0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > MAJEWSKI: Przepraszam, czy...

MAJEWSKI: Przepraszam, czy tu tworzą? „Wyjście przez sklep z pamiątkami” Banksy

Paweł Majewski

Przepraszam, czy tu tworzą?

Że „sztuka” oddzieliła się od „kunsztu”, o tym wiemy od dawna. Że „dzieło sztuki” niekoniecznie musi wynikać z „aktu twórczego”, też nie jest już dla większości zainteresowanych niczym odkrywczym. Lecz wciąż jeszcze niepokoi nas trochę fakt, że sztuką można nazwać to, co sprzeda się za duże pieniądze po umiejętnym zaprezentowaniu. Pierwszą z tych supozycji można symbolicznie powiązać z nazwiskiem Marcela Duchampa, z drugą zapoznał nas John Cage, trzecią ustanowił Andy Warhol.

We współczesnej kulturze, w której nie ma ani wyraźnie określonego pola generującego twórczość artystyczną (nie wynika ona z zapotrzebowania żadnej konkretnej, jasno wyodrębnionej zbiorowości czy warstwy społecznej), ani też wyraźnie zdefiniowanej grupy docelowej, na którą skierowane byłyby efekty tej twórczości (grupami takimi były niegdyś arystokracja, społeczności dworskie lub mieszczaństwo), zarówno sama twórczość, jak i jej efekty zależą od bliżej niesprecyzowanych mechanizmów związanych głównie z funkcjonowaniem popytu i podaży (oraz będących ich pochodnymi lub korelatami mód i trendów). „Prawdziwość wyrazu” czy „wartość artystyczna” dzieł nie mają większego znaczenia, przynajmniej w kontekście aktualnego obiegu kulturowego. Napisano o tym wiele, a Banksy podsumował tę sprawę zdaniem: „Galerie sztuki to po prostu gabinety z trofeami paru milionerów”.

Banksy jest jedynym na świecie celebrytą, którego twarzy nikt nie widział. To prawie tak, jakby być światowej sławy śpiewaczką, której głosu nikt nie słyszał, albo literackim noblistą, który nigdy niczego nie napisał. W tej sprzeczności kryje się jego siła, lecz po tym, jak w końcu i jego prace zaczęto kupować za dziesiątki i setki tysięcy funtów, stał się więźniem własnej anonimowości, ponieważ teraz już tylko ona chroni go przed upadkiem do rynsztoka rynku. Po pierwszej takiej aukcji wywiesił na swojej stronie plakat przedstawiający ludzi, którzy licytują jego obrazy, i opatrzył go podpisem: „Nie mogę uwierzyć, że kupujecie to gówno, kretyni”. Był to kolejny ruch w grze z komercją popkultury, ale był to też chyba okrzyk zgrozy. Wiele autoironicznych wypowiedzi Banksy’ego ma ten sam wydźwięk – przebija z nich lęk przed upupieniem przez system kultury.

Już blisko pół wieku temu pewien artysta wystawiał w galerii słoiczki z własnymi ekskrementami i sprzedawał je z etykietką „100% Artist’s Shit”. Ale tamten płynął na ostatnich, mocno już zanieczyszczonych falach awangardy, kiedy jej drapieżni ojcowie zdążyli stać się własnymi pomnikami, a każde czknięcie ich epigonów było pieczołowicie dokumentowane przez kustoszy i krytyków. Banksy ma inne pochodzenie. Street art przez lata sytuował się na antypodach wszelkiej twórczości instytucjonalnej, podważał porządki społeczne i estetyczne, zaburzał przestrzenie miejskie. „Street art w galerii” byłby czymś na kształt „anarchii w komisariacie policji” – dopóki nie pojawił się Banksy, który chce, żeby ktoś jednak spisał protokół zajścia (ale bez personaliów).

Stosowana przez Banksy’ego (i przez jego (anty?)bohatera filmowego w „Wyjściu przez sklep z pamiątkami”) surrealistyczno-warholowska praktyka przerabiania sławnych obrazów (lutnista Greuze’a z gitarą elektryczną, par Anglii na płótnie Reynoldsa z wyprostowanym środkowym palcem…) to nie tylko sprytna manipulacja klockami tradycji kulturowej – przecież tej tradycji prawie nikt z widzów już nie pamięta. To również niezbyt optymistyczny przekaz, pod którym podpisaliby się emerytowani postmoderniści. Głosi on – „jedyne, co nam zostało, to zabawa naszą przeszłością, dziecinna zabawa; ludzie to kupią, bo tylko to ich jeszcze nie nudzi”. Tak też można rozumieć tytuł filmu Banksy’ego – jest to „Wyjście [z galerii] przez sklep z pamiątkami [które należy nabyć i zapłacić za nie]” albo „Wyjście [z kultury] przez sklep z pamiątkami [którymi stały się jej dzieła, reszta jak wyżej]”.

W głównej postaci tego filmu dostrzegano cechy groteskowe – śmieszny wygląd i pokręconą osobowość. Ważniejsze jest jednak to, co ów bohater (?) w filmie robi. Oto Banksy nakręcił film o człowieku, który miał o nim nakręcić film, ale nie zrobił tego, ponieważ nie umiał kręcić filmów (umiał tylko kręcić kamerą filmową), zaś w zamian za to został alter ego samego Banksy’ego, wystawiając podejrzane o hucpiarstwo artefakty i zbijając na nich spory majątek. Pokrętne to. Ale nie bardziej pokrętne niż meandry naszej popkultury. Kto tu przed kim ustawił lustro? Czy przypadkiem nie jest to lustro przed lustrem?

Nie wiemy, czy to, co widzimy w filmie, jest autentyczne, częściowo autentyczne, czy całkowicie sfingowane. Ale morał (?) filmu Banksy’ego polega na tym właśnie, że odpowiedź na to pytanie nie ma najmniejszego znaczenia – i jest to chyba nawet istotniejsze niż okrzyczany w mediach „efekt Banksy’ego”, którego dotyczy fabuła. W każdej chwili można wykreować nowych Mistrzów – starzy śpią snem sprawiedliwych i czekają na przebudzenie. Rzecz jednak w tym, że w kulturze obrazkowo-digitalnej ci nowi Mistrzowie nie muszą istnieć nigdzie poza obiegiem medialnym, bo nikomu nie przyjdzie na myśl pytać o ich (i ich dzieł) „istotę”. To już nawet nie symulakra. Prawda rozproszyła się gdzieś między smugą spreju, profilem na flickerze i szeregiem bitów.

Banksy nie robi więc właściwie nic ponad to, co robili Duchamp, Cage i Warhol – z tą różnicą, że ma do dyspozycji środki technologiczne, o których tamci nie mogli marzyć nawet w swoich bogatych wyobraźniach. Z takim instrumentarium powtarza ich gesty demontujące Sztukę i tak samo jak oni, zarabia na tym. Gdyby robił to trochę mniej inteligentnie i gdyby jego młodzi wielbiciele lepiej znali historię sztuki XX wieku – zarabiałby mniej…

Film:

„Wyjście przez sklep z pamiątkami” (Exit Through the Gift Shop), reż. Banksy, 2010.

* Paweł Majewski, adiunkt w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego.

„Kultura Liberalna” nr 100 (50/2010) z 7 grudnia 2010 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 99

(50/2010)
7 grudnia 2010

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj