Spotkaliśmy się w niewielkiej kawalerce w jednej z dzielnic Warszawy. Tylko kilka drobiazgów umieszczonych w mieszkaniu wskazywało na pochodzenie właściciela. Była to między innymi rozłożona na niedużym stoliku perska serwetka, uszyta według tradycyjnego wzoru.

I jeszcze znakomita irańska herbata. Pochodziła z rodzinnej plantacji założonej niedaleko wybrzeża Morza Kaspijskiego przez dziadka mojego rozmówcy. Tym rozmówcą był Michał Rezazadeh. To polskie imię i irańskie nazwisko, bo bohater tej opowieści urodził się jako Mohammadreza w Iranie, właśnie nad Morzem Kaspijskim.

Wspomnienia przy irańskiej herbacie

Michał pochodzi z miasta Lahidżan, w północnym Iranie. To właśnie w okolicach tego miasta pojawiły się już w XV wieku pierwsze w Persji plantacje herbaty. Sprzyjały temu warunki środowiskowe i korzystny, unikalny wilgotny klimat. Uprawą herbaty i ryżu zajmowała się od lat rodzina Michała.

Dzieciństwo i młodość Michał spędził w odległym o czterdzieści kilometrów od Lahidżanu mieście Raszt, głównym ośrodku administracyjnym prowincji Gilan. Miasto oddalone jest o dwadzieścia cztery kilometry od wybrzeża Morza Kaspijskiego.

Prowincję Gilan cechuje pewna odrębność od reszty Iranu. Wynika to między innymi z autochtonicznego języka, którym posługują się mieszkańcy tej części kraju. Michał wspomina, iż ze swoją babcią rozmawiał w języku gilani, a nie w języku perskim. Odmienność języka pociąga za sobą zwykle także odmienności kulturowe i cywilizacyjne. Prowincja Gilan nigdy nie była tak konserwatywna, jak choćby okolice miasta Qom, jednego z najbardziej ortodoksyjnych w Iranie ośrodków kształcenia studentów prawa islamskiego, filozofii i teologii.

Przykładem może być choćby życie bazaru w Raszcie. Są tam kobiety i mężczyźni, którzy rozmawiają ze sobą bez żadnych problemów. „Moja mama zawsze jeździła na rowerze, a gdy skończyła osiemnaście lat, zrobiła prawo jazdy” – opowiada Michał. „Gdy opowiadałem o tym znajomej Irance pochodzącej z Kermanu, była zaskoczona. Tam obowiązuje wiele zakazów. Kobieta z prawem jazdy to była dla niej sensacja. Iran jest bardzo zróżnicowany. Co kilkaset kilometrów można zobaczyć odmienne obyczaje, odmienną kulturę” – wyjaśnia.

Dzieciństwo i młodość bohatera tej opowieści przypadły na czas po rewolucji islamskiej w Iranie, na okres po upadku rządów szacha Rezy Pahlaviego. Siłą rzeczy rządy szacha zna tylko z opowieści rodzinnych. Jego matka miała dziewięć lat, gdy w wyniku rewolucji perska monarchia upadła. „Zapamiętała, że w trzeciej klasie nagle nakazano jej przychodzić do szkoły w chuście na głowie” – opowiada. „Jedna z nauczycielek pozwoliła jej uczestniczyć w lekcjach z odkrytą głową. «Masz zbyt piękne włosy, by zakrywać je chustą», mówiła. Zaczął się też podział na osobne klasy dla dziewcząt i chłopców. Chociaż w wiejskich szkołach w początkowym okresie po rewolucji nie był przestrzegany”.

Michał przywołuje te wspomnienia podczas naszego spotkania przy irańskiej herbacie.

Po chwili uzupełnia opowieść: „Na wsiach nawet w moich czasach szkolnych, bywały klasy koedukacyjne. W wiejskich szkołach brakowało po prostu uczniów. Ale w mieście chodziłem już do klas tylko dla chłopców. Raz w życiu doświadczyłem jednak klasy koedukacyjnej. Pojechałem wtedy do mojego kuzyna na wieś. I zobaczyłem w klasie dziewczyny. To było bardzo ciekawe”.

Dziadek zakazał modlitw

Michał już w wieku czternastu–piętnastu lat zaczynał rozumieć, że kraj rządzony przez konserwatywnych przywódców islamskich nie jest dla niego. Brakowało w nim wolności, brakowało możliwości bycia sobą…

Czy to oznaczało, że tęsknił za nieznanym z osobistych przeżyć Iranem czasów szachinszacha? Mój rozmówca nie ma wątpliwości, iż monarchia pod rządami Rezy Pahlaviego nie była państwem wyśnionym. „Szach nie był najlepszym przywódcą. Za jego rządów w kraju były nierówności, wielu ludzi i wiele społeczności było dyskryminowanych. Jednak paszport irański był wówczas bardzo mocny. Mając go w kieszeni, można było jeździć po całym świecie. Podobnie irańska waluta miała wówczas wartość. Ludzie jeździli z nią na zakupy do Paryża”.

Michał zamyśla się i po chwili dodaje: „Rzecz jasna dotyczyło to tylko elit, które miały duże pieniądze. Zwykłych ludzi nie było na to stać. Takich, jak choćby mój dziadek, który uprawiał ryż i herbatę”.

Michał znowu się zamyśla, a po chwili z uśmiechem uzupełnia: „Ale on i tak kochał szacha i nie uznawał przemian porewolucyjnych. Co ciekawe, o ile do rewolucji był gorliwym muzułmaninem i nakazywał, by odprawiać w domu modlitwy, to po niej odwrócił się od islamu i zakazał modlenia się”. Michał nie ukrywa, że jego mama wychowywała się w domu, w którym jeszcze długo po rewolucji ściany zdobiło zdjęcie szacha, a o dawnym monarsze nie mówiło się źle.

Michał Rezazadeh z workiem ryżu z rodzinnej plantacji, fot. Elżbieta Dziuk

Morze wygrywa z ramadanem

Efektem odejścia dziadka od islamu było niereligijne wychowanie mamy Michała, a także jego samego. „Moi rodzice byli agnostykami, nie ateistami, ale agnostykami” – podkreśla.

Sam Michał miał swój okres związku z islamem. Trwał krótko, bo tylko sześć tygodni.

To było w okresie studiów, gdy mieszkał w mieście Gorgan przy granicy z Turkmenistanem. Dzielił pokój z kolegami, którzy byli muzułmanami. „To byli dobrzy ludzie. A skoro byli dobrymi ludźmi, to pomyślałem, że może i ja zostanę muzułmaninem. Ale w trakcie ramadanu, czyli postu, byłem tak głodny, że coś zjadłem w ciągu dnia, a potem jeszcze poszedłem z kolegami nad morze i wykąpałem się, zanurzając głowę pod wodą. A w okresie muzułmańskiego postu nie wolno tego robić. No i przestałem być muzułmaninem” – wyjaśnia Michał i dodaje, że nie jest obecnie człowiekiem religijnym.

Na ścianie jego kawalerki wiszą jednak ikony. Specjalnym uczuciem darzy ikonę Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus. „W tej ikonie widzę swoją bliskość z mamą”.

Jak Mohammadreza został Michałem

Jak narodził się pomysł zamieszkania w Polsce? Michał wyjaśnia, że stało się to dzięki polskim podróżnikom, którzy autostopem jechali przez Iran. Olę i Borysa gościł wówczas w domu rodziców. Z Borysem nawiązał kontakt dwa lata wcześniej. Korespondowali i Michał dowiadywał się coraz więcej o Polsce. „Borys oprowadzał mnie po polach kukurydzianych wokół Poznania, a ja Borysa po plantacjach herbaty w okolicach Rasztu. Oczywiście wirtualnie” – śmieje się Michał.

Pora wyjaśnić, jak Mohammadreza stał się Michałem. „Kiedy Borys i Ola przyjechali wreszcie w roku 2016 do Iranu, mieli trudności z wymówieniem mojego imienia i nazwiska. Dlatego nazwali mnie Michałem. I tak już zostało” – wyjaśnia Michał.

W czasie ich pobytu w Iranie dowiedział się wiele o Polsce i o tym, że pewnie z Polakami dobrze by się porozumiał.

Słuchał tych opowieści i coraz częściej powracała młodzieńcza myśl o opuszczeniu ojczyzny. Nie czuł się w niej dobrze. Miał wrażenie, że ludzie w Iranie nie są wolni, a ich codzienne zachowania, ich obyczajowość poddane są surowym prawom narzuconym przez rządzących. Nie mógł pogodzić się z myślą, że mimo iż jego mama nie chce nosić chusty na głowie, to jednak musi zakrywać włosy. Nie chciał pogodzić się z faktem, iż kolczyk w uchu mężczyzny może wywołać brutalną interwencję policji moralności.

Jak ktoś chce, niech chodzi w kartonie

Zdaniem Michała te surowe porządki ograniczały możliwości samorealizacji młodych ludzi. Przyznaje, że w ostatnim okresie, szczególnie po rewolucji kobiet w roku 2022, wywołanej zamordowaniem przez policję moralności młodej kobiety, surowe normy i restrykcje stały się lżejsze. Widok kobiety bez chusty nie jest już sensacją. A jeszcze niedawno był.

„Kiedy we wrześniu tego roku spotkałem się z moją mamą w Stambule, była ubrana tak, jak by nie mogła się ubrać jeszcze kilka lat temu. Miała luźną bluzkę i spodnie”.

W dalszym ciągu jednak w Iranie obowiązują przeróżne nakazy i zakazy, z którymi trudno mu się pogodzić. „Jeżeli ktoś chce zakrywać włosy, to niech zakrywa, ale jeżeli ktoś chce chodzić w kartonie, który mu został po lodówce, to niech chodzi” – dodaje z uśmiechem Michał i uzupełnia: „Tam gdzie nie ma wolności, tam człowiek nie może decydować o swoim życiu, o swoich wyborach”.

Zimna, ale wolna Polska

Ola i Borys zaprosili Michała na swoje wesele. Problemem było uzyskanie polskiej wizy turystycznej – młodzi Irańczycy raczej nie mogą na nią liczyć. Gdyby chcieli ją otrzymać, musieliby pokazać, że mają w Iranie jakiś majątek, ziemię, pieniądze na koncie, mają rodzinę, do której z pewnością powrócą. Władze Unii Europejskiej obawiają się bowiem, że młodzi obywatele Iranu traktują wyjazdy turystyczne jako trampolinę do osiedlenia się w Europie. Dlatego Michał postarał się o wizę pozwalającą mu przyjechać do Polski na kurs językowy prowadzony na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. To był pierwszy kontakt Michała z językiem polskim. Dzisiaj mówi już płynnie.

Wylądował na warszawskim Okęciu po locie z Teheranu przez Kijów. Polska przywitała go chłodem, typowym dla lutego. „Było dwadzieścia stopni różnicy pomiędzy Teheranem i Warszawą! Wszystko tu było inne” – wspomina.

Od tamtego czasu odwiedzał Iran czterokrotnie. Najdłużej był w roku 2022, bo przez trzy tygodnie. „I to już było dla mnie za długo. Nie chciałem być tam dłużej” – wspomina i dodaje: „Później uznałem, że z rodzicami będę spotykał się w Turcji. A także w Polsce. Mama była u mnie już dwa razy, tata jeden”.

Język fundamentem integracji

Polską rzeczywistość pomagała mu zrozumieć koleżanka. Ona uczyła Michała niuansów życia w naszym kraju.

Pamięta zaskoczenie, gdy okazało się, że jego koleżanka umiała zeskrobać lód z szyby samochodu.

„W Iranie kobieta nie zrobiłaby czegoś takiego. Musiałby to zrobić mężczyzna”.

Dzięki temu, że Michał wychował się w Iranie w domu, w którym mógł kontaktować się z koleżankami, po przyjeździe do Polski nie miał problemów w neutralnych kontaktach z kobietami. Chłopcy wychowywani w Iranie wyłącznie w środowisku męskim nie potrafią tego. Integracja ze społeczeństwem, w którym na równych prawach funkcjonują kobiety i mężczyźni, nie była dla Michała problemem.

Takie drobne rzeczy składały się na proces integracji Michała z naszą obyczajowością i naszymi zwyczajami. Poza tym Michał podkreśla, że w jego naturze jest otwartość wobec ludzi. Bywał dzięki temu wszędzie, gdzie go zapraszano – od Podlasia po ziemię lubuską. W ten sposób poznawał nasz kraj i integrował się z polskim społeczeństwem.

W roku 2018 zaczął płynniej mówić po polsku. Uczył się od podstaw, około pięciu–ośmiu miesięcy. Potem zdecydował, że nie będzie już rozmawiał z Polakami po angielsku, tylko przejdzie na polski. Poza tym założył na YouTubie kanał „Irańczyk w Polsce”, gdzie też mówi po polsku. „Język jest fundamentem integracji” – mówi. „Jest kluczem do świata, który chcesz poznać i zrozumieć”.

W Polsce sufity są wyższe

W czasie ponad ośmiu lat mieszkania w Polsce bohater tej opowieści robił wiele rzeczy. Pracował w recepcji w jednym z warszawskich hosteli, przez jakiś czas jako tłumacz, także jako nauczyciel angielskiego. Uczył perskiego, przez trzy lata pracował w korporacji. Był także asystentem kulturowym i lingwistycznym w przedstawicielstwie ONZ w Polsce. Udziela ponadto konsultacji kulturowych i lingwistycznych ułatwiających obcokrajowcom proces integracji.

Pytam, czy w czasie tych ponad ośmiu lat pobytu w Polsce spotkały go jakieś nieprzyjemności, czy spotkał się z przejawami rasizmu. Na pytanie o rasizm odpowiada przecząco, natomiast sprawę nieprzyjemności kwituje krótko: „Raz dostałem od gościa, gdy pracowałem w recepcji hostelu. Ale który Polak nie dostał choć raz” – śmieje swoim charakterystycznym śmiechem.

A po chwili poważnieje i dodaje:

„Polska przywitała mnie z otwartymi ramionami. Może dlatego, że ja też jestem człowiekiem otwartym na świat i ludzi”.

Uśmiech i ciepło z pewnością zjednują mu ludzi. Podkreśla przy tym, że jest ciekawy rozmaitych spojrzeń na życie, na ludzką egzystencję. Zamieszkanie w Polsce pozwoliło mu lepiej rozumieć wielość perspektyw, z których ludzie różnych kultur i tradycji patrzą na życie. „Poznawanie innych ludzi i smakowanie odmienności, które mnie otaczają, jest dla mnie bardzo ważne. I przede wszystkim cenne” – wyjaśnia i znowu jego twarz rozjaśnia promienny uśmiech.

Poza tym Michał porównuje możliwości rozwoju w Iranie i w Polsce: „W Iranie sufity są niskie. Rozwijając się, szybko bym w nie uderzył. W Polsce sufit jest bardzo wysoko, a nawet gdybym się do niego zbliżył, to on podniesie się jeszcze ku górze. I to pozwala mi na rozwój”.

Czy po prawie dziewięciu latach mieszkania w Polsce tęskni za Iranem? Zamyśla się, a potem bez egzaltacji wyjaśnia: „Nie tęsknię za Iranem. Pewnie dlatego, że Polska daje mi to wszystko, czego Iran mi nie dał. Uznaję ją za moją ojczyznę, za miejsce, do którego mogę spokojnie wracać. Wiem, że to jest moje bezpieczne miejsce. W Iranie tęsknię może za niepowtarzalnym smakiem soku z granatów. Albo za wiejskim jogurtem… O, tęsknię za sokiem z wiśni, które w Iranie mają zupełnie inny smak, słodko-kwaśny smak. W Polsce takiego smaku nie ma”.

Michał jest przekonany, że to Polska jest jego domem. „Czekam teraz już tylko na polskie obywatelstwo”. Wierzy, że stanie się obywatelem Polski w tym roku. Ma już przygotowane zdjęcie do polskiego dokumentu tożsamości.