Ponad pół roku po upadku reżimu Baszara al-Asada w Syrii, ciemne chmury zebrały się nad kolejnym sojusznikiem Władimira Putina na Bliskim Wschodzie – państwem irańskich ajatollahów. Ich władzę testuje Izrael, atakując zbrojnie cele nuklearne i wojskowe na terytorium Iranu, do czego 22 czerwca bezpośrednio przyłączyli się również Amerykanie pod wodzą Donalda Trumpa.

Z perspektywy Kremla, Iran jest wiele istotniejszy niż Syria. Nie tylko ze względu na większą „wagę” w regionie, lecz także przydatność dla Moskwy. To właśnie Teheran stanowi przecież jeden z filarów „osi zła” – by użyć niemodnego już określenia sojuszu autokratów czyhających na kraje Zachodu.

I choć scenariusz upadku Iranu na wzór syryjski jest wciąż mało prawdopodobny, to egzystencjalne zagrożenie dla islamskiej teokracji – znacznie większe dzięki militarnemu zaangażowaniu w konflikt Stanów Zjednoczonych – stawia Moskwę w bardzo niekorzystnym świetle. Ograniczając reakcję do dyplomatycznego protestu, putinowski reżim ujawnia ograniczony wpływ jaki ma na światową szachownicę. Wbrew zaklęciom rosyjskiej propagandy.

Towarzysze broni

Reżim w Teheranie jest ważnym partnerem Rosji od kilkunastu lat. Współpracę przypieczętowano dekadę temu, kiedy Rosjanie zdecydowali się na militarne wsparcie syryjskiego dyktatora al-Asada i tym samym włączyli się w syryjską wojnę domową po tej samej stronie barykady co Irańczycy. Kontakty stały się jeszcze intensywniejsze po rozpoczęciu przez Putina pełnoskalowej inwazji na Ukrainę.

Za symboliczną miarę bliskich relacji obu autokracji można uznać drony Szahed, które od 2022 roku gnębią ukraińską ludność cywilną. To właśnie ten bezzałogowiec — opracowany w Iranie, choć obecnie w znakomitej większości produkowany przez zakłady rosyjskie w „lokalnej” wersji — jest wciąż ustawicznie wykorzystywany przez agresora w terrorystycznych atakach na miasta Ukrainy. Irańska pomoc Rosjanom na polu bitwy nie ogranicza się jedynie do dronów — w 2024 roku Amerykanie oskarżyli Teheran o dostarczanie Moskwie również pocisków balistycznych.

Wraz z współpracą zbrojną nastąpiło także zbliżenie na poziomie politycznym. Regularne kontakty zaowocowały podpisaniem na początku tego roku traktatu, w którym to wzajemne relacje określono mianem „partnerstwa strategicznego”. Oba reżimy zadeklarowały dalsze zacieśnianie kooperacji, wskazując obszar militarny jako kluczowy.

I choć sam dokument nie zawiera klauzuli zakładającej udzielenie pomocy na wypadek ataku na któreś z państw-sygnatariuszy, to i tak stanowił sygnał wymierzony w adwersarzy „osi zła”. W wypadku wywierania zewnętrznej presji na Moskwę czy Teheran, druga strona będzie stać po stronie swojego „towarzysza broni”.

Ideologiczna fronda

Zbliżenie rosyjsko-irańskie spinała ideologiczna klamra: fundamentalny opór wobec Stanów Zjednoczonych i realizowanej przez nie polityki, postrzeganej jako ekspansjonistyczne dążenie do światowej dominacji poprzez swoje proxys.

Klamra ta straciła jednak na aktualności w momencie dojścia do władzy Donalda Trumpa, w czym Kreml zwietrzył okazję do resetu w relacjach rosyjsko-amerykańskich. Retoryczny symetryzm amerykańskiego prezydenta w definiowaniu wojny rosyjsko-ukraińskiej i niechęć do wywierania znaczącej presji na Kreml jest postrzegana przez Putina jako okoliczność, która jedynie potwierdza wcześniejszą kalkulację. Jednocześnie, świadomi impulsywności i niekonsekwencji obecnego rezydenta Białego Domu Rosjanie starają się – szczególnie na płaszczyźnie dyplomatycznego sygnalizowania – być ostrożni, obchodząc się z nim jak z jajkiem.

Inwestycja w tę relację znacząco ogranicza Moskwie pole manewru w zakresie wspierania Iranu. Wyrażone przez Trumpa żądanie „bezwarunkowej kapitulacji” Teheranu oraz decyzja o zbombardowaniu irańskich instalacji jądrowych niepozostawia złudzeń co do amerykańskich intencji. Z tego powodu jakiekolwiek faktyczne działania Moskwy wykraczające poza retoryczny sprzeciw wobec bombardowań mogłoby przeistoczyć się w niepotrzebną przeszkodę na drodze do osiągnięcia amerykańsko-rosyjskiego porozumienia. A to w gruncie rzeczy jest dla Moskwy kluczowym kierunkiem polityki zagranicznej, dla którego poświęcić mogą wiele. Nawet jeśli efektem będzie dalsze nadszarpanie zaufania dotychczasowych sojuszników.

Kolejne czerwone linie

Na pierwszy rzut oka można więc przyjąć, że w celu przypodobania się Trumpowi Rosjanie wrzucają Irańczyków pod pędzący autobus – i biernie przyglądają się temu, jak rakiety spadają na terytorium sojusznika. To bez wątpienia reputacyjny cios, o którego rozmiarach można się przekonać, czytając choćby publiczny post irańskiego ambasadora w Moskwie. Zapewnił on, że kiedy jego kraj jest atakowany przez „syjonistyczny reżim i przy użyciu amerykańskich bomb”, to „wielki naród Iranu nie zapomni, które kraje nas wsparły, a które pozostały obojętne”.

Zachowanie Kremla nie powinno jednak stanowić zaskoczenia. Moskwie po prostu nie opłaca się nadwyrężanie swoich zasobów – już i tak maksymalnie drenowanych na froncie ukraińskim. Ryzykowałaby w ten sposób nie tylko storpedowanie wysiłków dyplomatycznych z Waszyngtonem, ale również przekroczenie czerwonych linii w relacjach z krajami Zatoki Perskiej, wielce ułatwiającym Rosjanom omijanie sankcji i wciąż zainteresowanym koordynacją działań na rynku ropy naftowej. Wreszcie – brak zdecydowanej reakcji na upadek reżimu al-Asada stanowiło dowód na to, że Rosjanie są dalecy od chęci angażowania się w kolejne konflikty w czasie trwania wojny z Ukrainą.

Poza tym izraelsko-irańska wojna przynosi Rosji kilka korzyści, przede wszystkim wzrost cen ropy i odwrócenie publicznej uwagi od rosyjskich ataków terrorystycznych na cywilną ludność w Ukrainie. 17 czerwca Rosjanie przeprowadzili nocny atak, ostrzeliwując między innymi Kijów i Odessę. W jego wyniku śmierć poniosło 30 osób cywilnych, uderzenia były wymierzone bezpośrednio w budynki mieszkalne. Według władz ukraińskich był to jeden z najstraszliwszych nalotów tej wojny – trwał ponad dziewięć godzin. Pomimo to nie wywołał szczególnych reakcji na świecie, media były w tym czasie skupione na niejasnych wypowiedziach Trumpa i rozważaniach: „wejdą czy nie wejdą”.

Putin jako niespełniony mediator

Do momentu bezpośredniego zaangażowania USA w konfliktu, Rosjanie szukali sposobu, dzięki któremu mogliby obrócić napięcie między Iranem i Izraelem na własną korzyść. Dzwoniąc do Trumpa w dzień jego urodzin, Putin zaproponował pośrednictwo w rozwiązaniu konfliktu. W rozumieniu Kremla Rosja jest do tego naturalnie predysponowana jako strona mogąca pochwalić się otwartymi kanałami kontaktu z obiema stronami. Jednak Trump skomentował rosyjską propozycję słowami, aby „Władimir”najpierw zajął się mediowaniem u siebie – czyli zakończeniem wojny w Ukrainie.

Abstrahując od wiarygodności Rosjan jako mediatorów, propozycja Putina jest – jak znakomita większość jego działań od początku tego roku – wymierzona przede wszystkim w Trumpa. Rosja, świadoma własnych ograniczeń militarnych i obecnych uwarunkowań dyplomatycznych, zagrywa kartą, która ma przekonać amerykańską administrację do zawierzenia jej. Chęć do pośrednictwa w rozmowach z Iranem Moskwa sygnalizowała jeszcze przed bezpośrednim atakiem Izraela. Jeżeli takie mediacje okazałyby się skuteczne, Putin zyskałby kolejny dowód na przełamanie międzynarodowej izolacji. Co zaś ważniejsze, zdobyłby przy tym dodatkowe punkty w oczach amerykańskiego prezydenta.

Niepomny na sugestie Rosjanina, Trump podjął jednak decyzję o bezpośrednim uderzeniu – i plany Putina wzięły w łeb. Stany Zjednoczone jednoznacznie bowiem wystąpiły w roli jednej ze stron konfliktu, wzywając przy tym irański reżim do negocjacji. Trudno w tej sytuacji wyobrazić sobie, żeby Amerykanie potrzebowali rosyjskiego mediatora.

Świadomi ograniczeń

Putin wciąż może się łudzić i mieć nadzieję na to, że Donald Trump zmieni zdanie i znajdzie rolę dla Rosjan. Tak jak w wielu innych sferach, rosyjski reżim stawia przede wszystkimna personalne widzimisię amerykańskiego prezydenta – tutaj jednak ta kalkulacja wydaje się być bezzasadna.

W scenariuszu krańcowym – a więc upadku władzy ajatollahów w Iranie – Rosjanie tracą nie tylko twarz jako ci, którzy nie potrafili temu zapobiec. Tracą także bliskiego sojusznika, którego obecność częściowo stanowiła o dyplomatycznej mocy Moskwy i z jej perspektywy stabilizowała region. Inny wariant – w którym Irańczycy zgadzają się na rezygnację ze swoich nuklearnych ambicji pod naciskiem Stanów i Izraela – także nie przynosi żadnej korzyści dla Rosji. „Premia” za chaos znika, zaś fakt braku rosyjskiego udziału w procesie negocjacyjnym stanowi jedynie kolejne świadectwo niknącego wpływu Moskwy.

Dla Rosjan najdogodniejszym scenariuszem wydaje się więc wizja przeciągającego się konfliktu, bo to wtedy rosną szanse na zaangażowanie ich do procesu negocjacyjnego, a sam wojenny chaos to dla Kremla niemal zawsze dogodne środowisko międzynarodowe.

Niemniej, bezpośrednie dołączenie Stanów Zjednoczonych do konfliktu stanowi dla Rosjan komplikację z jeszcze jednego niebagatelnego powodu. Do tej pory groźby Trumpa – chociażby w odniesieniu do Rosji – traktowano na Kremlu z dość dużą rezerwą, czemu pomagała świadomość szerokiej niechęci obozu MAGA do angażowania amerykańskich sił zbrojnych poza granicami kraju. Atak na Iran sprawia jednak, że teza o „bezzębności” USA pod obecnym kierownictwem musi zostać poddana rewizji.

Oczywiście nie jest tak, że agresywność Trumpa w odniesieniu do Iranu natychmiast przełoży się na zwiększenie presji wobec Moskwy. Na to właśnie liczą zresztą Rosjanie, tworząc odrębne „ścieżki” podczas rozmów z Amerykanami, próbują w ten sposób odseparować kwestię ukraińską od innych. W percepcji Kremla Ukraina stanowi najistotniejszy front, wobec którego większość innych spraw schodzi na dalszy plan. Dotyczy to także „sojuszników”. I to niezależnie od ich potrzeb i ideologicznej bliskości.

This issue was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVES: goethe.de/perspectives_eu.

Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.