Ściany – ze skrzyni po pociskach do wyrzutni rakiet Grad; system ogrzewania – z tub po pociskach przeciwpancernych; woda – ze studni, wywierconej wiertłem wykonanym z pocisku z wyrzutni Uragan. Tak skonstruowany jest dom Igora, wzniesiony przez niego we wsi Dowheńke, w obwodzie charkowskim. „Po okupacji we wsi nie ocalał ani jeden budynek, nie było żadnych materiałów budowlanych. Postawiłem dom z tego, co było, czyli pozostałości po wojnie” – mówi Igor Kniaziew, jedyny rolnik w jednej z najbardziej zaminowanych miejscowości w Ukrainie, a więc tym samym na świecie [1].
Po wyzwoleniu oprócz Igora we wsi mieszka jeszcze tylko dziewięć osób. Głównie emeryci. Igor jest więc jedyną osobą, która tworzy tu miejsca pracy. Rozminowując teren, próbuje odbudować życie wsi. Wysoki, szczupły, opalony i uparty – jest dziś uosobieniem Dowheńke i nadzieją tego miejsca na nowy początek. „Mój dziadek się tu urodził i uprawiał ziemię, mój ojciec się tu urodził i uprawiał ziemię, ja się tu urodziłem, miałem duże gospodarstwo, obsiewałem pola. Tu urodziły się moje dzieci. A potem przyszli Rosjanie” – mówi Igor, rozglądając się wokół. We wsi nie ma teraz żadnego miejsca, które nie przypominałoby o toczących się walkach.
„95 procent mojego gospodarstwa jest zaminowane”
Dowheńke leży na granicy obwodów donieckiego i charkowskiego, przy trasie łączącej dwa duże miasta przemysłowe. Przed wojną mieszkało tu 760 osób – prowadzili spokojne, wiejskie życie, sprzedawali plony i mleko do obwodu donieckiego. Położenie miejscowości, które przed wojną uznawano za dogodne, podczas pełnoskalowej inwazji okazało się przekleństwem.

Wiosną 2022 roku Dowheńke stało się forpocztą rosyjskiej ofensywy na kierunku słowiańskim. „Były walki pancerne, bazowali tu nasi żołnierze, potem zostali wyparci, wieś zajęli Rosjanie, a potem nasi ją odbili. Przez cały ten czas przetoczył się tu każdy rodzaj broni – od wyrzutni rakiet Uragan po miny. Jesteśmy pewnie najbardziej zaminowanym miejscem na świecie” – mówi Igor, ciężko krocząc przez drogę. Do jego roboczych butów przyklejają się czarne grudy ziemi. Droga to jedyne miejsce w Dowheńke, którędy można iść, nie patrząc pod nogi. Jeździły już tędy samochody i traktory, co oznacza, że jest tu bezpiecznie.
Wszystkie pozostałe tereny w okolicy mogą być potencjalnie zaminowane. Pola wokół wsi wygrodzone są czerwono-białymi słupkami ostrzegawczymi. W Dowheńke do dziś z ogrodów, rabatek i ścian domów wystają ogony pocisków. Oficjalna akcja humanitarnego rozminowywania wsi przebiega bardzo powoli.
Za rozminowywanie w Ukrainie odpowiada państwowy organ do spraw działalności przeciwminowej. Pracują nad tym zarówno służby państwowe – na przykład Państwowa Służba Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych (DSNS) i saperzy policyjni, jak również organizacje pozarządowe. Ponad sześćdziesiąt takich organizacji już uzyskało wymagany dla operatorów rozminowywania certyfikat. Ministerstwo Gospodarki anonsuje, że wkrótce ich liczba zostanie niemal podwojona. Ale to wciąż za mało. Według danych DSNS z końca 2024 roku zaminowanych jest 156 tysięcy kilometrów kwadratowych kraju – pod względem powierzchni to wielkość porównywalna do Grecji. Prognozy dotyczące długości rozminowania sięgają więc od 70 do nawet 700 lat.
„Przed wojną miałem wszystko – owce, buraki pastewne, pszenicę. Spichlerze pełne ziarna. Moje gospodarstwo zajmowało 50 hektarów. Dziś Teraz 95 procent jego dawnej powierzchni jest zaminowane” – wskazuje na zakątek za zwęglonym domem. To jedyny skrawek ziemi w Dowheńke, który zieleni się rosnącą pszenicą ozimą. Ten kawałek pola Igor rozminował, zaorał i obsiał sam. Dokonał tego wysokim kosztem.

„Z resztek naszego spalonego sprzętu, złożyłem traktor. I nim zacząłem orać pole. Wcześniej przeszedłem je z wykrywaczem metalu, ale chyba miny były zbyt głęboko. Jeden rząd został usunięty, ale niżej jeszcze zostały. Raz przejechałem przez minę przeciwpancerną i doszło do wybuchu. Traktor rozerwało, mnie poraniło twarz, ale przeżyłem. Tylko sprzętu szkoda” – mówi Igor. Na skraju pola stoi jego okopcony i pokiereszowany traktor. Mężczyzna znów go naprawił. I maszyna wygląda teraz, jak wszystko we wsi Dowheńke – poskładana z kawałków, które zostały po wojnie, niczym Frankenstein.
Piekło na ziemi
Walki o Dowheńke zaczęły się wiosną 2022 roku. Lokalni mieszkańcy nie opuszczali wsi do ostatniej chwili, licząc na to, że siły zbrojne Ukrainy ją odbiją. Gdy miejscowość zamieniła się w pole bitwy, nadal pozostawało w niej wielu cywilów i wiele zwierząt. „Zginęło tu 12 osób. Tylko mieszkańców. Ilu żołnierzy – nawet nie wiem. A zwierząt nikt nawet nie liczył. Psy, kozy, krowy – nic nie zostało. Wszystkie barany porozrywało, ich kości wciąż leżą po wsi. To było po prostu piekło na ziemi” – wspomina rolnik. Przed okupacją zdążył wywieźć matkę, troje dzieci i żonę do krewnych w Odessie. Uciekali pod ostrzałem, omijając wyrwy po pociskach. W Dowheńke został ojciec Igora – Anatolij, uparty siedemdziesięcioletni mężczyzna, który za nic nie chciał porzucać swojego domu. Powiedział, że będzie ostatnim, który opuści wioskę. I tak się stało.

„Na moich oczach spłonęła nasza farma, dom. Zostałem tu sam, mieszkałem w piwnicy. Pomagałem naszym żołnierzom. Przy mnie od pocisku zginęło trzech sąsiadów. Wyjeżdżałem z ukraińskim wojskiem, gdy opuszczało wieś. Przyjechało po swoich poległych. I tak wyjechałem stąd z trupami przez lasy” – opowiada Anatolij, zapalając papierosa spracowanymi dłońmi. Po ewakuacji pojechał do syna, pokazał mu nagrania z telefonu – jak ich dom, spichlerze i zwierzęta płonęły. Igor nie miał już nadziei na powrót do dawnego życia, nawet jesienią 2022 roku, po wyzwoleniu wsi. Według szacunków rolników ich rodzina w Dowheńke straciła sprzęt i plony o wartości 13 milionów hrywien.
Obecnie w Ukrainie zaminowanych jest 5,6 miliona hektarów pól: to tyle, co całe obwody odeski i chmielnicki razem wzięte. Jeśli tych ziem się nie oczyści, rolnicy mogą tracić ponad 11 miliardów dolarów rocznie – informuje Ogólnoukraińska Rada Rolnicza.
Igor też słyszał te dane. Ale o swoich stratach mówi w prostszych słowach: „Zaczęliśmy wszystko od zera. Nawet domu nie było”.
Powrót na zgliszcza
Igor wrócił do Dowheńke pod koniec września 2022 roku. Jako pierwszy z mieszkańców wsi. Przed nim nie przeprowadzono nawet rozminowywania humanitarnego. Wynajął rodzinie mieszkanie w sąsiednim Iziumie, a sam z ojcem zaczął odbudowywać gospodarstwo.
„Na początku mieszkaliśmy w piwnicy. Nie było światła, nie było wody, nie było nic – tylko resztki czołgów i pocisków” – mówi Igor, wskazując na prowizoryczne wysypisko za pozostałościami jego dawnego domu. Leżą tam zardzewiałe „marchewki” rozebranych pocisków. Wokół pełno drewnianych skrzyń po pociskach z wyrzutni Grad z rosyjskimi napisami: „Zamawiający: Ministerstwo Obrony Federacji Rosyjskiej”. Pomysłowy Igor postanowił, że to właśnie te skrzynie posłużą za ściany jego nowego domu.

„Do skrzynek wkładałem styropian (działa jako izolacja), skręcałem je i zalewałem pianą montażową. Z nich zrobiłem ściany jak z cegieł” – mówi mężczyzna, wchodząc po schodach budynku. W ciągu dwóch lat razem z ojcem zbudowali dwupiętrowy dom z kilkoma pokojami. Prosty i może niezbyt przytulny. Wewnątrz jest jednak ciepło, są woda i prąd.
Ogrzewanie Igor zrobił z pieca na drewno, do którego podłączył rury wykonane z tub po pociskach przeciwpancernych. „Wody nie było, wszystko było zniszczone. To wywierciłem studnię. Wiertło zrobiłem z pocisku do uragana, bo jest wytrzymały. Taki mamy tu materiał budowlany” – uśmiecha się mężczyzna.
Gdy pojawiła się woda i ogrzewanie, do domu z Iziumu przeprowadziła się matka Igora. Jednak mężczyzna nadal boi się przywieźć do Dowheńke swoje dzieci – wciąż jest tu zbyt niebezpiecznie. „Ludzie ciągle tu giną na minach. Niedawno nasi wojskowi przyjeżdżali, żeby je zabrać. Pozgarniali te na powierzchni, ale pod nimi była jeszcze jedna warstwa. 75 min przeciwpancernych na 1,5 hektara ziemi. Chłopaki załadowali kilka na pickupa, ruszyli i najechali na kolejną minę. W efekcie – pięciu rannych. To ja ich wyciągałem, zakładałem opaski uciskowe, wzywałem karetkę” – mówi zwyczajnie. Wybuchy stały się już częścią jego życia.
68-letnia Natalia, matka Igora, cieszy się z powrotu do domu, ale mówi, że jej życie ogranicza się dziś do ogródka, zagrody z baranami, które znów hodują, i kilku metrów ulicy. „Już trzy lata nie byłam na grobie rodziców. Na cmentarz jest kilka minut piechotą, ale wszystko tam jest zaminowane. Kiedy znów zobaczę nasz piękny sosnowy las – nawet nie wiem. Tam też są tylko miny” – mówi kobieta i idzie nakarmić dwa duże kudłate psy, które rodzina przygarnęła po powrocie. Na horyzoncie słychać wybuchy, a psy od razu chowają się do bud, zapominając o świeżym jedzeniu.

Droga samuraja
Walki w Donbasie przypominają o sobie także tutaj, w Dowheńke. Igor boi się, czy znowu nie straci tego, co z takim trudem stara się odbudować. „Moje gospodarstwo nazywa się KIA-KAM. To tak naprawdę moje inicjały i ojca, ale brzmi trochę jak po japońsku” – uśmiecha się i dodaje, że jest jak ten przysłowiowy samuraj, który nie ma przed sobą celu, tylko drogę. Ale żartuje, bo cel jednak ma. Chce, by historia Dowheńke – wsi, w której żyło wiele pokoleń jego rodziny – nie zakończyła się na nim.
Przypis:
[1] Według danych ONZ Ukraina jest obecnie najbardziej zaminowanym krajem na świecie, i potencjalnie 23 procent powierzchni kraju jest narażone na skażenie minami lądowymi i niewybuchami [przyp. red.].