Od poniedziałku trwa poruszenie wokół programu Ministerstwa Edukacji Narodowej „Szkoła dla wszystkich”. Program miał ruszyć w ubiegłym roku, nie ruszył; miał ruszyć w styczniu, nie ruszył – w poniedziałek minister Joanna Mucha podała się do dymisji, uzasadniając ją decyzją rządu o rezygnacji z tego programu.

Już parę godzin później minister Barbara Nowacka prostowała informacje – program ma być procedowany, ale po istotnych i pilnie potrzebnych zmianach. Wszystko wskazuje na to, że zmieni on nazwę i „Szkoła dla wszystkich” zostanie przemianowana na „Otwartą szkołę”. Na czym polegają merytoryczne zmiany – nie wiadomo.

Zależy nam na uprzedzeniach?

Przygotowywany od półtora roku program to duży finansowy zastrzyk dla szkół: pół miliarda złotych na trzy lata pracy. Program przewiduje trzy obszary działań: zatrudnienie asystentek międzykulturowych w szkołach (osób, które pomagają przekraczać różnice kulturowe na linii szkoła–dzieci–rodzice), wsparcie dzieci (np. pomoc psychologiczną, diagnostykę, naukę języka polskiego) oraz kształcenie kadr (np. jak pracować z dzieckiem, które nie mówi po polsku, albo jak pracować z dzieckiem po traumie).

Od kwietnia, gdy program miał już trafić pod obrady Rady Ministrów (nie trafił), sytuacja w polskich szkołach nie poprawiła się. Jeden element zmienił się w naszym kraju istotnie – mamy jasność, kto w najbliższej kadencji będzie pełnił funkcję prezydenta RP. Widać też, że kolejne kampanie przedwyborcze bazujące na budowaniu niechęci do migrantów przyniosły żniwo – coraz częściej ludzie o innym kolorze skóry czy posługujący się obcym językiem doświadczają w Polsce (i w polskiej szkole) mowy nienawiści, niechęci i otwartej przemocy. Regularnie dochodzą nas wieści o pobiciach, upokarzaniu albo wręcz łapankach na osoby z doświadczeniem migracji. Jednocześnie, legalnie przebywają w naszym kraju blisko trzy miliony takich osób, a ich liczba z wielkim prawdopodobieństwem będzie rosła, ponieważ są potrzebni na rynku pracy.

Państwo na zakręcie

Ministerialny program reklamowano jako rozwiązanie wspierające dzieci z Ukrainy, ale de facto jest on kluczowy dla całego systemu edukacji w Polsce, dla całego społeczeństwa. Daje potencjał zmiany trudnej sytuacji wielu dzieci – i wielu nauczycieli. Jeśli motywacją do dyskusji wokół programu są względy polityczne – to naprawdę upadliśmy nisko.

Prowadzę Fundację Polskie Forum Migracyjne, która od 18 lat wspiera dzieci z doświadczeniem migracji. Zatrudniamy (za chwilę to będę mówić w czasie przeszłym – wskutek opóźnień programu, ale też wstrzymania finansowania pracy na rzecz migrantów przez administrację amerykańską w styczniu, od lipca nie mamy środków na utrzymanie tego zespołu) znakomity i świetnie przygotowany zespół asystentek międzykulturowych, prowadzimy diagnozy psychologiczno-pedagogiczne dzieci po traumie, szkolimy nauczycieli, wspieramy rodziców-migrantów w budowaniu umiejętności wychowawczych i funkcjonowaniu w polskim systemie edukacji. Z mojej perspektywy naprawdę jesteśmy, jako państwo, na zakręcie.

Obserwujemy antyuchodźcze, antymigracyjne nastroje u wielu uczniów i nauczycieli. Obserwujemy zagubienie i kryzysy zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży, zarówno polskich, jak i migranckich. Widzimy trudności w budowaniu relacji międzyludzkich, trudności w krytycznej ocenie rzeczywistości i odnalezieniu się w świecie dynamicznych zmian, poczucia zagrożenia i niepewności. Permanentny kryzys daje się we znaki dzieciom i młodzieży, one potrzebują wsparcia – rządowy program miał pomagać je zapewnić. Jednym z planowanych działań miało być wsparcie dzieci i młodzieży w budowaniu relacji, komunikacji, lepszego wzajemnego zrozumienia.

Do Polski i tak będą przyjeżdżać migranci

Czy rządzi prawica, czy lewica, bardziej lub mniej konserwatywna, do Polski będą przyjeżdżali migranci. Będą mieli dzieci. Już dziś mamy w Polsce przedstawicieli kilkudziesięciu państw, są w Polsce szkoły, w których w jednej klasie uczą się dzieci z pięciu–sześciu krajów. Program włączania ich w proces edukacji jest fundamentalnie istotny dla tego, jak za kilka lat będzie wyglądał nasz kraj. Jakość życia dziecka-migranta w Polsce wprost przekłada się na jakość życia jej/jego polskiego rówieśnika – bo dotyczy naszej wspólnej przyszłości.

Rządy (różne, po kolei, w wielu krajach) alarmują, że migranci są mile widziani pod warunkiem, że integrują się i podejmują pracę. W Polsce nie ma migracji po socjal. Za polski socjal nie da się wyżyć i każdy, kto żyje na socjalu, o tym wie. „Albo pracujesz, albo zdechniesz”, dobitnie powiedziała mi ostatnio jedna z naszych doradczyń. Ludzie przyjeżdżają tutaj, żeby zarobić na życie – albo, żeby dosłownie przeżyć. Łatwo o tym zapomnieć, ale dzień w dzień na Ukrainę spadają bomby, giną ludzie – ci ludzie to krewni i bliscy uczennic i uczniów w polskiej szkole.

Tyle się mówi o integracji, a szkoła to najlepsze, co możemy dać samym sobie, naszemu coraz bardziej zróżnicowanemu społeczeństwu, żeby tę integrację budować.

Dobra – to znaczy skuteczna – edukacja dzieci z doświadczeniem migracji to narzędzie państwa do tego, żeby włączać je w przyszłości w rynek pracy i w społeczeństwo. To nie jest odkrywcze ani skomplikowane. Dziecko, które ma możliwość uczyć się, kontynuować edukację, rozwijać pasje – zdobędzie zawód, pójdzie na studia, będzie płacić podatki i dokładać się do wspólnego gospodarstwa, jakim jest to państwo. Dziecko, które będzie w szkole popychadłem, upchniętym w ostatniej ławce i wyzywanym od banderowców, będzie do Polski i do edukacji nastawione niechętnie. Obecnie bardzo dużo dzieci ma to drugie doświadczenie, także dlatego, że wielu nauczycieli i nauczycielek czuje się do pracy w obecnych warunkach nieprzygotowanych. Nie mieli wcześniej do czynienia z uczniami niemówiącymi po polsku. Nie mają materiałów do nauki takich dzieci, nie wiedzą, jak poradzić sobie z dzieckiem, które na froncie traci tatę. Nauczyciele mają prawo oczekiwać od państwa wsparcia. Potrzebują go. I to szybko.

Nie powielajmy błędów Zachodu

Sytuacja nie może czekać. Albo szybko i sprawnie wprowadzimy w Polsce dobry program dający dzieciom szanse rozwoju, albo za parę lat obudzimy się z dużą grupą młodych ludzi, którzy są sfrustrowani i pozbawieni szansy na dobre życie. Którzy nie mają możliwości zarobienia na siebie i swoje ambicje. To przepis na problemy. Stąd już tylko krok do wykluczenia, izolacji, przemocy. Migrantosceptycy pokazują palcem społeczne problemy zachodniej Europy – tymczasem powielamy jej błędy. Rezygnując z programu MEN-u, idziemy w złym kierunku.

Słyszę argumenty, że nie ma sensu inwestować w edukację dzieci migranckich, bo są tu tylko chwilowo. Słyszę je nawet od ukraińskich rodziców, którzy od trzech lat żyją w zawieszeniu, wielu z nich faktycznie planuje wyjazd z Polski, gdy to tylko będzie możliwe. A jednak gdzieś te dzieci czeka przecież dorosłość. Jeśli zostaną w Polsce – na ich edukacji powinno nam zależeć. Jeśli wrócą do Ukrainy – zyskamy w przyszłości profesjonalistów, kto wie – polityków, inżynierów, lekarzy, budowlańców, hotelarzy, którym Polska będzie się dobrze kojarzyć. Zyskamy ambasadorów.