Mam jakieś dziwne szczęście czytać książki Szczepana Twardocha w miejscach bezpośrednio związanymi z akcją powieści. O ile w wypadku „Króla” czy „Morfiny” nie jest to szczególnie dziwne, o tyle premiera „Chołodu” zastała mnie na Svalbardzie. „Nulla” miałem okazję czytać, pracując jako wolontariusz paramedyczny grupy ratunkowo-pomocowej „Świt” w punkcie stabilizacyjnym w obwodzie sumskim, codziennie oglądając wojnę, o której opowiada książka.
Nowa powieść Twardocha jest efektem jego zaangażowania w pomoc ukraińskiej armii, trwającą od początku wybuchu pełnoskalowej wojny w lutym 2022. Pisarz zebrał sprzęt o wartości ponad dwóch milionów złotych i przekazał go bezpośrednio jednostkom, z którymi współpracuje. Były to auta, drony, kolimatory i inny sprzęt wojskowy. Obserwacje i historie frontowe, które usłyszał od zaprzyjaźnionych żołnierzy, są podstawą powstania tej książki. Wojna była tematem powracającym w prawie każdej książce Twardocha. W 2022 roku staje się ona dla pisarza nie tylko fabułą powieści, ale też faktem. Jest jej obserwatorem, a także wolontariuszem, który pomaga ukraińskiej armii. Widzi ją na własne oczy – i mimo że należy już do średniego pokolenia pisarzy, kiedy zazwyczaj ma się ugruntowany światopogląd i raczej nie zdarzają się doświadczenia formacyjne – coś się w nim zmienia.
Pisarz zaangażowany
Każdy, kto przyglądał się bliżej działalności Twardocha, wie, że jego pozorny brak zainteresowania kolejnymi „ważnymi sprawami”, które pojawiają się w dyskusji publicznej, jest tylko pozą, formą zachowania autonomii w świecie, który wymaga zaangażowania, emocjonalnego wzmożenia i zabrania głosu na każdy temat. W rzeczywistości, mimo regularnego podkreślania swojej niechęci do zaangażowania w protesty i manifestacje, Twardoch uczestniczył między innymi w czarnych protestach, Strajku Kobiet w 2020 roku, zabierał też głos w sprawie kryzysu na granicy polsko-białoruskiej. Wojna w Ukrainie sprawiła jednak, że zupełnie zrzucił maskę obojętności i zaangażował się w pełni, zgadzając się na cały – często męczący – bagaż zachowań, który niesie ze sobą działalność związana z zakładaniem zbiórek publicznych, rozliczaniem ich itp.
Umówmy się: większość ludzi, poza bardzo specyficznymi typami osobowości, nie czuje się dobrze z proszeniem o pieniądze, robieniem zdjęć z darami i kręceniem kolejnych filmików z dostarczania pomocy. Ja sam tego nie znoszę i wiem, że podobnie czuje większość wolontariuszy. Fakt, że autor znany wcześniej ze swojej ostentacyjnej niechęci do podobnych działań, zaangażował się tak bardzo, świadczy o tym, jak dużą zmianę w Twardochu wywołała wojna. Owocem tego wzmożenia były najpierw eseje pisane dla „Gazety Wyborczej” czy „Neue Zürcher Zeitung”. W lutym 2025 na rynku pojawiła się zaś jego książka pod tytułem „Null”.
Literatura faktu czy fikcja
„Null” jest jednocześnie odmienny i bardzo podobny do innych książek Twardocha. Jego odmienność polega na tym, że jest to książka odnosząca się wprost do współczesnych, realnych wydarzeń. Mimo ramy powieściowej zawartej w historii „Konia” – ochotnika ZSU (Siły Zbrojne Ukrainy) o niemiecko-ukraińsko-polskich korzeniach – książka jest momentami wręcz reporterska. Twardoch opisuje historie, emocje i wydarzenia, których sam doświadczył lub które usłyszał od żołnierzy. Część tych historii znam – tak jak wiele innych osób, które zaangażowały się w działalność w Ukrainie – ponieważ są czymś w rodzaju powszechnej mitologii frontowej. Od strachu, jaki powoduje jeżdżenie nocą bez świateł po dziurawych, przyfrontowych drogach, zrytych gąsienicami czołgów i ostrzałami, na których głupie, śmiertelne wypadki zdarzają się prawie codziennie, przez lęk przed dronami czy paranoicznymi żołnierzami terobrony z początku wojny, po obcość, jaką czuje się, zajmując opuszczone mieszkanie blisko linii frontu, pełne fragmentów pozostawionego przez kogoś życia. Takie doświadczenia dzieli wiele osób. Jeszcze ciekawsze są jednak unikalne, osobiste historie, będące często relacjami z wydarzeń, które opowiedzieli Twardochowi żołnierze biorący w nich bezpośredni udział. Zdecydowanie najlepsze są te o wojskowych przesądach i zabobonach.
Na poziomie faktograficznym – od zwracania się otczestwem do wyższych rangą czy szanowanych osób w ZSU, przez zasady kultury używania pseudonimów, po codzienność żołnierskiego życia czy używanego języka – Twardoch zachowuje najwyższą wierność rzeczywistości. W przypadku tej powieści jego sposób zbierania materiałów przypominał raczej metody reporterskie niż desk research albo opieranie się na własnej wiedzy ekspercko-technicznej, które towarzyszyły jego wcześniejszym książkom.
Twardoch wybiera fikcję, żeby opowiedzieć prawdę. W pewnym sensie może nawet pozwala mu to na większą szczerość – literatura faktu w warunkach wojennych wymaga na przykład zadbania o bezpieczeństwo opisywanych postaci, przestrzegania procedur dbałości o relację, może też motywować reportażystę do wyidealizowania lub zatajenia pewnych wydarzeń, które mogłyby zepsuć mu relacje z jego bohaterami (którzy zresztą często odpowiadają za jego bezpieczeństwo). Wybierając fikcję – opartą jednak na prawdziwych historiach – autor może trafniej opisać rzeczywistość.
Oblicza wojny
Zaowocowało to też odmiennym stosunkiem do wojny jako takiej. We wcześniejszych książkach Twardocha była ona zdarzeniem historycznym, a to, jak pozycjonowali się wobec niej bohaterowie, było projekcją opartą o dzienniki, eseje czy wyobraźnię autora. Wojna mogła być nieuniknionym procesem historiozoficznym, straszną jungerowską wojną materiałową albo amoralnym polem realizacji hobbesowskiego „każdy przeciwko każdemu”. Konstanty w „Morfinie”, po klęsce kampanii wrześniowej, unikał wojny. Był rozdarty między wyrzutami sumienia a poczuciem bycia zbyt sprytnym i skomplikowanym, by dać się zabić zbłąkanej kuli. Von Egern czy Paszko z „Wiecznego Grunwaldu” widzieli wojnę jako to, co obnaża prawdziwą istotę człowieka. Dla bohaterów „Dracha” czy „Epifanii Wikarego Trzaski” była źródłem traumy, dla Alojzego Pokory drogą do odnalezienia siebie. Wydaje się, że w każdej książce prozatorskiej – czy to powieści czy zbiorze opowiadań – Twardocha wojna zajmuje ważne miejsce jako element definiujący przeszłość bohaterów, realia ich codzienności lub stanowi nieuchronne, wiszące nad nimi fatum. Jednak prawie zawsze jest ona przedstawiana w sposób intelektualny – jako zapośredniczone doświadczenie, do którego przedstawienia dostatecznie zręczny kulturoznawca czy literaturoznawca jest w stanie zrobić szereg przypisów i wskazać teksty, które zainspirowały ten czy inny jej obraz. Nawet ten pozornie prosty i nihilistyczny obraz w „Rondzie na maszynę do pisania, papier i ołówek” – jednym ze starszych opowiadań Twardocha – jest w gruncie rzeczy polem do postmodernistycznej zabawy formą.
Kiedy Twardoch trafia na prawdziwą wojnę, którą widzi na własne oczy, pisze o niej z dużą pokorą. Intelektualna aparatura pozostaje, ale raczej jako element stylu niż przedstawienia samego doświadczenia wojny. Tam, gdzie nie używa się karabinu, a śmierć przychodzi z daleka, niesiona na wirnikach drona, którego operator może siedzieć kilometry dalej, ciężko pisać o indywidualnym bohaterstwie czy jungnerowskiej „wojnie jako przeżyciu wewnętrznym” – chyba że w formie, o której mówią jej uczestnicy.
O ile sam czas akcji jest krótki, a jej miejsce sprowadza się do małego blindażu, piwnicy, w której siedzi główny bohater „Koń”, i jej otoczenia, o tyle – dzięki ciągłej dysocjacji „Konia” – przenosimy się w czasie i przestrzeni. Im dalej jesteśmy od frontu, tym więcej jest miejsca na teoretyczne rozważania, roztrząsanie przeszłości, nadmiarowe przymiotniki i opisy. Można mieć wtedy dobry gust kulinarny, zastanawiać się nad tożsamością narodową czy emocjami, które nas łączą z innymi ludźmi. Z każdym miesiącem czy kilometrem zbilżającym nas do nulla, relacje, emocje i refleksje – a za nimi język – stają się coraz prostsze, krótsze, pozbawione pstrokacizny. Proste, pragmatyczne, rozpaczliwe. „Nam pizda” – rozpoczyna książkę Twardoch i to zdanie najlepiej podsumowuje większość emocji na nullu, w strefie bezpośredniego kontaktu z przeciwnikiem.
Powtórzenie
Obecnie w Ukrainie istnieją obok siebie miejsca, gdzie zjemy dobry obiad, pójdziemy na randkę albo obejrzymy serial – i takie, w których może zabić nas dron. Dzieli je kilkaset, kilkadziesiąt lub kilka kilometrów. Jednocześnie miejsca te oddziela od siebie bariera, która pojawia się i znika wyłącznie w głowie bohaterów powieści.
„Koń” nie jest pierwszym bohaterem Twardocha, który ma tendencje do dysocjacji (jest to wręcz stała ich cecha) czy posiadającym jaynesowski dwuizbowy umysł [bicameral mind], którego jedna część – identyfikująca się jako on sam – słucha drugiej, która przybiera różne maski. Jednak w przypadku bohatera „Nulla” ten zabieg narracyjny wyjątkowo pasuje – pokrywając się z wieloma opisami tego, jak faktycznie myślą osoby w sytuacjach granicznych, takich jak na przykład wojna.
Jednocześnie to wciąż książka typowa dla Szczepana Twardocha. Można grać przy niej w „Szczepan Twardoch: bingo dla zaawansowanych”. Znajdziemy tu pojawiające się w co drugiej książce Twardocha zdanie: „X jest sam, bo każdy jest sam”, odwołanie do „Bhagawadity”, „Mobby Dicka”, przeczytamy kryptocytat z osiemnastowiecznych francuskich aforystów, zdania w obcych językach bez tłumaczenia, odnajdziemy pograniczne tożsamości bohaterów. Niezbędni są też praindoeuropejscy wojowie, wykład z antropologii oraz twist fabularny. Oczywiście są także wszystkie technikalia dotyczące broni i pojazdów, a w „Nullu” dodatkowo nowe pole ekspertyzy Twardocha – drony.
Dla niektórych będzie to podstawa do narzekania, że znowu dostają jeszcze więcej tego samego. Oczywiście to do pewnego stopnia racja, ale jednocześnie mam wrażenie, że powracające elementy twórczości pisarza zapewniły mu stałą bazę odbiorców i ponad milion sprzedanych książek. Cechą twórczości Szczepana Twardocha jest to, że oprócz samej historii, autor zazwyczaj „sprzedaje” nam też kilkupoziomowe łamigłówki. Zwykle na różnym poziomie zaawansowania i dotyczące różnych obszarów, ale kiedy uda się je rozwiązać, dają nam – jako czytelnikom – sporą satysfakcję. Na przykład w „Sternbergu” były to odniesienia do archetypów rewolucji francuskiej czy rewolucji konserwatywnej, umieszczonej w dziewiętnastowiecznych Austro-Węgrzech, w „Wiecznym Grunwaldzie” widzieliśmy alternatywne życia Trzebińskiego czy Jungera, a „Król” stanowił ucztę dla varsavianistów i fanów dwudziestolecia międzywojennego.
Tym razem dodatkową warstwą książki jest klucz dotyczący samej wojny w Ukrainie – paradoksalnie – zapewne niezrozumiały dla większości czytelników Twardocha, a jednocześnie czytelny dla osób, które interesowały się wojną, ale niekoniecznie są kulturoznawcami. „Szakal” to oczywiście Wadym Sucharewski, czyli „Borsuk” – legendarny pułkownik ukraińskiej armii i dowódca wojsk dronowych, znany z pierwszego rozkazu otwarcia ognia do Rosjan w Donbasie w 2014 roku. Postać wolontariusza Maxa to odwołanie do znanej w kręgach polskich wolontariuszy afery związanej z jedną z organizacji zaopatrujących ukraińskie wojsko. W tekście widać, że Twardoch czytał raport „Podoba ci się, nie podoba, cierp, moja piękna – nieukarane zbrodnie. Przemoc seksualna rosyjskich wojsk okupacyjnych wobec ukraińskich kobiet”, opracowany przez Centrum Dokumentowania Zbrodni Rosyjskich w Ukrainie im. Rafała Lemkina, który zresztą koordynowała współorganizatorka jego zbiórek, a nasza wspólna koleżanka – Monika Andruszewska. Podobnych odniesień są dziesiątki, co potencjalnie pozwoli tej książce trafić do całkiem innej grupy odbiorców. I właśnie w tym kryje się jej doniosłość.
Literatura a polityka
„Null” jest powieścią, która ma znaczenie polityczne, niezależnie od tego, co przyzna autor. Nie jest to jego najlepsza książka – dla mnie to „Morfina” i „Wieczny Grunwald” – ale zdecydowanie jest to książka o potencjalnie największym znaczeniu. To pierwsza polska powieść o wojnie w Ukrainie, napisana przez zawodowego, wysokiej klasy pisarza, który był na miejscu i widział ją na własne oczy. W odróżnieniu od szeregu książek wolontariuszy czy ochotników, które mamy na rynku (z wyłączeniem książek reporterskich czy analiz, takich jak na przykład książki Parafianowicza), łączy ona walory artystyczne z dużą wartością merytoryczną. Twardoch nie sprzedaje nam propagandy o „Gondorze walczącym z rosyjskimi orkami”, wręcz przeciwnie – przedstawia codzienną brutalność wojny, jej głupotę i absurd, przy jednoczesnej konieczności jej toczenia. Nie boi się powtarzać powszechnej wśród żołnierzy krytyki Zełeńskiego czy rządu w Kijowie, a także komentować relacji polsko-ukraińskich. Jest w stanie pokazać odwagę Ukraińców i doniosłość ich walki, bez niepotrzebnej idealizacji – ani samych bohaterów, ani ich relacji z innymi ludźmi czy instytucjami.
Antyrosyjska postawa autora – oparta na doświadczeniach rodzinnych, o których otwarcie opowiada – jest widoczna w powieści, jednak pozwala też dostrzec człowieczeństwo żołnierzy także po drugiej stronie frontu. Odniesienia do dialogu melijskiego, użyte na końcu przeciwko tradycyjnemu odczytaniu tego fragmentu Tukidydesa, czy sformułowanie głównego bohatera – który, wybierając się na wojnę i nie mając jeszcze o niej pojęcia, mówi o tym, że jeśli kiedyś była słuszna wojna, to jest to właśnie ta – mają dużą moc. To, wbrew pozorom, książka o powinności, solidarności i nadziei, nawet jeśli autor sam tego nie przyzna.
Pokazanie różnicy między żołnierzem poborowym a ochotnikiem, wskazanie bariery, jaka dzieli Ukraińców, którzy na wojnie walczą i tych, którzy jej unikają, kontrast między scenami w kijowskich restauracjach a tymi w blindażu po złej stronie Dniepru (chociaż często jedno miejsce od drugiego dzieli może kilka godzin jazdy autem) – wszystko to stanowi nowy materiał do refleksji. Zwłaszcza dla polskiego odbiorcy, przyzwyczajonego do oglądania wojny w postaci telewizyjnych newsów i filmików w mediach społecznościowych. Przy odrobinie szczęścia najnowsza powieść Twardocha wzbudzi w czytelnikach poczucie odpowiedzialności i solidarności z tymi, którzy dzień drogi od nas, wbrew zdrowemu rozsądkowi, często mając możliwość bycia gdzieś indziej, decydują się walczyć na froncie.
Wierzę, że poza aspektem rozrywkowym, „Null” będzie miał duże znaczenie w kształtowaniu polskiej recepcji tej wojny w sposób pozbawiony zarówno anty- jak i proukraińskiej propagandy i zmusi do zajęcia stanowiska także te osoby, które – zmęczone wojną w Ukrainie – przestały o niej myśleć.
Książka:
Szczepan Twardoch, „Null”, wyd. Marginesy, Warszawa 2025.
Zachęcamy Państwa również do wysłuchania rozmowy Jakuba Bodzionego ze Szczepanem Twardochem.