Dziennikarze nie powinni pisać o sobie. Jesteśmy od zwracania uwagi naszych czytelników na jakiś ciekawy wycinek świata – nie na siebie i tego winniśmy się trzymać. Czasem jednak odstępstwo od tej reguły wydaje się uprawnione, gdy to, co spotyka dziennikarza, może przy okazji pomóc lepiej zrozumieć świat.

Czy można rozmawiać z izraelskim wojskowym?

Zaczęło się od tego, że zwrócono mi uwagę na wpis na facebooku Filipa Springera, w którym ten ceniony analityk współczesności zapowiedział, że nie będzie już wspierał „Kultury Liberalnej”. „Nie mam ochoty dopłacać do pracy ludzi, którzy aktywnie popierają ludob#$stwo w Gazie”, wyjaśnia Springer. Chodziło mu o mnie, a ściślej o mój najnowszy podcast z cyklu „Ziemia zbyt obiecana”, w którym rozmawiam z attaché wojskowym ambasady Izraela w Warszawie i w którym, zdaniem Springera, „pozwalam mu przez 44 minuty nagrania kłamać”.

Springer nie wyjaśnia, na czym miałyby polegać kłamstwa pułkownika Hamdana. To, że mój rozmówca jest izraelskim wojskowym, jest dla Springera najwyraźniej wystarczającym dowodem. Nie tłumaczy też, dlaczego uważa, że Izrael popełnia w Gazie ludobójstwo, ani z czego wnosi, że ja owo rzekome ludobójstwo popieram, i to „aktywnie”. Na czym „aktywność” ta miałaby polegać, pozostawia wyobraźni czytelnika.

Nie zastanawia go również moja domniemana motywacja, choć być może sugeruje ją znak dolara, zręcznie w słowo „ludobójstwo” w jego pisowni wpleciony. Zaś ludobójcze skłonności, o które mnie oskarża, przypisał też całej redakcji „Kultury Liberalnej” („nie mam ochoty dopłacać do pracy ludzi, którzy aktywnie popierają ludob#$stwo w Gazie”). Stąd jego decyzja o wstrzymaniu wpłat.

Gdy insynuacja zastępuje argument

Nie będę tłumaczył, jak haniebny jest ten cały proceder insynuacji. Tak ciężkich zarzutów nie sposób przecież stawiać bez przedstawienia dowodów – i Springer oczywiście o tym wie. Najwyraźniej jednak uznaje, że w tym wypadku można, bo wina oskarżonych jest oczywista bez dowodzenia.

Być może zabrakło mu miejsca: AI podpowiada, że „krótkie posty (40–80 znaków) generują największe zaangażowanie na Facebooku”. Ale jego post i tak liczy 60 słów, nie znaków, zaś AI podpowiada dalej, że „Facebook technicznie pozwala na publikowanie postów do 60 000 znaków, ale treści dłuższe wymagają dobrej struktury i wartości dla odbiorcy”. Springer, autor znakomitych książek, ze strukturą, a zapewne i wartością, nie miałby wszelako żadnych problemów. Nie chcę dochodzić, dlaczego uznał, że akurat Hamdana, „KL” i mnie można bezpodstawnie zniesławiać.

Ale znam tę poetykę, dostawałem swojego czasu od czytelników takie listy. Najczęściej w sprawie Izraela, uboju rytualnego, czy w ogóle tematów żydowskich. Na szczęście z czasem nienawistnicy przenieśli się do internetu, uwalniając mnie od swej obecności. Nie zajmowałbym ich elukubracjami uwagi czytelników, gdyby nie fakt, że dokładnie tego samego dnia poważana międzynarodowa organizacja żydowska Bnei Brith oraz jej polski oddział przyznały Andrzejowi Koraszewskiemu swą nagrodę imienia Mariana Turskiego za „walkę z kłamstwami na temat Izraela, antysemityzmem i religijnymi uprzedzeniami”.

Frankiści i stalinowska propaganda

Koraszewski to wybitny dziennikarz i mój wieloletni polemista. Systematycznie wytykał mi rzeczywiste i urojone pomyłki, oraz potępiał niesłuszność moich poglądów. Na trzy tygodnie przed otrzymaniem nagrody opublikował w internecie esej, w którym stwierdza: „Konstanty Gebert jest zawodnikiem innej klasy niż [także będący obiektem jego krytyki – przyp. KG] Rafał Betlejewski, człowiek ogromnej wiedzy, który kłamie, wie że kłamie, wie, że my wiemy, że on kłamie i kłamie dalej. Rosyjski nacjonalista, Aleksander Sołżenicyn tak właśnie pisał o stalinowskiej propagandzie. […] Konstanty Gebert, z jego rodzinną tradycją, podobnie jak frankiści gotów jest zawsze poświadczyć, że Żydzi porywają palestyńskie dzieci i przerabiają je na macę. Oczywiście są to tylko prawicowi Żydzi, bo lewicowi dawno dogadaliby się z Hamasem”.

Poszło o mój komentarz w „KL” „Palestyńczycy giną, żeby Netanjahu nie poszedł siedzieć”. Tezę, którą zawarłem w tytule i którą udowadniałem w tekście, Koraszewski zrównał z oskarżeniami o mord rytualny, bowiem nie zgadza się z moim rozumowaniem. Zaś podłość, którą mi przypisuje, wyjaśnia tym, że pochodzę z zasymilowanej rodziny żydowskiej („frankiści”) i to lewicowej na dodatek („stalinowska propaganda”).

Inaczej niż Springer, Koraszewski wyjaśnia swoje obelgi i jest szczery w przypisywaniu wprost mojej podłości mojemu niewłaściwemu pochodzeniu; ogranicza też swe zniewagi do mnie samego. Obaj mają poparcie: Springer za swoje insynuacje zebrał poparcie czytelników jego wpisu; nagroda Bnei Brith nadaje obelgom Koraszewskiego instytucjonalną sankcję.

Oburzeni wątpliwością

Ale nie w tym jednak problem. Obaj atakujący mnie autorzy są ludźmi rozsądnymi i o ogromnym dorobku. Skoro jeden uważa, że aktywnie popieram ludobójstwo Palestyńczyków, a drugi, że poświadczam, iż Żydzi porywają palestyńskie dzieci i przerabiają je na macę – to zasadniczo winienem tę krytykę potraktować poważnie.

Rzecz w tym, że nie mogę: nie tyle nawet dlatego, iż oba zarzuty wykluczają się nawzajem, ale dlatego, że ich stawianie kwestionuje jednak w sposób zasadniczy rozsądek tego, kto je stawia. I w tym właśnie leży sedno sprawy.

Springer i Koraszewski mówią bowiem nie jak ludzie rozsądni, lecz jak ludzie przerażeni i do szpiku kości oburzeni. Przerażeni bezmiarem przemocy, jaką widzi każdy, kto spogląda na konflikt w Gazie. Oburzeni tym, że ktokolwiek może mieć wątpliwość co do tego, kto jest za to zło odpowiedzialny. Wybrali każdy swoją stronę, a tych, którzy nie wybrali tak, jak oni, mają za rzeczników zła i aktywnych jego popleczników. I mają dla swojego świętego oburzenia niekończącą się liczbę zalanych krwią argumentów.

Podzielam przerażenie i oburzenie ich obu. Wojna w Gazie wybuchła w odpowiedzi na zbrodniczą rzeź Hamasu i była wojną sprawiedliwą, bo miała zbrodniarzy pokonać. Lecz teraz, gdy zniszczone już zostały wszystkie cele wojskowe, staje się wojną nie „w” Gazie, lecz „z” Gazą.

Izraelskie zbrodnie wojenne, o których pisałem wielokrotnie – co budzi wściekłość Koraszewskiego – pozostają wszelako czymś zasadniczo odmiennym od ludobójstwa, co z kolei budzi wściekłość Springera. Zbrodnie takie stają się jednak skutkiem nie tylko ludzkich błędów, lecz także wyrastającej z rozpaczy nienawiści. To nienawiść dostarcza usprawiedliwienia dla zbrodniczych czynów, zarówno w oczach ich sprawców, jak i w oczach tych, którzy chcą widzieć zbrodnie tylko jednej strony.

Wolę zostać z rozpaczą niż z nienawiścią

Taka jest cena ulegania przerażeniu i oburzeniu. Niepoddawanie się im wymaga wysiłku woli i intelektu, świadomości, że na każdy krwawy argument jednej strony jest niemniej krwawy kontrargument drugiej. Żaden nie unieważnia drugiego, a nie sposób tak nimi obracać, by samemu nie mieć zbrukanych rąk. Gdy zaczynam czytać Springera i Koraszewskiego, zazdroszczę im obu, że nie muszą już tego wysiłku wykonywać: płaci się za niego wszak rozpaczliwie wysoką cenę. I niczego tu nie zmienia fakt, że ci, których krew nie jest metaforą, płacą cenę niewyobrażalnie większą. Czytam więc dalej Springera i Koraszewskiego, czytam ich do końca – i przestaję im zazdrościć. Wolę zostać z rozpaczą niż z nienawiścią.

A w Gazie odbyła się niezwykła manifestacja. Palestyńczycy stawali w milczeniu przed ruinami swoich domów, trzymając w rękach zdjęcia izraelskich dzieci, zamordowanych przez hamasowców 7 października. To odpowiedź na odbywające się od dawna manifestacje w Tel Awiwie, podczas których uczestnicy stoją ze zdjęciami palestyńskich dzieci, zabitych podczas ostrzału Gazy. Hamasowskiego mordu i izraelskiej odpowiedzi zrównywać, rzecz jasna, nie można. Ale cierpienia cywilnych ofiar obu nie wolno różnicować.