Krzysztof Katkowski, Ivan Vuković
Krzysztof Katkowski: Jak dziś określiłbyś swoją tożsamość polityczną?
Ivan Vuković: Jeśli spojrzymy na klasyczną oś podziału politycznego – gospodarczą i kulturową – powiedziałbym, że jestem socjalliberałem. I wierzę, że DPS [Demokratyczna Partia Socjalistów Czarnogóry – przyp. red.] to partia, w której mogę realizować właśnie taką politykę.
Pewnie częściej niż wielu moich kolegów zabieram publicznie głos w sprawach ważnych dla mnie wartości. Wynika to zapewne z mojego akademickiego zaplecza. Prawa człowieka, prawa kobiet, prawa osób LGBT+ oraz inne liberalno-demokratyczne standardy zawsze były dla mnie ważne. Moje wypowiedzi w tych kwestiach są często mocne i bezwarunkowe, co – trzeba przyznać – nie jest normą w czarnogórskiej polityce.
Nasze społeczeństwo wciąż jest tradycyjne i w dużej mierze paternalistyczne. Czasami ma to swoje dobre strony – buduje poczucie solidarności – ale często prowadzi do problematycznego podejścia do indywidualnej odpowiedzialności. Powszechne jest przekonanie, że inni – rodzina, społeczność, państwo – powinni się tobą opiekować. A ja uważam, że ludzie muszą brać odpowiedzialność za siebie i rozwijać własny potencjał. To szczególnie ważne w młodych demokracjach, takich jak Czarnogóra.
Niestety, nadal wielu ludzi oczekuje od państwa, że zapewni im wszystko: pracę, mieszkanie, a nawet możliwości biznesowe. To spuścizna minionej epoki.
Może problemem jest brak partycypacji obywatelskiej?
To trudny temat. Przede wszystkim warto przyjrzeć się samym ludziom. W ostatnim czasie powstało sporo analiz, także książek, które krytycznie opisują zależność obywateli od państwa i podkreślają znaczenie większej autonomii.
Oczywiście rozumiem wagę działań zbiorowych, ale musimy też uznać rolę indywidualnej odpowiedzialności w tym procesie.
Jednym z pozytywnych efektów przemian politycznych w Czarnogórze na przestrzeni ostatnich 30 lat jest bardzo dynamiczna scena medialna i aktywne społeczeństwo obywatelskie. Te środowiska odgrywają kluczową rolę w równoważeniu wpływu władzy. W demokracjach będących w fazie konsolidacji takie „strażnicze” instytucje są po prostu niezbędne.
W takich właśnie warunkach zostałeś burmistrzem stolicy kraju – Podgoricy.
Przede wszystkim jestem akademikiem. Obecnie jestem adiunktem na Uniwersytecie Czarnogóry. Studiowałem nauki polityczne na Uniwersytecie w Lejdzie, a w 2014 roku obroniłem doktorat na Central European University.
Podczas pracy naukowej miałem okazję poznać wiele istotnych postaci ze sceny politycznej Czarnogóry i krajów sąsiednich. Jedną z nich był Milo Đukanović, lider DPS i kluczowa postać ruchu politycznego, który przed referendum w 2006 roku opowiadał się za odnowieniem niepodległości Czarnogóry. Poznałem go, kiedy przeprowadzałem z nim wywiad do pracy doktorskiej.
A potem, w 2018 roku, przeszedłem od teorii do praktyki. Postanowiłem wziąć udział w kampanii przed wyborami lokalnymi w Podgoricy, stolicy kraju. Odnieśliśmy zdecydowane zwycięstwo i zostałem nowym burmistrzem.
Przez następne 4,5 roku moją główną odpowiedzialnością nie była już działalność akademicka, lecz zarządzanie codziennymi sprawami miasta – od dostaw wody, przez wywóz śmieci, po zieleń miejską i transport publiczny. Moim celem było uczynienie Podgoricy prawdziwą europejską stolicą, co nie było łatwe, bo pod wieloma względami miasto odstawało od innych dużych miast w Europie.
Wprowadziliśmy na przykład budżetowe konsultacje społeczne. Zanim uchwalaliśmy budżet roczny, odwiedzałem lokalne społeczności i pytałem mieszkańców, co według nich powinno być priorytetem na kolejny rok.
W tej części świata kultura polityczna bywa bardzo transakcyjna. Ludzie nie oczekują, że będą włączani w procesy decyzyjne, a politycy rzadko dają im taką możliwość. Teraz to się trochę zmienia, ale tradycyjnie wyglądało to tak: „Wy dacie mi głosy, ja wam załatwię środki na projekty – i po sprawie”.
Czy w Czarnogórze istnieje społeczeństwo obywatelskie?
Z jednej strony, NGO-sy i lokalne społeczności coraz częściej zwracają się bezpośrednio do rządu z żądaniem udziału w procesach decyzyjnych. Uważam, że to nie tylko w pełni uzasadnione, ale także bardzo pozytywne zjawisko. W tym kraju drzemie ogromny, niewykorzystany potencjał – właśnie w tych strukturach – który czeka na urzeczywistnienie.
Z drugiej strony, jesteśmy świadkami sytuacji, gdy decyzje zapadają bez udziału opinii publicznej, a nawet bez właściwej debaty politycznej. Parlament Czarnogóry – w którym obecnie pracuję jako poseł – jest często ograniczany przez rządzącą większość do roli ciała jedynie formalnie zatwierdzającego decyzje podjęte gdzie indziej.
Szczególnie w sprawach dotyczących miliarderów?
Pewnie chodzi ci o kontrowersje związane z umową między Czarnogórą a Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, niedawno ratyfikowaną przez parlament. Twarzą tego projektu jest Mohammed Alabbar – znany inwestor, który w regionie zasłynął z kontrowersyjnego projektu Belgrade Waterfront w Serbii.
W Czarnogórze chciał on komercyjnie zagospodarować jeden z najpiękniejszych i najbardziej wartościowych przyrodniczo obszarów – 13-kilometrową piaszczystą plażę Velika Plaža w Ulcinju, naszym najbardziej wysuniętym na południe mieście.
Cały proces przebiegał niesłychanie szybko, praktycznie bez konsultacji społecznych i bez rzetelnej debaty parlamentarnej. Umowa została przygotowana za zamkniętymi drzwiami, z pominięciem procedur środowiskowych i zasad uczciwej konkurencji.
Chcę to jasno powiedzieć: nie jesteśmy przeciwni inwestycjom. Wręcz przeciwnie – jako kraj wciąż rozwijający się, w dużej mierze uzależniony od zagranicznych inwestycji, Czarnogóra potrzebuje inwestorów, którzy wnoszą nie tylko kapitał, ale i know-how. Jednak wszystko musi odbywać się zgodnie z prawem, transparentnie i z poszanowaniem interesu publicznego.
W tym przypadku mamy do czynienia z działaniem wbrew tym zasadom. Przeciwko tej umowie protestowała opozycja parlamentarna, przedstawiciele samorządu Ulcinja oraz najważniejsze organizacje pozarządowe w kraju.
Rząd jednak wykazał się arogancją, przepychając ratyfikację umowy przez parlament w trybie ekspresowym, z minimalną debatą. To nie jest model państwa prawa, jaki powinna prezentować Czarnogóra – zwłaszcza jeśli chce być kolejnym członkiem Unii Europejskiej.
Dlaczego Unia Europejska jest w tym kontekście taka ważna?
Mamy tu do czynienia z dwoma konkurującymi narracjami w każdym z krajów Bałkanów Zachodnich. Z jednej strony są ludzie o wartościach zachodnich, marzący o europejskiej przyszłości swoich społeczeństw. Z drugiej – ci, którzy kurczowo trzymają się rosyjskich wpływów, pod pretekstem obrony tożsamości narodowej i suwerenności.
Dlatego właśnie tak ważne jest, by Czarnogóra nie zbaczała z kursu prowadzącego do Unii Europejskiej. Dla naszego małego, wieloetnicznego państwa, położonego w regionie chronicznej niestabilności politycznej, integracja europejska to nie tylko kwestia polityki, a tym bardziej polityki zagranicznej – to w długoterminowej perspektywie kwestia egzystencjalna.
Niestety, nasz rząd – mimo silnego poparcia wyborczego – wcale nie koncentruje się wystarczająco na agendzie unijnej. Powód jest prosty: mimo proeuropejskiej retoryki, obecna większość rządząca w dużej mierze zależy od wsparcia partii prorosyjskich i proserbskich.
Dlatego opozycja robi wszystko, co może, by ograniczyć szkody i utrzymać Czarnogórę na właściwej ścieżce.
„Właściwa ścieżka”, „być na Zachodzie”… Słyszeliśmy to w Polsce lata temu…
Tak, ale takie środowisko nie zawsze sprzyja tym wartościom. Większość naszych społeczeństw jest dość konserwatywna. W Polsce macie pewną tradycję liberalnej demokracji – może nie jest dominująca, ale jednak istnieje. U nas tego praktycznie nie było. Patrząc na naszą historię polityczną – najpierw rządzili nami cudzoziemcy, potem były tylko dwa modele: dyktatura królewska albo system jednopartyjny. Dopiero od trzydziestu lat próbujemy uczyć się demokracji. To nie jest łatwe.
Mimo to, także na południu regionu są ludzie, którzy walczą o wartości liberalne, prawa człowieka, prawa polityczne, integrację europejską i euroatlantycką. Oni chcą, by ten region był bardziej zachodni.
Nie jesteśmy idealistami. Widzimy wzrost nacjonalizmu, próby wciągania religii do polityki – i to jest niepokojące.
Alternatywą jest zakończyć jak Rosja – autorytarnym państwem. Myślę, że ten punkt mamy już za sobą. Nie mam wątpliwości, że zdecydowana większość obywateli Czarnogóry – mimo różnic politycznych – nie pozwoli na jakąkolwiek autorytarną kontrrewolucję. Nasza demokracja jest młoda, często dysfunkcyjna, ale jest – i pozostanie.
A co z Cerkwią prawosławną?
W Czarnogórze Serbski Kościół Prawosławny oficjalnie neguje istnienie Czarnogóry jako odrębnego narodu. Co więcej, jeśli zapytalibyście jakiegokolwiek wysokiego duchownego tej Cerkwi, usłyszelibyście, że Czarnogóra nie powinna istnieć jako niepodległe państwo, że nasze referendum niepodległościowe z 2006 roku było oszustwem i że „z Bożą pomocą” powinniśmy znów żyć razem z Serbią.
Ta narracja negowania politycznej i kulturowej odrębności Czarnogóry jest niepokojąco podobna do tego, jak rosyjska elita polityczna i rosyjska Cerkiew przedstawiają sytuację Ukrainy.
Nietrudno się domyślić, że serbska Cerkiew otwarcie wspiera obecną rosyjską agresję na Ukrainę. Faktem jest, że mniej niż trzy miesiące temu patriarcha serbskiej Cerkwi pojechał do Moskwy, by spotkać się z Władimirem Putinem. Podczas tej wizyty patriarcha wyraził oczekiwanie, że w zmieniających się okolicznościach geopolitycznych Serbia i Czarnogóra wkrótce staną się pełnoprawną częścią „rosyjskiego świata”.
To poważna sprawa. Postępowe siły społeczno-polityczne w naszym kraju zdecydowanie się temu sprzeciwiają. W odpowiedzi przedstawiciele cerkwi próbują manipulować opinią publiczną, mówiąc: „Jesteście przeciwko wolności religijnej” albo „Nie dbacie o chrześcijan” – co nie ma absolutnie nic wspólnego z istotą naszej krytyki.
Oczywiście domagamy się, by wszystkie prawa były gwarantowane. Ale nie chcemy, żeby Cerkiew ingerowała w politykę – zwłaszcza w taki sposób.
Co więcej, problem politycznego aktywizmu Serbskiej Cerkwi Prawosławnej wykracza daleko poza kwestie tożsamości narodowej. Poza skrajną anty-LGBT-owską retoryką, przedstawiciele Cerkwi zaczęli ostatnio podważać także najbardziej podstawowe prawa kobiet, w tym prawo do aborcji.
Dlatego nie traktujemy tego problemu jako kwestii wolności religijnej. W końcu – jeśli ktoś chce chodzić do kościoła i się modlić – to jego podstawowe prawo. Ale jeżeli biskup serbskiej Cerkwi prawosławnej mówi, że studenci protestujący przeciw autokracji Vučicia są „rządzeni przez siły szatana”, jak to miało miejsce niedawno, to nie ma to nic wspólnego z podstawową misją Kościoła.
Nie boisz się?
Oczywiście, że się martwimy – ale jednocześnie jesteśmy zdeterminowani, by nie pozwolić, aby Czarnogóra została wciągnięta z powrotem w atmosferę lat dziewięćdziesiątych, kiedy w naszym regionie dominowały polityka nacjonalizmu oraz nienawiści etnicznej i religijnej. Mamy historyczną szansę, by do końca tej dekady dołączyć do Unii Europejskiej. To byłoby niezwykle ważne nie tylko dla naszych obywateli, ale także dla innych krajów Bałkanów Zachodnich. Potrzebujemy pozytywnych przykładów w naszym sąsiedztwie. Mój kraj wkrótce może się takim przykładem stać. Wierzę w to. Walczę o to – najlepiej jak potrafię.
Ale rzeczywistość pozostaje trudna. Nawet najwyżsi rangą duchowni są całkowicie lojalni wobec Moskwy. Mimo to, jeśli w Serbii dojdzie do pozytywnych zmian, będzie to miało ogromne znaczenie dla całego regionu. Najlepsze, co możemy zrobić, to zapewnić, że nasz region pójdzie drogą modernizacji i integracji z Europą. Sukces w jednym kraju inspiruje innych.
Dlatego tak ważne jest też wspieranie ruchów oddolnych – także tych liberalno-demokratycznych. Mówię to z perspektywy polityka, który przeszedł drogę od akademika przez samorząd lokalny dużego miasta do parlamentu. Ale to, co dotyczy naszych obywateli, dotyczy i nas. Doświadczyłem tego osobiście. Ostatnio, będąc prywatnie w Belgradzie, zrobiłem sobie zdjęcie z protestującymi i wrzuciłem je na swoje media społecznościowe. Niedługo potem serbska policja przyszła do mojego hotelu i przesłuchiwała mnie przez trzy godziny.
To jest właśnie ten absurd, który dotyka wszystkich. I dlatego demokracja nadal ma znaczenie – i powinna mieć znaczenie – także na Bałkanach.
This issue was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVES: goethe.de/perspectives_eu.
Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.