Adrianna Alksnin nie po raz pierwszy krytycznym okiem – ale i ze współczuciem – przygląda się swoim rówieśnikom. Tym razem na tapet bierze czworo trzydziestolatków z artystycznymi aspiracjami, którzy w schyłkowo-pandemicznym czasie i otoczeniu dostrzegli, jak bardzo rozminęli się z marzeniami.
Odmrożone namiętności
Powieść rozpoczyna obietnica przełomu. Nie w znaczeniu literackim, autorka nie ma w sobie takiej pychy, lecz życiowym – w odniesieniu do bohaterów tej tragifarsy (termin nieprecyzyjny, ale przystający). Julia jest przekonana, że „kiedy to lato się skończy, będziemy innymi ludźmi”. Szymon ma nadzieję napisać doktorat. Karol ruszyć z karierą aktorską. Zuzę dręczą czarne myśli. Wszyscy jednak mają poczucie bezsensu, które będzie narastać.
Akcja „Kiedy to wszystko…” rozpoczyna się w czerwcu 2021 roku. Po kilkunastu miesiącach lockdownu wszyscy są spragnieni życia, choć każda z wykreowanych przez Alksnin postaci inaczej wyobraża sobie to życie. Julia Bez, „naznaczona brakiem”, chce „wyjść do ludzi”, ale ze ślęczącym nad „Stepami akermańskimi” Szymonem nie jest łatwo. W bohaterce wciąż tli się polonistyczny żar miłości do poezji, choć w jej sercu jest też miejsce na inne płomienie. Staje się to jasne, gdy na imprezie w „Burdelu” wpada na popularnego Karola – „na ułamek sekundy świat staje w miejscu i ważą się jego dalsze losy, w tym losy Julii”. Mężczyzna – aktor, choć głównie reklamowy, ale z ambicjami – jest zawsze gotowy na mały romans. Wspomnianego Szymona – chłopaka Julii – także wzywa przygoda.
Wszystkie węzły fabularne Alksnin zawiązuje w dynamiczniej scenie imprezowej. Dramat przeplata się z komedią, a autorka zręcznie żongluje popkulturowymi konwencjami filmowymi i serialowymi. Efekt końcowy? Jej powieść czyta się z łatwością, w napięciu, czasem z uśmiechem, innym razem „przewracając oczami”.
Biedni trzydziestoletni
Alksnin kreśli trójkąt miłosny, którego wierzchołkami są: marząca o romansie, wewnętrznie rozpoetyzowana Julia, skupiony wyłącznie na swojej karierze bawidamek Karol (postać bezwzględnie przerysowana i negatywna) i Zuza – niedoszła reżyserka teatralna, patronka Karola, wtłoczona w niewygodną rolę pracowniczki korporacji i „opiekunki ogniska domowego”. Jest zaborcza i zazdrosna o partnera, ale ma ku temu podstawy. Wszyscy są na swój sposób tragiczni i dogłębnie nieszczęśliwi. I nie chodzi wyłącznie o atrofie związków, w których tkwią, oraz palące żądze, które nimi targają. Kluczowe znaczenie ma tu czynnik ekonomiczny, który ustala relację nadrzędności i podrzędności w obu parach.
Największą przegraną w wyścigu o przyszłość jest Julia, która mówi o „wyciskających życiodajne soki zleceniach copywriterskich”. Ma świadomość zatarcia wartości jej pracy, wymazania z niej pierwiastka ludzkiego i porażającej niesprawiedliwości:
„na jej krwawicy ta franca (autorka edytowanych przez Julię, a w zasadzie przepisywanych od nowa, poradników lifestyle’owych – przyp. JA) zarobi na kawalerkę w centrum Warszawy za tantiemy, tymczasem Julia zarobi tyle co nic, taka dola polonistki o artystycznych ambicjach, nic już się na to nie poradzi, tak urządzony jest świat” [s. 73].
Jednocześnie Julia – co typowe dla freelancerów – żyje w strachu przed pracą na etacie, w permanentnej obawie o swoje zdrowie z powodu braku ubezpieczenia, w przeświadczeniu o zabetonowaniu instytucji kultury, gdzie bez znajomości ani rusz. Dziewczyna utrzymuje się na powierzchni wyłącznie dzięki stypendium swojego partnera – Szymona, który robi doktorat i posiada własne mieszkanie. W parze numer dwa to kobieta – Zuza – utrzymuje Karola, aby ten mógł „gonić za marzeniami”. Zaprzedała duszę teatrolożki i reżyserki teatralnej jednej z bezdusznych korporacji. Ma jednak bolesną pewność, że to za mało, by utrzymać przy sobie mężczyznę marzeń.
Uciec od toksyka
Wydaje się, że Alksnin napisała książkę, w której postaci kobiece to te pokrzywdzone, natomiast męskie – jednoznacznie złe. To się zgadza, jeśli skupimy się na Karolu. Przez niego Zuza zrezygnowała z kariery w teatrze (kluczowy egzamin oblała, bo była świeżo po aborcji), to dla niego Julia jest gotowa poświęcić swój związek, wiedziona złudnymi wizjami wielkiej miłości. Obie uciekają w używki – Julia upija się do nieprzytomności, Zuza łyka „wszystkie xanaxy świata” – i przejawiają zachowania autodestrukcyjne. W przypadku Zuzy z uzależnieniem współwystępują niebezpieczne zaburzenia odżywiania i skrajnie zaniżona samoocena. O ile Karol jest powieściowym szwarccharakterem, patchworkiem przywar, o tyle mniej jednoznaczną, a przez to ciekawszą postacią okazuje się Szymon. Autorka chce, żebyśmy dostrzegli w nim wampira energetycznego z mieszczańskiego, krakowskiego domu, a zarazem filistra, który nie pasuje do uduchowionego towarzystwa. Ostatecznie okazuje się jednak, że to właśnie ta postać jest zdecydowanie bliżej literatury i sztuki niż pozostali bohaterowie. Owszem, być może to sztywniak, syn równie sztywnych i wymagających rodziców, jednak to ostatecznie postać empatyczna i skłonna do poświęceń, choćby dla Julii. Wydaje się również, że jako jedyna z trzech zdradzających lub potencjalnie zdradzających postaci ma jakiekolwiek wątpliwości natury moralnej.
Byle do stolicy
Kolejnym bardzo chętnie poruszanym we współczesnej powieści tematem, który wprowadza także Alksnin, jest poczucie niższości wynikające z miejsca pochodzenia. O ucieczce do dużego miasta z rozpitej prowincji marzyła w młodości Zuza. Pochodzi z miejscowości B., co jednoznacznie określa jej rangę. To, co dla jednych jest sufitem, dla innych może być podłogą. Na przykład dla jej partnera. W mniemaniu Karola Kraków jest zbyt „offowy” – mężczyzna marzy o przeprowadzce do miasta stołecznego i o graniu na deskach warszawskich teatrów. Ten mityczny sen o Warszawie śnił się również bohaterce „Sromotnego przegrywu” – poematu heroikomicznego Alksnin z 2020 roku.
Śmiech przez łzy
Duch Masłowskiej od ponad dwóch dekad unosi się nad polską literaturą. Naiwnością byłoby nie dostrzec, że również Alksnin czerpie naprawdę wiele od autorki „Kochanie, zabiłam nasze koty”. Długo by wymieniać – sposób obśmiewania kapitalizmu, xanaxy, mieszanie rejestrów, nieco protekcjonalne żarty ze swoich bohaterów, zamiłowanie do „wyskakiwania z tekstu”, a w końcu rozwiązania formalne. Nieoficjalny, ale oczywisty pakt z Masłowską, Alksnin zawarła już przy okazji swojego debiutu. Wierszowana, pisana oktostychem historia jednego szalonego wieczoru z życia czwórki bohaterów – sztampowego managera z korpo, rozpuszczonej i próżnej Izabelli Łąckiej o oczywistej proweniencji literackiej oraz dwojga ulicznych outsiderów spod znaku kresek i kebabów – przywołuje dość oczywiste skojarzenia z twórczością Masłowskiej. Wymieńmy gwoli ścisłości „Innych ludzi” albo też „Magiczną ranę”. W „Kiedy to wszystko się skończy…” Masłowska zostaje zresztą bezpośrednio przywołana jako ta, która „jak pisze, tak pisze, ale przynajmniej się na mędrczynię żadną wykreować nie próbuje” [s. 94]. Alksnin wolała zdemaskować się sama.
W najnowszej książce Alksnin zaczyna od dość przezroczystej narracji trzecioosobowej. Jednak narrator(ka), zagłębiając się w umysły bohaterów, przejmuje ich osobiste socjolekty, co ubarwia język powieści i dynamizuje akcję. Najbardziej kwiecisty okazuje się styl Julii. Gdy powieść koncentruje się na jej odczuciach, wszystko zaczyna nieznośnie się rymować i układać w parafrazy. Julia czuje na przykład „jak z jej oczu leją się łzy czyste, rzęsiste, na to życie sielskie, anielskie, które sobie wymarzyła, a którego w żaden sposób nie może z Szymonem wprowadzić w życie”. Innym razem, podobnie do Masłowskiej, Alksnin przestawia szyk wypowiedzi (bezokolicznik na końcu), zalewa czytelnika potokami wypowiedzi wtopionych w ściany tekstu lub strumieniami świadomości, w których patos miesza się z wulgaryzmami, a zdania są wielokrotnie złożone. Komizm ten bywa momentami nachalny, a konwencja męcząca. Autorka ma też zwyczaj „wyskakiwać z tekstu”, spoufalać się z czytelnikiem, jeśli nie poprzez swoje ironiczne komentarze (na przykład na temat kondycji współczesnego teatru), to poprzez bezpośrednie do niego zwroty. Jak widać – Alksnin wyjdzie z poematu, ale poemat nie wyjdzie z Alksnin. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że autorka z trudem powstrzymała się przed tym, żeby w dogodnym momencie nie sparafrazować „Było cymbalistów wielu / Ale żaden z nich nie śmiał zagrać przy Jankielu”. Choć było blisko: „w Burdelu, jak w Burdelu, przy barze klientów wielu!”.
Żywiołem pisarki jest buzujący humor językowy. Zwroty akcji są, owszem, ale przewidywalne. Nie bez przyczyny co jakiś czas bohaterowie wspominają o popularnych serialach. Im bliżej finału, tym bardziej cierpko – wielkimi krokami zbliżają się indywidualne katastrofy, trudne wybory i konieczne przewartościowania. Powieść Adrianny Alksnin zdradza jej wrażliwość językową i zamiłowanie od teatralizacji świata przedstawionego. Czytelników pragnących reasygnować z autorką pakt biograficzny odsyłam do jej „onkoeseju” z 2023 roku pod tytułem „Na coś trzeba umrzeć”. To właśnie ten przedstawiciel „misery porn” (tą nazwą posługuje się sama autorka), jednocześnie bardzo osobisty i wpisany w szerszą perspektywę pierwszej fazy wojny w Ukrainie, bezpretensjonalny i erudycyjny, stanowi póki co najlepszą wizytówkę literacką pisarki.
„Kiedy to wszystko się skończy, będziemy innymi ludźmi” przekonuje mnie, że warto obserwować dalszy rozwój literacki Alksnin. Mam do niej osobisty stosunek – jestem wdzięczny za ukazanie piekła pracy w copywritingu, pracy umysłowej pisarzy najgorszego sortu, pozbawionych nazwisk, umów i ubezpieczeń. Twórców gwałtownie zresztą wymierających po tym, gdy niczym meteoryt, w branżę marketingową uderzył ChatGPT.
Alksnin potrafi snuć opowieść, co nie jest takie oczywiste. Spora część tak zwanej młodej (wiecznie) prozy bazuje raczej na literackich impresjach niż angażujących historiach. Mimo to nadal czekam na pełne przeobrażenie dramaturżki/poetki w prozaiczkę. Na razie autorka przywodzi mi na myśl pionierskie organizmy, które wyszły z wody na ląd, pozostając jedną, wyposażoną w błony nogą, w praoceanie. Tak właśnie Alksnin wkracza do świata prozy, ociekając rymami i didaskaliami.