polskiego. Tu co prawda trudno mówić po 1989 roku o jakiejś „różowej fali”. Ale na poziomie emocjonalnym jest bardzo podobnie. Sentyment niechęci i zawiści wobec innych podobnych grup jest rozpoznawany i używany przez populistów bardzo silnie.
Kluczowa w moim ujęciu jest silna relacja wzajemna między wieloma grupami społecznymi oraz silny związek między sytuacją konkretnych jednostek w tej konstelacji oraz ich wyborami politycznymi. W tym sensie rozszerzam klasyczne pojęcie socjologiczne, jakim jest „sytuacja klasowa”.
Pracuję także na bardzo skomplikowanym modelu nierówności społecznych, nie sprowadzając ich jedynie do kwestii zasobów finansowych, ale również do subiektywnego ich pojmowania.
Dalej, istotne jest nie tylko to, do jakiej należymy klasy czy grupy społecznej, lecz także, jakie relacje – pozytywne, negatywne – wiążą nas z innymi grupami. Populiści brazylijscy spod znaku Bolsonaro byli bardzo skuteczni w artykułowaniu tych związków, przesunięć między grupami społecznymi oraz emocji, które się z tym wiązały.
Natychmiast rodzi się pytanie. Jeśli klasa średnia nie istnieje jako całość, jeśli tak wiele sprowadza się do wewnętrznych relacji między jej odłamami i jeśli bolsonaryści doskonale poradzili sobie z artykułowaniem tej dynamiki, to jak w 2022 roku mogli wygrać demokraci?
Ważna jest polityczna interpretacja wewnętrznego podziału klasy średniej. Niezadowolenie społeczne można wyrażać różnymi językami. Jeśli istnieje na przykład niezadowolenie z powodu migracji albo strach przed mobilnością kobiet, nie oznacza to automatycznie, że w społeczeństwie brazylijskim albo niemieckim istnieje pewien kulturowy atawizm rasizmu czy seksizmu. Nie ignoruję oczywiście ani tych nastawień, ani historii i tego, jak kształtuje ona współczesną politykę. Ale socjologicznie sprawa jest bardziej skomplikowana.
To znaczy?
Brazylijsko-jamajski socjolog Stewart Hall porównuje idee i hasła polityczne do ciężarówek, które „przewożą” znaczenia ideologiczne. Słowa, symbole, narracje – choć na pierwszy rzut oka mogą wyglądać neutralnie – są w istocie nośnikami transportującymi treści ideologiczne. Użytkownicy mogą nieświadomie „przyjmować przesyłkę”, nie zastanawiając się, co właściwie taka „ciężarówka” wiezie. Ale politycy mogą świadomie przygotowywać te przesyłki, opakowywać na przykład niezadowolenie społeczne na różne sposoby, bardziej albo mniej pasujące do liberalnej demokracji.
To, co pan mówi, może mieć szczególne znaczenie dla nas, w Polsce, po pierwszej turze wyborów prezydenckich. W kampanii, która je poprzedziła, część kandydatów odnosiła się do tematu migracji, angażując nacjonalistyczne i rasistowskie sentymenty. Inni starali się, aby ten temat wybrzmiał, ale był lepiej strawny dla wyborców demokratycznych. Niestety, by użyć języka Stewarta Halla, wychodziło to często nie tyle jak „nowa ciężarówka”, ale jak „ciężarówka przepakowana” – jak w przypadku kłaniania się stronie nacjonalistycznej.
A jednak nie zmienia to ogólnej zasady, że tematy mogą oscylować na prawej i lewej stronie sceny politycznej – i tak samo oscylują wyborcy. To tłumaczy, dlaczego pozornie sprzeczne ze sobą dyskursy mogą być dla nich przekonujące. To również tłumaczy, z jakiego powodu może być tak, że istnieją w Brazylii wyborcy, którzy z całą siłą popierali Lulę da Silvę za jego pierwszych rządów, następnie domagali się impeachmentu jego następczyni – Dilmy Rousseff w 2015 roku – i potem równie silnie poparli Bolsonaro w wyborach prezydenckich. To właśnie takich wyborców można było ponownie odzyskać w 2022 roku.
I Lula da Silva to zrobił?
Był szereg czynników, dla których Lula wygrał. Pierwszym z nich była pandemia. Jak wiemy, covid-19 miał wszędzie taki sam wpływ na urzędujące rządy. Liberalne czy nie – większość upadała pod wpływem frustracji spowodowanej lockdownami, masowym umieraniem, strachem. Ponieważ rząd Bolsonaro kiepsko radził sobie z pandemią, Lula stwierdził, że uprawia on „nekropolitykę” i obiecał „politykę życia”. Obiecał również, że wszystko, co zostało zniszczone w czasach Bolsonaro, zostanie odbudowane. Było o czym mówić: ostatnie kilka lat, począwszy od 2014, a skończywszy na dwóch ostatnich latach pandemii, 2021–2022, było dla brazylijskiej ekonomii katastrofalne.
W oczywisty sposób Lula prowadził kampanię 2022 w dobrym dla siebie momencie. To samo można byłoby powiedzieć o Donaldzie Tusku w 2023 roku, który również walczył o władzę po pandemii, której skutkiem było nie tylko masowe umieranie Polaków, lecz także inflacja i zapaść w służbie zdrowia. A w jaki sposób Lula definiował grupy społeczne wewnątrz dawnej klasy średniej i komunikował się z nimi?
Lula przede wszystkim portretuje się jako osoba pochodząca z klasy bardzo ubogiej i ma do tego wyjątkowo silną legitymację, jest w tym aspekcie wiarygodny. Jest zatem personifikacją osoby aspirującej do klasy średniej. Jak wielu jego wyborców. Następnie – Lula miał bardzo dobrze zdefiniowane grupy, które potrzebowały wzmocnienia. Czarnoskórzy, kobiety, osoby ze społeczności LGBT+. Jego przekaz był taki: nie musicie akceptować opresji, która teraz was spotyka. Ja tu jestem, aby dać wam głos, abyście mogli się organizować i sprzeciwiać temu, z czym się mierzycie.
Lula zatem oparł się, po pierwsze, na przedefiniowaniu klasy średniej, a po drugie – na podzieleniu jej na fragmenty i wzmocnieniu wybranych spośród nich. Jednak teraz sytuacja Luli przypomina sytuację polskiego obozu demokratycznego. Wybory w 2022 i 2023 roku zostały wygrane, jednak społeczeństwa brazylijskie i polskie dalekie są od entuzjazmu w ocenie rządów. W Brazylii widać to doskonale w sondażach, w Polsce dodatkowo w wynikach pierwszej tury wyborów prezydenckich.
W Brazylii osiągnięcia rządu Luli są paraliżowane przez zmiany, jakie Bolsonaro wprowadził w zasadach funkcjonowania parlamentu. Lula nie jest w stanie przeprowadzić tylu zmian politycznych i społecznych, jak by sobie tego życzył – bo parlament go blokuje.
Druga sprawa to powiększający się dystans między wyborcami a Lulą. Trzeba przyznać, że Bolsonaro jest wciąż lepszy w używaniu mediów społecznościowych do kontaktu ze swoimi wyborcami – i jest to powszechna cecha populistów, niezależnie, czy znajdujemy się w Brazylii, Niemczech, czy Polsce.
Trzecia sprawa to umiejętność budowania wizji lepszej przyszłości. Lula i jego partia, sparaliżowani i z problemami z komunikacją, mają dziś kłopot, aby przedstawić przekonującą perspektywę dalszych przemian, aby zmobilizować swój elektorat do działania. To trzy główne problemy strukturalne, z którymi będziemy musieli zmierzyć się za rok, przy okazji kolejnych wyborów prezydenckich.
This issue was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVES: goethe.de/perspectives_eu.
Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.