Takie są wyniki badania opinii publicznej, przeprowadzonego w marcu przez izraelską sondażownię Geocartography Knowledge Group na zlecenie amerykańskiego Pennsylvania State University. Metodologia badania wykluczała odpowiedź „nie wiem”, więc rzeczywiste wskaźniki poparcia dla zbrodni, o które pytano, są zapewne niższe.

Istotnie, w badaniu innej sondażowni, aChord, deportację Palestyńczyków poparło 60 procent respondentów, zaś w dwóch badaniach przeprowadzonych przez stacje telewizyjne, Kanał 12 i Kanał 13, stanowisko takie wyraziło odpowiednio 69 i 72 procent pytanych.

Dopuszczalne, niemoralne oraz nierealne

Ale Geocartography pytała tylko Żydów, podczas gdy w pozostałych badaniach zwracano się do wszystkich Izraelczyków, których 20 procent stanowią Arabowie, niewątpliwie zamiarom, o których mowa, przeciwni. Innymi słowy, wyniki sondażu Geocartography są, jeśli chodzi o stosunek do ludności Gazy, niepodważalne. Można też założyć, że wiarygodne są też odpowiedzi udzielone na pozostałe dwa pytania: o izraelskich Arabów i mord pokonanych.

Zresztą trudno sobie wyobrazić, by ktoś nie wiedział, jaka w teorii jest jedyna dopuszczalna odpowiedź na zadawane przez Geocartography pytania. Jeśli ktoś wybrałby odpowiedź „nie wiem”, oznaczałoby to, że uważa, iż zbrodnie, o których mowa, są w jakichś okolicznościach dopuszczalne – a więc w istocie je popiera. Zarazem odpowiedź taka jest nie tylko całkowicie niemoralna, lecz także nierealna. Nie istnieje żaden scenariusz, w którym deportacja Palestyńczyków z Gazy byłaby możliwa.

Amerykański prezydent Donald Trump, który postulował ją w swym planie, dziś mówi o konieczności wstrzymania działań zbrojnych w Strefie. Żaden kraj nie zgodziłby się gazańskich deportowanych przyjąć. Egipt i Jordania kategorycznie odmówiły, groteskowe konsultacje z Sudanem Południowym, Erytreą i Somalilandem (tysiące uchodźców z tych krajów znalazło schronienie w Izraelu) także spełzły na niczym.

Społeczna zgoda na zbrodnię i na czystki etniczne

Tak więc poparcie dla pomysłu deportacji Gazańczyków czy izraelskich Arabów nie jest opowiedzeniem się za jakimiś dającymi się zrealizować działaniami. W ostatnich wyborach parlamentarnych w 2022 roku partia, która ostrożnie sugerowała rozważenie takich możliwości – Religijny Syjonizm Itamara Ben-Gvira i Becalela Smotricza – zdobyła 11 procent głosów, a nie 82. Oni obaj są teraz w rządzie i hasło deportacji z Gazy głoszą wprost, a deportacji arabskich obywateli też nie odrzucają. Ale w sondażach poparcie dla nich nie rośnie. Skąd więc się wzięło to przerażające 82 procent?

Z rozpaczy. Z przekonania, iż rzeczywistość jest nie do przyjęcia– a więc trzeba zmienić rzeczywistość, a nie nasze wobec niej oczekiwania. Skoro z Palestyńczykami nie da się żyć, to niech żyją, ale gdzie indziej albo niech nie żyją wcale. To urojeniowe myślenie stanowi lustrzane odbicie myślenia po stronie przeciwnej, w którym ci Żydzi, którzy przeżyliby przyszłe zwycięstwo Hamasu, byliby deportowani z powrotem do Polski czy do Stanów Zjednoczonych. Ale urojeniowy charakter takiego myślenia nie umniejsza jego moralnej hańby. Po stronie Hamasu zaowocowało to rzezią 7 października. Nie ma żadnych gwarancji, że po stronie izraelskiej nie mogłoby zaowocować tym samym.

Jeszcze tak się nie dzieje: wbrew oskarżeniom, Izrael nie popełnia ludobójstwa. Nawet jeśli przyjąć by za wiarygodną podawaną przez Hamas liczbę 55 tysięcy ofiar po stronie palestyńskiej po półtora roku wojny, to podczas drugiej wojny światowej alianci potrafili zabić w nalocie połowę tej liczby w ciągu jednej nocy. Gdyby Izraelczycy chcieli wymordować Palestyńczyków – a nie jedynie pokonać Hamas – liczba ofiar w Gazie byłaby nieporównanie większa. Nie widać więc działania „w zamiarze wymordowania… grupy narodowej, etnicznej, rasowej bądź religijnej” – kluczowego elementu definicji zbrodni ludobójstwa.

Badania Geocartography pokazują jednak, że istnieje już dziś w Izraelu pewna zgoda społeczna na taką zbrodnię. Jest ona częściowo spowodowana zrozumiałą traumą 7 października – ale traumy Palestyńczyków nie można przecież uznać za usprawiedliwienie tej hamasowskiej rzezi. Nawet jeżeli 60 procent młodych Amerykanów uważa, że tak właśnie jest.

Aksjologia zbrodni

W rzeczywistości jednak ani trauma, ani rozpacz nie wystarczą, by zrozumieć poparcie dla oczywistych zbrodni, wyrażone w przytoczonym sondażu. To zaprzeczenie podstawowym wartościom wymaga jednak jakiegoś aksjologicznego zakorzenienia. Różnica w odpowiedziach udzielanych przez Żydów świeckich, tradycyjnych i ultraortodoksyjnych umożliwia pewną interpretację.

Deportację Gazańczyków poparło 70 procent Żydów świeckich – i 97 ultraortodoksyjnych. Dla deportacji izraelskich Arabów poparcie wyraziło odpowiednio 38 i 91 procent, dla mordu pokonanych – 31 i 63. W tym ostatnim pytaniu ankieterzy bezpośrednio odwołali się do biblijnego opisu zdobycia Jerycha, zakończonego rzezią mieszkańców miasta.

Z danych wynika więc, że choć nie trzeba być religijnym, żeby poprzeć zbrodnie, to religijny światopogląd najwyraźniej także pomaga znaleźć dla nich uzasadnienie. Jest to zdumiewające, bo zasada świętości życia ludzkiego jest jednym z fundamentalnych elementów żydowskiej etyki, tak religijnej, jak i świeckiej. Zasada ta, rzecz jasna, nie zabrania toczenia wojen w samoobronie – a taką była wojna w odpowiedzi na rzeź Hamasu. Ale w pytaniach sondażu chodzi wszak o coś innego.

Warto zauważyć, że odwołanie się do rzezi Jerycha jako uzasadnienia jest tu jednak, w świetle samego judaizmu, niedopuszczalne. Talmud stanowi, że podbój Kanaanu, będący realizacją Bożego nakazu, był wydarzeniem jednorazowym i nie wolno zeń wyciągać wniosków dla ewentualnych późniejszych wojen. W tym zwłaszcza takich wniosków, jakie wyciągnęli ultraortodoksyjni uczestnicy badania.

Bardzo podobnie traktują swoją wiarę Palestyńczycy z Gazy. Mimo że islam wprost zabrania mordowania cywili oraz (z pewnymi wyjątkami) brania zakładników, połowa Palestyńczyków – jak wynika z majowego badania szanowanego palestyńskiego ośrodka PSR z Ramalli – uważa atak Hamasu za uzasadniony. Co jednak znaczące, procent ten systematycznie spada, zwłaszcza w Gazie, gdzie w maju tego roku uważała tak tylko niewiele ponad jedna trzecia respondentów. Co więcej, 87 procent respondentów zaprzecza, jakoby Hamas popełnił wówczas zbrodnie. Spadające poparcie dla hamasowskiej rzezi wynika więc prędzej z oceny jej skuteczności, a nie zbrodniczości. Zaś jako że 98 procent Palestyńczyków określa się jako muzułmanie-sunnici, a Hamas jest organizacją islamistyczną, związek między tą postawą a religią wydaje się oczywisty.

Wysokiej palestyńskiej odmowie uznania popełnionych czynów za zbrodnię – przypomnijmy – odpowiada po stronie izraelskiej równie wysoka aprobata dla zbrodni jeszcze nie popełnionych. Acz palestyńska odmowa wydaje się moralnie bardziej obciążająca niż izraelska akceptacja, to w obu wypadkach postawy takie są sprzeczne z wyznawaną religią, a zarazem zdają się czerpać zeń oparcie. To dla ludzi wierzących – jak autor niniejszego – powód do głębokiego rachunku sumienia.

Droga wyjścia ze zbrodniczej pułapki

Różnica wszelako polega też na tym, że Izrael jest społeczeństwem demokratycznym, które ma swobodę wpływania na politykę swego rządu, a tym samym ponosi za nią, podobnie jak i za swoje postawy, odpowiedzialność. Jak wynika z sondażu PSR – tylko 37 procent Palestyńczyków z Gazy popiera obecnie Hamas, zaś w Izraelu opozycja zdobyłaby 66 miejsc w Knesecie wobec 48 dla obecnej koalicji. W Gazie nadal zdarzają się antyhamasowskie demonstracje, mimo że udział w nich grozi śmiercią. W Izraelu demonstracje przeciwko rządowi Benjamina Netanjahu są coraz częściej brutalnie tłumione, acz oczywiście nadal w granicach prawa. Zmiana władzy jest jednak możliwa tylko po stronie izraelskiej – ale musi ją poprzedzić odrzucenie postaw, jakie ujawniło badanie Geocartography. W przeciwnym wypadku polityka nowego rządu niewiele będzie się różnić od obecnej.

By to było możliwe, społeczeństwo musi zobaczyć drogę wyjścia z pułapki nieakceptowalnej, lecz niezmienianej rzeczywistości. Z której ucieka – podobnie jak Palestyńczycy – w zbrodnicze złudzenia. Punktem wyjścia musiałoby być uznanie trwania Hamasu w Gazie i akceptacja dla palestyńskiej niepodległości w Strefie i na Zachodnim Brzegu. Dziś jednak nie widać sił politycznych zdolnych do wskazania takiej drogi ani sił społecznych zdolnych do jej poparcia.

A właśnie rysuje się szansa. Jedna z dwóch partii religijnych wchodzących w skład koalicji rządowej – Zjednoczony Judaizm Tory, reprezentująca ultraortodoksów aszkenazyjskich – zapowiedziała, że występuje z koalicji, sprowadzając ją do 61 miejsc w 120-osobowym Knesecie. Jeśli w jej ślad pójdzie też sefardyjski Szas, to konieczne będą przedterminowe wybory.

Partie religijne są oburzone, że wojsko, naruszając obowiązujący od powstania państwa przywilej, pragnie objąć także ultraortodoksów poborem. Odmawiają oni służby wojskowej nie dlatego, by się nie zgadzali z wojnami, jakie Izrael toczy, ale dlatego, że chcą chronić swą młodzież przed zepsuciem, jakie według nich niesie służba wojskowa obok kobiet lub wręcz pod ich rozkazami. I generalnie kontakt ze światem świeckim.

Wojna w Gazie spowodowała konieczność mobilizacji dwustu tysięcy rezerwistów, z których kilkuset zginęło. Opinia publiczna kategorycznie nie akceptuje już przywileju dla ultraortodoksów i rząd szykuje ustawę o objęciu także i ich poborem. Ale nienaruszalność przywileju jest ceną, jakiej partie religijne żądają za udział w rządzie; bez nich Likud i faszyści skazani są na opozycję.