Pod koniec kwietnia 2025 roku Polskę odwiedziły dwie badaczki i pisarki zajmujące się tematem architektury oraz miast feministycznych. Wystąpiły na Europejskim Kongresie Gospodarczym w Katowicach, spotkały się także z miejskimi działaczkami oraz kolektywem „Każda Jest Ważna”. Była to May East, czyli brytyjsko-brazylijska urbanistka, edukatorka i artystka, oraz Leslie Kern – kanadyjska badaczka i autorka książki „Miasto dla kobiet”, którą w 2023 roku przetłumaczyło wydawnictwo Czarne. 

Sylwia Góra: Dzisiejszy świat – państwa, miasta – zaprojektowane są według norm. Normy zaś zaprojektowane są z myślą o modelowym człowieku – białym, zdrowym, heteroseksualnym mężczyźnie należącym do klasy średniej. Nierówności społeczne wbudowane są w tkankę naszego życia, nasze miasta, dzielnice i domy, a my jesteśmy do nich tak przyzwyczajeni, że czasem ich nie zauważamy. Czy twoja książka „Miasto dla kobiet” to przede wszystkim głos mówiący: zobacz, miasto też ma płeć? 

Leslie Kern: Tak, to był jeden z głównych celów pisania tej książki – dać ludziom szansę zobaczenia otaczającego ich środowiska w nieco inny sposób. Wydaje nam się, że budynki i ulice wokół nas były tu od zawsze, a przynajmniej większość z nich. Jednak kiedy zaczniemy szukać trochę głębiej, możemy zrozumieć lub zacząć zadawać pytania: kto je zbudował, w jakim celu, kto czuje się włączony, kto czuje się wykluczony, kto czuje się bezpiecznie, a kto nie. Możemy zacząć dostrzegać, że w mieście – wokół nas – jest wiele aspektów związanych z płcią. 

Zatem gdzie w mieście jest miejsce dla kobiety?

Myślę, że idealnie byłoby, gdyby kobieta mogła być dokładnie tam, gdzie chce. Jednak patrząc historycznie, widzieliśmy wiele napięć między twierdzeniem, że miejsce kobiety jest w domu, a opiniami, że kobiety mają prawo do zajmowania przestrzeni publicznej. Mieliśmy też do czynienia z wysiłkami, aby kontrolować ruchy kobiet lub chronić kobiety przed rzekomymi niebezpieczeństwami, brudem lub niemoralnością ulic. Ale oczywiście kobiety zawsze się temu sprzeciwiały i podejmowały wysiłki, aby domagać się należnego im miejsca w przestrzeni publicznej. I ta walka trwa do dziś. Bardzo ważne jest, żeby zrozumieć, że prywatne może być też publiczne. Myślę, że cały czas mamy z tym problem. Patrząc z perspektywy Ameryki Północnej – w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku obowiązywał ideał kobiety jako gospodyni domowej. Idealnie ubranej, sprawiającej, że dzieci wyglądają idealnie i tworzącej dla męża, który wraca z pracy, cudowne otoczenie. I choć zdarzało się to prawdopodobnie rzadziej, niż sobie wyobrażaliśmy, to nadal odczuwamy wobec tego dziwną nostalgię lub myślimy, że tak żyły nasze babcie, może nasze matki. I choć nie chcemy tego samego, wciąż mamy w głowie obraz, że był to pewnego rodzaju sielankowy okres w naszej historii.

Ten czas wydaje się tak idealny również dlatego, że nie trzeba się było niczego bać. A słowem kluczem dla wielu z nas jest dziś bezpieczeństwo. Zwłaszcza dla kobiet. Dlaczego niektóre rejony w mieście są uznawane za bezpieczne, a inne nie?

Tak, wiele dekad badań z udziałem kobiet wykazało, że rzeczywiście odczuwają one strach lub przynajmniej dyskomfort w wielu miejskich przestrzeniach publicznych i że może to ograniczać ich poczucie wolności, zdolność do poruszania się po mieście, szczególnie w nocy, ale także po prostu w różnych częściach miasta, które mogą być postrzegane jako mniej bezpieczne lub mniej przyjazne. I to ma realne konsekwencje. Może to zdecydować, jaką pracę podejmiesz – w zależności od tego, gdzie się ona znajduje lub kiedy musisz się tam dostać, jaka linia transportu publicznego tam prowadzi lub nie. Może to mieć wpływ na przykład na to, czy wrócisz do szkoły wieczorowej, aby dokończyć edukację. Może to ograniczyć twoje życie towarzyskie. Oznacza na przykład to, że kobiety muszą podejmować wszystkie środki ostrożności, jak pisanie wiadomości do przyjaciółki, że jest się już w domu, kiedy wraca się późno czy zastanawianie się, jak się ubrać, aby nie zwracać na siebie uwagi. To jest rodzaj psychologicznego ciężaru, który uważam za niesprawiedliwy, a to właśnie kobiety muszą go dźwigać.

Kolejnym ważnym tematem jest dostępność toalet publicznych. To temat bieżącej debaty publicznej również w Polsce. Restauracje czy inne podobne miejsca nie chcą udostępniać toalet lub robią to za opłatą, często wcale nie symboliczną. To, że nie można swobodnie skorzystać z toalety często zamyka kobiety w domu.

Tak, brak bezpłatnego dostępu do czystych, publicznych toalet zdecydowanie ogranicza sposób poruszania się ludzi po mieście. I wydaje się, że jest to kwestia równości. A kobiety częściej potrzebują skorzystać z toalety – mogą przecież miesiączkować, opiekować się dziećmi, które potrzebują skorzystać z toalety natychmiast, nie mogą czekać zbyt długo. Większość matek lub ojców o tym wie. Opłaty za skorzystanie z toalety, utrudnienia w znalezieniu tych miejsc mogą skłonić ludzi do myślenia, że łatwiej jest zostać w domu lub myśli: „może po prostu pójdę do centrum handlowego”, zamiast wychodzić na ulice miasta. I powinno być nam wstyd, że ludzie nie czują wolności w dostępie do przestrzeni publicznej.

Zaskakujące są dane, które pojawiają się w książce – kobiety częściej niż mężczyźni poruszają się pieszo. I to one trafiają na utrudnienia. Chociażby wąskie ścieżki, gdzie nie można przejść z dziecięcym wózkiem, przejechać na wózku inwalidzkim samej czy prowadząc go, przystanki autobusowe w ciemnych ulicach. Mnożysz te przykłady. 

Tak, myślę, że badania z wielu miejsc na świecie pokazują, że kobiety mają mniejszy dostęp do prywatnego pojazdu, a nawet jeśli go mają, to i tak częściej poruszają się pieszo, na przykład odprowadzając dzieci do szkoły i z powrotem. Wiąże się z tym wiele napięć, ponieważ kobiety nie zawsze czują się bezpiecznie, idąc, a mimo to częściej chodzą pieszo niż mężczyźni. Dlatego warto zastanowić się też nad tym, ile miejsca dajemy samochodom na ulicach naszych miast. To również kwestia równości płci. 

A dlaczego widzisz potrzebę tworzenia tak zwanych „trzecich miejsc”, czyli czegoś poza domem i pracą (lub szkołą), gdzie można się spotkać z przyjaciółkami, porozmawiać? Latem to ławka w parku, ale zimą? Kawiarnia, restauracja generują koszty, a nie każdą/każdego stać na codzienne picie kawy na mieście. 

To bardzo ważne, aby mieć tak zwane „trzecie miejsce”, nie tylko pracę, szkołę i dom. Myślę, że wiele osób zauważyło to podczas pandemii. Nie tylko tęskniliśmy za naszymi bliskimi – przyjaciółmi i rodziną – których nie mogliśmy widywać przez długi czas, lecz także za tymi małymi interakcjami z ludźmi w sklepie spożywczym lub tam, gdzie kupujemy poranną kawę, lub po prostu z kierowcą autobusu, którego widywaliśmy każdego dnia. Tego rodzaju luźne więzi są równie ważne dla nas jako ludzi. Pozwalają czuć się w pewien sposób rozpoznanymi i włączonymi do naszych społeczności. A tak zwane „trzecie miejsca” to miejsca, w których mamy tego rodzaju swobodną, stonowaną interakcję. To także sposób, dzięki któremu ludzie czują się komfortowo w przestrzeni publicznej, niekoniecznie będąc na ulicy. Ale jak mówisz, zimą – a tam, gdzie mieszkam w Kanadzie, również mamy bardzo mroźne zimy – przebywanie na zewnątrz nie zawsze jest praktyczne. Pytanie, które musimy sobie zadać, brzmi: „czy trzeba płacić za to, żeby przebywać w «trzecim miejscu», czy jest to drogie, czy możemy mieć więcej przestrzeni zorientowanych na społeczność, przestrzeni, które są otwarte dla publiczności, które oferują rekreację dla dzieci i działania społeczne dla dorosłych. To ważne nie tylko dla kobiet, ale także choćby dla osób starszych – aby nie czuły się i nie były odizolowane w swoich domach.

Czy ta książka to również zapis twoich prywatnych uczuć, frustracji, strachów?

Tak, i to naprawdę pierwszy raz, kiedy pisałam publicznie o większości z tych rzeczy, ale myślę, że było to ważne, ponieważ po przeczytaniu książki wiele osób mówiło mi, że miało podobne doświadczenia lub mogło zobaczyć w niej coś ze swojego życia lub życia swojej matki czy przyjaciół. Tak to właśnie działa – ludzie zaczynają myśleć: „nie tylko ja tak mam, nie tylko ja doświadczam tego jako problemu, to nie moja wina, że nie czuję się tu bezpiecznie, że mam trudności z poruszaniem się po mieście z dzieckiem”. Zaczynamy rozumieć, że tak naprawdę to miasto zostało tak zorganizowane, ale czujemy się wtedy upoważnieni, aby powiedzieć, że możemy coś z tym zrobić.

Leslie Kern, Zdjęcie: Mitchel Raphael

A czym jest „geografia feministyczna”, o której sporo piszesz jako przedmiocie badań akademickich? Istnieje przecież jako odrębna dyscyplina już od lat siedemdziesiątych XX wieku. 

Dla mnie geografia feministyczna to sposób patrzenia na przestrzeń wokół nas, zarówno na środowisko zabudowane, jak i na to, jak korzystamy z naturalnego środowiska, i zadawanie pytań o to, dla kogo jest ta przestrzeń, kto czuje się w niej mile widziany, a kto nie, jakie aspekty władzy lub hierarchii społecznej są w tych miejscach wyrażane. Oczywiście w tym przypadku przyjmujemy perspektywę płciową i pytamy, czy istnieją różnice w sposobie, w jaki mężczyźni, kobiety i inne osoby postrzegają miejsce, jak lub czy mogą do niego uzyskać dostęp, jakie są ich odczucia w tym miejscu i jakie wysiłki należy podjąć, aby te przestrzenie były bardziej równe, przyjazne dla wszystkich.

Dlaczego wszyscy skorzystalibyśmy na tym, że miasta projektowano by nie tylko z myślą o pełnosprawnych, białych mężczyznach w sile wieku?

Myślę, że ludzie zajmujący się planowaniem miasta wyobrażają sobie, że zdrowy biały mężczyzna w średnim wieku jest większością. Ale tak naprawdę jest mniejszością, nawet wśród mężczyzn. Na pewno nie jest on żadną normą. Mężczyźni są bardzo zróżnicowaną grupą pod względem wieku, rasy, seksualności, sprawności, typu rodziny itd. I gdybyśmy mogli zacząć planować miasta, uwzględniając grupy, które dotąd uważaliśmy za mniejszości – kobiety, nowoprzybyłych lub osoby starsze – zaczęlibyśmy naprawdę rozszerzać to, czym miasto może być. Czy jest bowiem ktoś, kto nie chce większego bezpieczeństwa w miastach, większej dostępności, większej przestrzeni do spacerów, lepszego transportu publicznego, łatwości dotarcia do różnych usług, miejsc pracy i domu? Każdy tego chce, więc każdy by na tym skorzystał. 

Gdybyś miała użyć tylko trzech słów, żeby powiedzieć, jakie jest zatem miasto feministyczne, to jakie byłyby to słowa?

Opiekuńcze, bezpieczne, mobilne.