Przeciwko polaryzacji politycznej – wydawałoby się – są wszyscy. „Powinniśmy łagodzić skutki polityki polaryzującej, plemiennej” – mówił Donald Tusk w Szczecinie. „Dziś mamy stan szczególny, który można określić jako wewnętrzną wojnę. Wojnę polsko-polską. My jej nie chcemy” – zapewniał w Krakowie Jarosław Kaczyński. Publicyści, włącznie z wyżej podpisanym, od lat zastanawiają się, co zrobić, żeby wyjść poza plemienność, polaryzację, duopol. Ze średnim skutkiem.

Być może dlatego, że to nie polaryzacja polityczna jest największym problemem. Owszem, o polaryzacji politycznej mówi się wygodnie, łatwo wskazać tych, którzy ją pogłębiają – zwłaszcza wśród wrogów. Jednak coraz wyraźniej widać, że jest tylko maską dla konfliktu dużo głębszego i trudniejszego do rozwiązania.

Nowa klasowość

Krystalizuje się nowa klasowość polskiego społeczeństwa, którą dość długo umieliśmy maskować po 1989 roku. Zbyt proste byłoby stwierdzenie, że w PRL-u klasowości nie było. Owszem, skład i pochodzenie klas zmieniło się w porównaniu z II RP, a jednak mieliśmy do czynienia z uprzywilejowaną klasą wyżej postawioną w hierarchiach partyjnych i „całą resztą”. 

Nie bez powodu „Solidarność” stworzyli właśnie robotnicy. A jednak – choć PRL generalnie oceniam źle, jako państwo policyjne, autorytarne, zabijające i inwigilujące obywateli – to, jak mówi się w krajach anglojęzycznych, trzeba oddać diabłu to, co mu się należy: pewne mechanizmy egalitaryzmu, począwszy od systemu edukacji, zostały stworzone. Byliśmy, i być może jeszcze jesteśmy, mniej klasowym społeczeństwem niż choćby współczesna Wielka Brytania, a przynajmniej klasowość ta była ukryta. Do dziś, nawet jeśli jesteśmy z niższych klas, nie przyznajemy się do tego. W 2020 roku w badaniu CBOS-u połowa Polaków uważała się za członków klasy średniej, a do klasy robotniczej przypisało się 5,2 procent, mimo iż rok wcześniej według statystyk robotnicy stanowili 15 procent ogółu Polaków.

Wyobrażony lud

Dziś jednak ten stan prawdziwej czy udawanej bezklasowości kończy się, mimo życia w McLuhanowskiej „globalnej wiosce”. Co za tym idzie, uwidacznia się niebezpieczny podział. Pokazały to wyraźnie wypowiedzi wokół ostatnich wyborów prezydenckich.

Przemysław Witkowski, zastępca dyrektora w Instytucie Myśli Politycznej im. Gabriela Narutowicza – staram się życzliwie zinterpretować jego intencje – próbuje wytłumaczyć swojemu środowisku, dlaczego klasa ludowa głosuje na Nawrockiego. Przy okazji, być może nieświadomie, pokazuje, jak myślą klasy wyższe i jak sobie wyobrażają „zwykłych ludzi” (nawet gdy wprost tego nie mówią). W skrócie: ojciec ich prał, nie mają zębów, są wuefistami, mają iPhone’a 8, a nie 16, siedzą w piwnicy, nie chodzą na crossfit, po angielsku brzmią jak Polak, nie nominują ich do niczego i niczym ich nie nagrodzą, nic nie dadzą w spadku, nie zaproszą na after czy „małe party dla najbliższych”. Ponadto z gęby śmierdzi im kiełbasą.

I nie widzę, by Witkowski się od tej wizji jakoś szczególnie odcinał. 

Takie wypowiedzi mają długą historię – pamiętamy choćby Krzysztofa Łozińskiego, pouczającego „chama”, czym są mezony i jaką mają liczbę barionową. 

Wiadomo, że negatywne stereotypy pojawiają się po obu stronach – dlatego klasa ludowa zarzuca elitom rozpustę, chciwość, brak patriotyzmu. Momentami z goryczą, a nawet z nienawiścią. To wszystko prawda. Ale to do silniejszych należy pierwszy ruch. To oni mają więcej mocy, by ustąpić, zamilknąć, swoją niechęć do tych gorzej wychowanych przekuć we wsparcie dla tych, którym jest naprawdę trudno. Mimo wszystkich paskudnych cech II RP i Polski zaborowej, ludziom takim jak Florian Znaniecki, Edward Abramowski czy Bolesław Limanowski nawet w głowie by nie postało, żeby w ten sposób pisać o ówczesnej klasie ludowej, nawet mimo jej resentymentów. 

Oczywiście pogarda wobec ludzi o niższej pozycji społecznej jest tak zakorzenionym (być może w biologii) zjawiskiem, iż żadne oburzenia i nawoływania o wspaniałomyślność nic tu nie dadzą. Nie mówiąc już o tym, że ich wyważony ton na X i Facebooku przegrałby z ironicznymi postami o „przegrywach”.

Możemy natomiast zastanowić się, jakie cechy społeczeństwa sprzyjają takim szkodliwym stereotypom. Opowieści Witkowskiego czy Łozińskiego o klasie ludowej to przede wszystkim wyobrażenia. Im silniejsza jest klasowość społeczeństwa, tym mniejsza szansa na to, że członkowie elit i ludu gdziekolwiek się spotkają. Bo chodzą do różnych szkół, nie jeżdżą tymi samymi autobusami, ich osiedla są daleko od siebie. Może więc zamiast mówić o edukacji jako „wspięciu się wyżej”, warto zacząć myśleć o niej jako o mostach – nie drabinach. Szkoły, biblioteki, domy kultury, wspólne stołówki, pociągi, kościoły, dzielnice bez szlabanów – to tam jeszcze można się spotkać. Wciąż są przestrzenie, które nie mają przypisanej klasy. Może trzeba je ocalić – albo wymyślić od nowa.

This issue was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVES: goethe.de/perspectives_eu.

Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.