Nic jeszcze nie przeżyłeś, a wszystko już zostało powiedziane, zakończone. Masz dopiero dwadzieścia pięć lat.
Georges Perec „Człowiek, który śpi”
Tak się składa, że przejścia dla pieszych zawsze przemierzam w prostej linii, choć zdaję sobie sprawę z tego, że jest to raczej specyficzny zwyczaj. Przecież czasami byłoby praktyczniej „ściąć” kurs i wyjść poza białe pasy, skracając sobie drogę. O tej osobliwej skłonności wspominam nie bez powodu, bowiem pewnego dnia przeprawiałam się przez plac Trzech Krzyży w towarzystwie Arka Kowalika, autora „Dźwięków ptaków”. Arek od razu zauważył tę manierę przechodzenia przez ulicę, rozczytując przy tej niepozornej okazji kilka cech mojego charakteru. Pomyślałam wtedy, że chłopak ma dobre oko do detalu, a to już pół sukcesu, żeby pisać naprawdę niezłą literaturę.
Literacka playlista
Na „Dźwięki ptaków. Album” składa się piętnaście samograjów. Kowalik debiutuje dobrymi opowiadaniami podzielonymi na stronę A i stronę B, niczym płyta winylowa, które – jak to przeważnie bywa ze zbiorami tekstów – wybrzmiewają lepiej i gorzej. Osoba czytelnicza trafi na singiel promujący krążek, jingiel, chwytliwy refren, ale też na balladę i na coś do tańca, nawet jeśli czasami to guilty pleasure hit, który rozbrzmiewa jak dzwony Jerozolimy albo chóry rzymskiej kawalerii („Viva la vida” Coldplay). Piosenka ta zresztą zapętla się w opowiadaniu „Wrona bez nogi” z przeuroczo zawadiackim generałem Zajączkiem na czele (polecam czytać książkę z playlistą przygotowaną przez autora). Już w tym momencie powinno się zaznaczyć, że opowiadania Kowalika witalistycznie tryskają humorem, choć często wywołany przez nie śmiech pozostawia cierpkość na języku. Natomiast witalizm objawia się w ostatnim oddechu kury, która za moment straci życie, aby babcia zrobiła z niej rosół:
„[u]słyszałem dźwięk podobny do ściśnięcia gumowej zabawki, głowa upadła na trawnik. Ciałem kury wstrząsnęły kilkukrotne spazmy. Babcia powiesiła kurę za łapki na płocie. Krew spływała na ziemię, skrzydła podrygiwały. U mojej babci rosół był tłusty, pełen miłości” [„Wrona bez nogi”, s. 95].
Biedni millenialsi
Milenialska rzeczywistość osób z warszawskiej klasy średniej przyprawia o prawdziwe mdłości. Kowalik pakuje znany nam świat w kapitalistyczny papierek depresji i samotności. Bohaterowie nafaszerowani są zolpidem, xanaksem, piją i bawią się w najlepszych miejscówkach stołecznych. Mają lęki, izolują się i obserwują świat zza okien, jak na przykład bohater z otwierającego zbiór opowiadania. Notabene, tekst ten spokojnie sprawdziłby się jako rozbudowana forma powieściowa. Inni oddają się spazmatycznej konsumpcji, by odreagować stres [„Wreszcie czuł, że żyje”]. Jeszcze inni przenoszą kobietę bez nóg – tak, elementy surrealistyczne też się tutaj pojawiają – i myślą o tym, że nie pamiętają, kiedy ostatni raz kogoś przytulili [„Lis i dziewczyna”]. Kowalik empatyzuje jednak z całym tragicznym światem przedstawionym (również z wszelakimi ptaszkami, pieskami, króliczkami), zatrzymując się nad losem biednych istot, żyjących w dobrobycie.
Nie tylko poczucie humoru – pracujące poprzez intertekstualność, bądź odłamek surrealistycznej dziwności – wywołuje u odbiorcy komfort lektury, ale pozwala nawet dobrze się bawić. Dramatyczne momenty zostają rozsadzone od środka przez utrzymanie uwagi czytelnika na konkretnym detalu. Eksplozja naszego świata przypomina trochę fenomenalną scenę rozbicia ceramiki – i to nie byle jakiej:
„[u] moich stóp leży roztrzaskany Picasso. To była jedna z ceramik, które lepił pod koniec życia. Dzban w kształcie ryby. Większość kawałków leży tam, gdzie spadła. Jedno z oczu zatrzymało się na ścianie. Trzy większe pomarańczowe skorupy powoli przestają się bujać. Drugie oko odwróciło się do podłogi. Uchwyt zatrzymał się na mojej stopie w góralskim bamboszu. Całość rozpadła się na pięć dużych skorup i nieliczne okruchy. Ogon odłamał się precyzyjnie, zatoczył dwa koła i jako ostatni spoczął na podłodze. Omlet i mleko, które w panice upuściłem, próbując złapać równowagę, dopełniają kompozycji. To chyba forma malarstwa gestu, pomyślałem, patrząc na roztrzaskane u moich stóp 120 tysięcy złotych. Plus sześć za zmarnowane jajka i mleko” [„U moich stóp leży roztrzaskany Picasso”, s. 157].
Przytoczyłam cały otwierający akapit z najwcześniejszego opowiadania ze zbioru, aby pokazać materiał, z którego autor lepi narrację. Po pierwsze, już na samym początku mamy zbliżenie na dzban autorstwa Picassa, w swojej pierwotnej formie naśladujący rybę. Po drugie, z roztrzaskanymi kawałkami ceramiki, wciąż trochę w stylu hiszpańskiego malarza, bo to czysto kubistyczny widoczek, kontrastują miękkie góralskie bambosze (osobliwe zestawienie, prawda?). Nie mówiąc już o prozaicznym posiłku, ginącym podobnie jak ryba, i rachunku na niebagatelną sumę. Ostatecznie mamy też narratora zlanego zimnym potem, który powinien zadłużyć się, aby spłacić kosztowną rybę. Kowalik wie, co robi. Od początku przykuwa uwagę czytelnika i z roztrzaskanej sceny klei całe opowiadanie. Mały spojler – akurat ten Picasso nie był prawdziwy.
Rzeczywistość w wersji demo
Skoro dzban okazał się falsyfikatem, to również bohaterowie „Dźwięków ptaków” wcale nie muszą naprawdę żyć (choć wydaje im się, że wciąż egzystują). Trafnym przykładem na potwierdzenie tej tezy jest historia Kamila Pochmary, który bytuje w korpoświecie i nawet po śmierci nie może przestać pracować. Kowalik tym razem też operuje żartem i fenomenalnie buduje historię o poltergeiście robiącym psikusy żyjącym. Postać ta przypomina pozostałe osoby ze zbioru, które nie potrafią czuć się komfortowo w otaczającej je rzeczywistości. W efekcie nie mogąc żyć tak, jakby chciały. Czytając te opowiadania, miałam wrażenie, że autor świadomie dialoguje z pisarstwem Georgesa Pereca, a konkretnie z jego powieścią „Człowiek, który śpi”. Jednowątkowa fabuła przedstawia historię członka grupy OuLiPo i została oparta na losie dwudziestopięcioletniego mężczyzny, który porzucił studia i spędza całe dnie oraz noce w niebycie. W genialnym filmie na postawie książki bardzo wyraźnie podkreślona zostaje obecność surrealistycznego obrazu „Nie reprodukować” René Magritte’a. Przedstawia on mężczyznę patrzącego w lustro, który w tafli nie widzi swojej twarzy, lecz jej rewers. Dziwność podobnie gra w „Dźwiękach ptaków”, a poszukiwanie (konstruowanie?) prawdziwej tożsamości jest jednym z głównych tematów tych opowiadań.
Depresyjna postać z Pereca niewątpliwie nawiązuje do jednej z kreacji Franza Kafki. Tytułowy człowiek, który śpi, przypomina bowiem myśliwego Grakchusa – i nie tylko dlatego, że oboje egzystują na drewnianej desce. Grakchus, oscylujący pomiędzy byciem a niebyciem, nie może opuścić świata, dlatego że przeżył własną śmierć. Podobny los spotyka wspomnianego Kamila Pochmarę, ale też całe pokolenie millenialsów, błąkających się bez prawdziwego celu. Jedną z takich postaci byłby także bohater „Rooibosa”, próbujący przeżyć mimo stanu głębokiej depresji. Wspominam o tym opowiadaniu nie bez powodu. Narracja została pomyślana w drugiej osobie liczby pojedynczej, dokładnie tak samo jak w „Człowieku, który śpi”. Przypomina ona zatem monolog osamotnionej osoby, która prowadzi ze sobą – i z czytelnikiem – rozmowę: „[w]ystarczy, że wyjdziesz ze swojego mieszkania, z tego wąskiego przełyku na drugim piętrze kamienicy, w którym leżysz nocą, patrzysz w telefon i nie możesz zasnąć” [„Rooibos”, s.177].
Wielcy obecni
Wracając jeszcze na moment do kultowej powieści Pereca. Podobno została ona skonstruowana w pełni na parafrazach z dzieł wielkich pisarzy, na przykład Joyce’a, Dostojewskiego, Manna, Dantego, Szekspira, Camusa, Sartre’a, Barthesa, Diderota i innych. Zwracam uwagę na kwestie tożsamości języka i genealogii tej literatury. Kowalik pewnie myślał o Perecu i podobnie jak on stworzył całą siatkę hiperłączy. Nawiązania te przeważnie jednak bawią i rozładowują napięcia egzystencji stosunkowo młodych ludzi. Nie bez powodu bohater „Krzaków” filozofuje przez filtr Myslovitz: „[z] mieć czy być wybrałem bardziej być. I trochę mieć. […] Erich Fromm być może wiedział, jak należy żyć, ale ja nie wiem, na czym ludzkie życie polega [„Krzaki”, s. 270]. Pytanie, czy ktokolwiek wie, jak żyć w czasach olbrzymich katastrof. Każdy bohater próbuje na swój sposób. Nie jest ważne, czy to starsza pani, piesek, zakochany raper, rozwodnik, podglądacz, duch, osoba stojąca nad wyschniętą Wisłą czy olbrzymia monstera – odnalezienie bliskości w nowoczesnym świecie jest prawie niemożliwe. Na szczęście dobra literatura pozwala nam zrozumieć, że nie jesteśmy w tych odczuciach osamotnieni.
Książka:
Arek Kowalik, „Dźwięki ptaków”, ArtRage, Warszawa 2025.