Stany Zjednoczone i Europa stanęły w obliczu „pierwszej fali” populizmu w połowie ubiegłej dekady. Zbiegły się wtedy wyborcze sukcesy partii populistycznych w Europie Środkowej i Wschodniej, niespodziewany tryumf Donalda Trumpa i referendum na temat brexitu, a poza obszarem północnego Atlantyku – na przykład dojście do władzy Jaira Bolsonaro w Brazylii. Amerykocentryczni komentatorzy mówili o „efekcie Trumpa”, a ci o nieco szerszych horyzontach – o „fali populizmu” właśnie.
Krótkotrwała liberalna kontra
Od tego czasu obserwowaliśmy wielkie wzmożenie zwolenników liberalnej demokracji i politycznego pluralizmu – od lewa do niepopulistycznej prawicy – szukających sposobu na pokonanie populistów i odsunięcie ich od władzy.
Fala ta rzeczywiście została cofnięta: w Stanach Zjednoczonych, Czechach, Polsce, Brazylii – właściwie wszędzie poza Węgrami, przerwano ciągłość rządów populistycznych.
Stworzyło to przestrzeń dla nowych inicjatyw w polityce międzynarodowej, a także dla ambitnych polityk klimatycznych po obu stronach Atlantyku – na czele z amerykańskim Inflation Reduction Act i nową strategią przemysłową Unii Europejskiej.
Liberałowie zbyt szybko osiedli jednak na laurach. Wygrana w pojedynczych wyborach nie zmienia od razu sytuacji politycznej, zwłaszcza w coraz bardziej podzielonych i spolaryzowanych społeczeństwach.
Od 2024 roku USA i Europa są świadkami drugiej, prawdopodobnie bardziej niebezpiecznej fali populizmu. Trzymając się metafory hydrologicznej, może lepiej byłoby mówić o prądzie wstecznym, który nad morzem jest bardziej niebezpieczny niż fale. A bywa niedostrzegalny.
Ta tendencja podkreśla znaczenie obawy, wypieranej przez liberalny mainstream. Otóż, potrzeba naprawienia krzywd, które napędzają populizm, ma kluczowe znaczenie, biorąc pod uwagę, że populistów można odsunąć od władzy, ale nie pokonać.
Powrót populizmu
W rzeczywistości populizm powrócił już do władzy w nowej, często silniejszej formie. Na przykład na Słowacji, w USA, a także w Polsce (choć przecież to jedynie nowy prezydent z PiS-u zastąpi poprzedniego). Skręt w prawo w zeszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego to także jasny sygnał, że liberalne demokracje nie radzą sobie ze społecznym niezadowoleniem, które napędza populistów.
Populistyczni przywódcy coraz częściej promują trójcę zagadnień. Po pierwsze, migracja i polityka tożsamości. Po drugie, sprzeciw wobec działań na rzecz ochrony klimatu. Po trzecie, niechęć do wspierania Ukrainy w jej wysiłkach na rzecz obrony przed Rosją. Wszystkie te elementy, opakowane w prospołeczne argumenty i podlane nacjonalistycznym sosem, wybrzmiały w minionej kampanii prezydenckiej.
Kluczowe powody poparcia dla Karola Nawrockiego powtarzane przez jego zwolenników to wypowiedzenie paktu migracyjnego i „suwerenność”. Kolejnymi były sprzeciw wobec europejskiego Zielonego Ładu i cyniczne podejście do walczącej Ukrainy, przypominające podejście Trumpa.
Wszystkie te postulaty są zgubne, a w dodatku skupiają się na symptomach zamiast na źródłach choroby. Ustalenia paktu migracyjnego nie mają nic współnego z „polityką otwartych drzwi”, którą straszy prawica. Zielony Ład jest w pierwszej kolejności wizją obrony konkurencyjności i samowystarczalnosci Europy w nowych warunkach geopolitycznych, a wsparcie Ukrainy pozostaje kluczowym interesem Polski.
Błędna strategia Tuska i rozładowywanie napięć
Niestety, rząd Donalda Tuska nie potrafi tego skutecznie komunikować, zamiast tego angażuje się w licytacje z populistami. Nie ma też pomysłu na to, jak zlikwidować źródła społecznej frustracji.
Przyczyną fałszywego twierdzenia, że „Ukraińcy zajmują Polakom miejsca w kolejce do lekarza”, jest to, że są kolejki do lekarza, a nie że w Polsce mieszkają Ukraińcy. Realnym problemem w tezie, że „transformacja energetyczna jest za droga”, są wysokie ceny energii z nieopłacalnych elektrowni węglowych, a nie transformacja energetyczna sama w sobie i ochrona klimatu. Strach przed wojną z kolei jest realny i naturalny, trzeba jednak szerokiej i przemyślanej strategii przeciwdziałania dezinformacji, a nie obśmiewania pojedyńczych wypowiedzi.
Populizm to nie jednorazowy, efemeryczny błąd w systemie. To lustrzane odbicie liberalnej demokracji i musimy nauczyć sie żyć z jego stałą obecnością na scenie politycznej. Wbrew większości komentarzy powyborczych, biadających nad „brakiem właściwej narracji” i „nowej opowieści o Polsce” – łatwiej rozładować go kokretnymi reformami i dotrzymywaniem obietnic. A nie kolejną porcją baśni i strofowań.