1. Mimikra. Najwyższa sztuka przetrwania. Obserwuję to z podziwem u X., jak strój zmienia się od korporacyjnego, po elegancki, ale casualowy, w końcu kontrkulturowy.
2. Przejście od polityczności do dobrostanu. Gdzie nie spojrzeć walka o dobrostan wypiera polityczność i walkę o zmianę. Sam przykładam do tego rękę.
3. Nowy uniwersytecki budynek. Czy byłbym lepszym studentem, gdybym trafił tu, a nie do rozpadających się salek na Nowym Świecie? Czy onieśmieliłby mnie, a może wyprostował?
4. Rola architektury w kształtowaniu życiorysów. Na uniwerku prześladowały mnie połamane krzesła. Wchodziłeś do salki seminaryjnej i w kącie widziałeś połamane krzesła, to zniechęcało do pracy akademickiej i wystrzeliwało do marzeń o biznesie. Mimo to poszedłem na doktorat, bo było bezrobocie i nie mogłem dostać pracy. Poszedłem do rektora UW i w jego przedpokoju stały… połamane krzesła. Gdy tylko przyszła okazja, zwiałem do reklamy. I co? Tam też były połamane krzesła.
5. Młodzi ludzie na Uniwerku. Studenci. O dziwo brzydcy, maskujący makijażem dzioby na twarzach, zagubienie, może lęk o przyszłość. Jakby te twarze, każda z nich, były portalami do starości, omijającymi wiek dojrzały, nawet lata trzydzieste. Idzie wojna, czy co? Albo może była? Kiedy oni się rodzili? W biednych latach dziewięćdziesiątych? Czy ktoś badał dynamikę wzrostu kolejnych roczników, czy tu nie ma jakiejś zapaści? Czy może jeszcze rosną? Czy to moja premia za dojrzałość?
6. Jesień. Tylko tyle tego lata? Ta sama myśl przyjdzie mi pod koniec życia. Ani się na to przygotować, ani o tym zapomnieć. Tak będzie.
7. Liczba spraw, którymi muszę się opiekować, zniechęca mnie do życia w ogóle. Zamach na człowieka.
8. M. mówi, że Warszawę odwiedziło kilkanaście czy kilkadziesiąt milionów turystów. Wśród nich widzę dwójkę Chińczyków. Wyglądają inaczej niż wtedy, gdy trzydzieści lat temu mijali nas w Kazachstanie i na polskich bazarach. Są niscy, pryszczaci, ale nie są już błyszczący od potu i nie mają nalotu brudu na ubraniach. Odbierałem ich wtedy jak masę, niezróżnicowaną ciżbę, która obsługuje moich bogatszych kuzynów – Niemców, Holendrów. Sam czułem się wtedy jedną czwartą takiego Niemca. Jedna czwarta niby mało, ale jednak ta sama kategoria, choć stolik dziecięcy. A dziś wszystkie stoliki się przewróciły i przeszliśmy do innej sali.
9. Martwię się o M. Czy ona rozumie, czym jest zmiana? Właściwie to jedyna troska o ludzi: czy on pojął pojęcie zmiany?
10. W Galerii Wanda na Warsaw Gallery Weekend pani Magda mówi do mnie proszę pana, ale do M. mówi już „na ty”.
11. Gdy byłem dzieckiem, wystarczyły mi małe rzeki, byłem zdumiony ich formami, raz płynęły w jarze, raz rozlewały się szeroką doliną, potem dowiedziałem się, że wpadają do większych, a te znowu do morza, nauczyłem się po nich pływać, a nawet widziałem ocean, choć wydał mi się tylko wielkim morzem. Jaka wyda mi się śmierć? Czy pomylę ją z którąś z form większego życia?
12. Jesień. Czas drzemek, czas przysypiajek. Wykorzystuję to na Facebooka: osobistego face-booka. Przypominam sobie twarze, wiele twarzy z różnych spotkań, prób, z nauki w szkole, terapii i z medytacji, z wszystkich miejsc, gdzie mogłem poznać je bardziej, gdy bywały otwarte. Jest ich bez liku. Otwieram, staram się zobaczyć treść, wiadomość i idę dalej, do następnej i następnej. Swipe’uję je w pamięci.
13. U mojej mamy po śmierci taty. Nieco większy bałagan, nieco większe podobieństwo do bałaganu u babci, jej matki.
14. Żarty o śmierci, lunapark, czarne skrzydło nad głową.
15. Kiedy moje zachowanie przypomina sztuczną inteligencję? Kiedy piszę tekst, na przykład recenzji, który jest efektowny, ale nie niesie dla mnie samego żadnej treści, ma dać wrażenie, wpisać się w coś, upodobnić. Rozpoznaję to też u innych.
16. Jesień. Czas niskich świateł w domach, lampek, dresów, rozlewania się w fotelach.
17. E. siada na łóżku i próbuje sobie przypomnieć sen. Ale wiem, że go sobie nie przypomni. Rzadko jej się to udaje, choć zawsze bardzo mi na tym zależy. Zwykle ją namawiam: no, przypomnij sobie, no. Teraz patrzę na nią, czekam i cieszę się, że widzę tę scenę jeszcze skądinąd, z czasu, gdy będę myślał o tym, że ją kocham.
18. Wczorajsze urodziny E., R., która jako jedyna broni nieudanego młodzieżowego filmu: „Za duży na bajki”. Że taki miał być, że „identyfikacja”, że „w głębi ducha”, że „to, co powiedziano na początku, miało znaczenie dla całości, a nie to, co było najgłośniejsze”. Zadziwia mnie jej uważność i wrażliwość.
19. Chodzę wokół domu, widzę starą płachtę do bagażnika, liście w spuście rynny. Te obrazy przenoszą mnie do domu babki, gdzie wiele rzeczy wyrzucono tak o, po prostu, na dwór. Zawsze myślałem, że to strata pieniędzy, ale w pewnym wieku przestajemy liczyć się z pieniędzmi.
20. Z tymi dziećmi. Wszyscy chcą mieć dobre dzieci. Troszczą się o najlepsze studia, o brak przygód przy dorastaniu, aż napięcie nagle mija, gdzieś bezwiednie coś się łamie i nagle życie idzie sobie jak zwykle. Dzieci jakie są, takie są. Moje w Szwajcarii, moje na Kaszubach, wszyscy jakoś mają i leci.
21. Książka o braku dzieci, zdaje się ArtRage coś wydało.
22. W kościele paliły się światła i trwało nabożeństwo. Uroda tego zdania polega na przejściu z liczby mnogiej: „światła” do pojedynczej: „nabożeństwo”. To na początek, bo migoce w nim jeszcze wiele skojarzeń. Słodycz obcowania z tajemnicą. I warto, aby tak pozostało. Obszedłem kościół, poszedłem na hot doga i jedząc – cały czas na niego patrzyłem.
23. Jeśli chodzi o rzemiosło, najlepiej idzie mi chodzenie.
24. Kongres ludzi po pięćdziesiątce. Triumf przemysłu kosmetycznego, zwłaszcza sekcji pudrowej.
25. Ściano lasu, poczekaj do jesieni, aż cię wiatr zburzy.
26. Pies gryzie plastikowego dinozaura.
27. Warszawa to kurwa. Tak zacząć tę wielką opowieść zimową.
28. Kiedy świat się odmienił? To dłuższa opowieść. Kiedy wyszliśmy z domów po pandemii. Okazało się, że wiele z nich odnowiono na zewnątrz pod naszą nieobecność, wzrosły też ceny w sklepach, nic nie było takie samo, a przeszłość odeszła bezpowrotnie, zabierając niektórych z nas ze sobą. Część weszła w to jak nóż w ciepłe, letnie masło, bez poczucia straty, dyskomfortu, bezwiednie. Część, jak ja, długo nie mogła się odnaleźć, nie wiedziała o co pytać i gdzie zaszła zmiana. Na własną rękę, wieczorami, samotnie, przyglądając się budynkom nowej infrastruktury, lotniskom o zmroku, na spacerach, znajdowaliśmy samodzielnie linię graniczną pomiędzy starym a nowym, która zawsze wracała do jednego dnia. Pierwszego dnia kwarantanny.
29. Życzy jej choroby, aby nie mogła od niego uciec.
30. „The Office” – banał, ale można go oglądać na dwa sposoby. Wzór do pogardy, wzór do miłosierdzia. Każdy z nich jest uprawniony i dobry, i to jest siła serialu. Szósty raz oglądam „Mad Menów”. Tym razem w okularach psychoanalityka – co za rytmy, co za traumy, co za rymy. Psychoanaliza w gruncie rzeczy jest analizą wydawanej przez ciała muzyki.
31. Skórka od banana dotyka touchpada, kursor na ekranie przesuwa się.
32. Sen: dołączam do kogoś, kto założył agencję reklamową. Udało mu się, ale jako oldboy nie ma już ikry. Ostatni wielki przetarg może uratować miejsca pracy, muszę tylko wpaść na pomysł, który przyciągnie konsumentów.
Oto pomysł na reklamówkę.
Kucharz przygotowuje zupę na koloniach. Jest zachwycony jej aromatem, ilością warzyw. W końcu wydaje ją dzieciom. Wszystkie dzieci próbują, patrzą na siebie i nagle zaczynają krzyczeć: „mama, mama przyjechała!”. Rzucają się do okna, gdzie kucharz pakuje skrzynki z koncentratem ulubionej zupy na wózek. Ekran gaśnie do planszy. Domowa zupa. Nazwa marki. Logotyp.
33. W tłumie ludzi, wzburzony, niepewny siebie, przystaję niemal przed każdym człowiekiem, gotowy na rozpoznanie i rzucenie się w jego ramiona.
34. Za to go szanuję. Właściciel galerii, zawsze mruk i pogardliwiec, gdy wszedłem i wypowiedziałem swoje nazwisko, stanął twarzą do ściany, tyłem do mnie. Tego oczekiwałem, to się stało.
35. Prześladuje mnie ten obraz, chcę taki być. W berlińskim hostelu Niemiec, który opiekuje się przyjeżdżającymi ludźmi, zamienił dla nas pokoje. Potem widziałem go, jak palił przed wejściem, z jedną nogą opartą o murek, niteczką uśmiechu i nieobecnym wzrokiem. Chcę, aby ludzie przychodzili do mojego miejsca i odchodzili z takim właśnie wrażeniem.
36. Pani L. dostrzegła, że życie to walka, choć dalej robi w postępie i humanizmie, cóż.
37. Dwie twarze, ta sama kobieta. Gadająca w westybulu Pałacu Rzeczypospolitej – radosna, miła, zaglądająca do lustra i poprawiająca fałdy sukienki. I ta sama kobieta, w domu, dwie godziny wcześniej nad odgrzewanymi ziemniakami albo makaronem al dente. Minuta szybciej – minuta bycia mniej złym z głodu.
38. Pałac Rzeczypospolitej – architektura tak klasyczna, że niewidoczna. Coś podobnego widziałem zimą w Paryżu, w Muzeum Picassa. Tam w przestrzeniach holu i schodów stały ławki Giacomettiego i rzeźby Picassa. U nas stoją meble ogrodowe Ikea. I dlatego, choć jest dobrze, wciąż musimy nienawidzić Zachodu i trzymać się tej nienawiści.
39. Pisać prosto. Dla Tomasza M. On chce czytać.
40. Trzech mężczyzn już po kryzysie, po „Szkole uczuć”. Nie mogą być nawet przyjaciółmi, ich zażyłość wzmaga okresowo rozpacz albo rozkosz, którą się ze sobą dzielą. Widzą się raz na jakiś czas, starają zdejmować lub zdzierać swoje maski, ale już do niczego nie zmierzają. Już są po. Ciąg dalszy powieści Flauberta. Życie po życiu.
41. W Pałacu Rzeczypospolitej całe sale pełne grafik, gdzie Pantokrator wypełnia oś symetrii. Ktoś, dobierając te obrazy, miał nas za głupców albo szczęściarzy. Albo jedno i drugie.
42. Czego nie wiedziałem o haiku. Że to wiersz pisany na spółkę. Że mistrzowie mieli w swoich podróżnych torbach (Basho) stosiki pierwszych strof, które były ni to pytaniem, ni stwierdzeniem, ni zaczęciem rozmowy, którą kończyć miał drugi poeta. Dzielili nic, tego zawsze jest najwięcej.
43. Pierwszy tomik poezji, jaki przeczytałem, to wybór haiku dokonany przez Miłosza. Teraz, po przejrzeniu haiku dostępnych w polskich księgarniach, mam wrażenie, że nadciąga fala, która podniesie wszystkie konta bookstagramerek. Tsunami haiku, tsunami miodu i mleka. Tylko, proszę, piszcie na spółkę.
44. Dziwne wrażenie, że zachłyśnięty (albo w czkawce) literaturą psychologiczną, czy psychologią w ogóle, spokój (nieustające, głębokie zainteresowanie) znalazłem dopiero w psychoanalizie. Wszystko wcześniej: style przywiązania, traumy były opowieścią po cichu dmuchającą w żar nienawiści przeciwko rodzicom i światu. Albo to ja się zmieniłem, albo te książki naprawdę są inne.
45. Inteligencja wyjąca właśnie przeciwko Tuskowi za zniesienie prawa do azylu. Dlaczego wyją? Między innymi dlatego (ja już znam te postawy, kochani), że władca nie widzi w nich prawodawców. Że lud wybrał brata, który ma więcej władzy. Że to nie oni mówią mu, co ma robić. A to, co w przysłowiu „Moja chata z kraja” było gwarancją gnuśności, bezpieczeństwa i stabilności, stało się gwarancją kłopotów.
46. Kilka snów o rowerze. Daleki kuzyn, obecnie prawicowy, dorzuca mi po spakowaniu sakw, kolejne rzeczy, bo przecież się zmieszczą. Cicha wściekłość. Albo rower podany mi z helikoptera, aby się ratować. Albo zaczepianie młokosów i ucieczka przed nimi na rowerze, do utraty tchu. Rower: nowy symbol życia.
47. Jeśli ktoś dość jasno mówi, że „nienawidził tego chuja”, to wiedz, że jeśli tylko upodobnisz się do „tego chuja”, to ten ktoś za twoimi plecami będzie ciągnął cię w dół. Ta szczerość jest ostrzeżeniem, zapłatą za spotkanie.
48. Przeżywam żałobę po Facebooku. Właśnie się zorientowałem, że w feedzie mam jeden post znajomego, reszta to reklamy, grupy, fanpage’e. Nic więcej. A zatem nikogo nie widzę, nie znam. To mit, że dostałem bliskość.
49. Telefon jest tak duży, że nie da się go obsługiwać jedną ręką. Może masz za małe ręce – mówi E. To co mam dużego, czym mógłbym to obsługiwać?
50. Rysujemy genogram. Gdyby nie wiek i medytacja, nie wytrzymałbym. Ilość scenek wypełnionych gęsto detalem, który przykleja się do największych emocji, zadziwia. I jednocześnie nie chce mi się tego opowiadać, nie chce mi się wnikać, robić z tego przedstawienia – jak w „Buddenbrookach” – choć jednocześnie wiem, że to by cieszyło, że byłoby na miejscu, że sam miałbym pożytek. Wystarczyłoby dotknąć detalu i już sezam otwierałby się, jak w najlepszych dziecięcych filmach.
51. Mongolska skóra, bomberka, którą odziedziczyłem po ojcu. On dostał ją od matki, gdy handlowali kurtkami na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku, przewożąc w bagażu dyplomatycznym zaprzyjaźnionej Mongołki najcieńsze cielęce skórki. Jestem w tę kurtkę uzbrojony i rozebrany nią zarazem. Przypomina ciało. Klepię w nią jak w pancerz i odpowiada mi samo sumienie.
52. Sen, pokłosie rozmów z córkami. Czy można bezpiecznie chodzić po ulicach wieczorami? Do Polski wjechali Białorusini. Jesteśmy w czymś, co jest połączeniem dworca autobusowego (hala podobna do dworca w Marrakeszu), a na piętrze jest nasz dom. Przychodzę, kiedy rzeź się skończyła. Żołnierze w swych biednych mundurach chodzą w tę i z powrotem. Doszukuję się mordu, ale przeczuwam, że posprzątano. Ktoś tylko zaciąga kogoś do jakiejś niszy w murze i cały czas strzela w cegłę obok jego głowy, tak, że łuski trafiają w głowę. Ktoś chodzi z kawałkiem skóry z wyciętym tatuażem. W obawie, że coś mi się stanie, idę na górę. Widzę tam swoją rodzinę, w tym Karola Radziszewskiego (to przez jego stare ziny), który zaciąga nas na dół, żebyśmy się nie bali, żeby żona i córki wyszły z klinczu. Nie chcą iść. Kręcą się w kółko i boją się zejść. W końcu oburzone wracają.
53. Coraz poważniejsze rozmowy z U. Różnica między węglem a węglowodanami. Duma.
54. Sen: chciałem iść na filozofię, może jakieś studia polityczne, chciałem tam wrócić. Szukałem swoich zajęć, sali. Były w piwnicy, dotarłem tam po dłuższej chwili. „To jedyne zajęcia, na których nie ma excela” – usłyszałem na początku.
55. Chuch ciepłego powietrza z ust córki przy zapinaniu jej kurtki. Ciepła plama słońca na piersi po wyjściu za róg ulicy. Niemowa gestykulujący do komórki, ale jeszcze bez rękawiczek. Późna jesień.
56. Moja żona skupiająca się na słowach, że atakujemy siebie, aby chronić związek. Tekst pań terapeutek: gdybyśmy byli zdrowi, zniszczylibyśmy związek. Łamie mnie to.
57. Siłownia. Mój brat zachęca mnie do biegania i zbierania grzybów, czyli skłonów i podebrań. Schylam się i krzyczę w biegu: „borowik, prawdziwek, rurkowate i blaszkowate” – wymieniam je wszystkie. Mam dość. „Teraz niejadalne!” – krzyczy.
58. Moja mama wieczorem przy wspólnej herbacie mówi: „kupiła sobie okulary na grzyby”. Śmieję się długo i w kułak, aby jej nie obrazić. A i tak parskam śmiechem na końcu.
59. Grzyby. Cała Polska parkowała auta wzdłuż lasów, bo były grzyby. Potruliśta się już? Czy jeszcze nie?
60. Światłość – ciekawe słowo. Ktoś, tworząc słowa, jeszcze przed elektrycznością, zapewnił sobie wielkie doznanie.
61. Sen: coś dziwnego – ustawiają się obok siebie psy, a ja z ustawień ich uszu czytam hebrajskie zaklęcie. Potem śni mi się jeszcze silny mężczyzna (Marcin Wawrzyńczak z Jeleniej Góry) i to, jak wchodzi do samorządu. Pytam: „skąd masz tę siłę?”. Wyrobiłem się. Potem śni mi się jeszcze jeden pies: skrzyżowanie collie z amstaffem. Taki chciałbym być.
62. Dzieło boże – ludzie z NGO-sów mają o tyle lepiej, że jeśli czują bluesa, mają spełnione prawie kapłańskie powołanie. Do tego odwoływał się prezes Goldmana Sachsa kilka lat temu, mówiąc, że oni też robią dzieło boże. Zwykły złodziej: słów i powołań.
63. Nie zrobiłem czegoś na szkolenie. Przypomina mi się, jak to jest nie mieć pracy domowej. Trochę się sztukuje, trochę jest się nieobecnym, trochę odrealnionym, trochę w pragnieniu, trochę w manipulacji. Patrzysz na tablicę i na szybko próbujesz tu być i ukryć, że nie jesteś. Prace domowe znieść, raz!
64. M. i jej kuchnia. Czuć w niej kuchnię babci. Jakby wchodziły do tego samego pomieszczenia. Jakby wszystkie pomieszczenia w starości były jednym i tym samym pomieszczeniem – przedsionkiem.