Czyli po kie licho Warszawie tytuł ESK 2016?

Wojciech Przybylski

Stojąca na skraju bankructwa Litwa ma się w końcu czym pochwalić. Oto Vilnius (pol. Wilno), jedno z najpiękniejszych miast tego zakątka Europy, jako jedna z dwu tegorocznych stolic kultury naszego kontynentu z wielkim splendorem pławi się w przyjemnościach i rozrywkach. Druga stolica jest o dwa wieki młodsza i czterokrotnie odeń mniejsza. Linz, liczący 200 tysięcy mieszkańców, a zatem jedynie jedną trzecią populacji litewskiego bliźniaka, również jest stolicą podwójną, bo dominuje nad regionem Górnej Austrii. Niemniej obu tym miastom równie dobrze można nadać tytuł honorowego przegranego europejskiej kultury, bo cóż innego jeśli nie reklama i dotacje nadającej ten tytuł Unii Europejskiej miałyby przyciągnąć do nich miłośników kulturalnej podniety?

W 2016 roku tytuł Europejskiej Stolicy Kultury ma przypaść miastu hiszpańskiemu i polskiemu. Naturalnie największe szanse na jego otrzymanie ma w Polsce Warszawa, stolica, dumnie reprezentująca swój potencjał kulturalny, dalekosiężne plany i wizję w zakresie kultury, mająca stałe programy współpracy z instytucjami kultury oraz silnie uzasadnioną potrzebę promocji w świecie a także głód nowych inwestycji… Poza potrzebą promocji warszawski magistrat nie potrafi nawiązać lepszej współpracy ze środowiskami kultury, ale też nie potrzebuje inwestycji bardziej niż inne miasta w Polsce. Kryteria, o których wspominam to zasady, w oparciu o które przyznaje się tytuły stolicy kultury. Czy Warszawie potrzebny jest podwójny tytuł? Cele, które stawia przed sobą program ESK akurat to miasto mogłoby osiągnąć samodzielnie! Coraz bogatsze życie kulturalne, wydarzenia artystyczne, spektakle, koncerty, wystawy i skandale – wszak to miasto mogłoby pokusić się o bycie prawdziwie europejskim miastem kultury na długo przed i jeszcze długo po 2016 roku. Obawiam się jednak, że cierpimy na tak głęboką zapaść i nieudolność administracji, że Warszawę – stolicę prężnie rozwijającego się kraju, o bogatej historii i nie mniej ciekawej współczesności kulturalnej i intelektualnej – należy w 2016 roku zestawić z szeregiem bardzo uroczych, acz peryferyjnych miast hiszpańskich: Alcalá de Henares, Burgos, Cáceres, Córdoba, Málaga, Palma de Mallorca, Santander, Tarragona, Donostia-San Sebastián, Segovia.

Czemu nie? Może Warszawa potrzebuje tego tytułu. Trzeba wówczas przyznać, że duma z tego miasta bywa pusta, rozwój stolicy zależy od zewnętrznych bodźców, a nie wewnętrznej dyscypliny i umiejętności. Nie pierwszy już raz zewnętrzne okoliczności wymusiłyby na Warszawie modernizację i rozwój cywilizacyjny. Zdziwaczały nieco Rymkiewicz rozbawił nas niedawno wyliczanką z pierwszych stron „Wieszania”, dotyczącą zasług jakie to miasto ma dla caratu, m.in. za budowę podziemnego systemu sanitarnego. Warto jednak pamiętać, iż tam gdzie jakakolwiek szeroko rozumiana kultura ma się dobrze – a więc w Londynie, Wiedniu, Berlinie, Madrycie – nikt nie szuka dodatkowego bodźca do promocji. Do tych miast i tak się jeździ. Kuriozalny tytuł podwójnej stolicy – europejskiego państwa i europejskiej kultury – jest więc niczym janusowe oblicze. Ja natomiast życzyłbym sobie aby moje miasto miało wolę i siłę stać się magnesem kultury bez względu na ten tytuł.

1. Na ten temat więcej w Res Publice Nowej (zima 2008). Szczególnie polecam rozmowę redakcyjną z Bogną Świątkowską i Kubą Szrederem oraz artykuł Danuty Glondys – ekspertki UE ds. Europejskich Stolic Kultury.

2. Po co Warszawie tytuł ESK 2016 to również tytuł debaty, która odbędzie się w redakcji RPN we wtorek 3 lutego. Więcej na stronie www.res.publica.pl

* * *

Katarzyna Kazimierowska

Zostawcie Warszawę w spokoju!

Znany z przewrotnych aforyzmów austriacki dramaturg Karl Klaus stwierdził, że: „od miasta, w którym mam mieszkać, wymagam asfaltu, kanalizacji, klucza od bramy, ciepłej wody. Dowcipny i kulturalny jestem sam”. I choć stwierdzenie to może budzić uśmiech, albo głosy protestu, to odnoszę wrażenie, że funkcjonuje ono w podświadomości przedstawicieli stołecznej administracji. Jest to zupełnie zrozumiałe! Z dwóch powodów.

Po pierwsze, kultura to niezmiernie kłopotliwa rzecz. Nie wystarczy wybudować teatru, trzeba jeszcze zadbać o repertuar, dobór aktorów, o to by sztuki były na poziomie i nie schodziły z afisza w ciągu miesiąca. To jednak nie takie proste. Mimo usilnych prób jedynym teatrem, który w stolicy przynosi zysk, jest wystawiający komedie Kwadrat. A co z dramatami Ibsena? Jak budować wartościową kulturę, gdy społeczeństwo nastawione jest jedynie na tanią rozrywkę? Każdy miałby problem z takim paradoksem.

Po drugie, kultura na co dzień, a kultura w perspektywie, to dwie różne sprawy. Czy w 2009 roku ktoś myśli o tym, co wydarzy się w 2016? Raczej nie, chyba, że w kategoriach wizji utopijnych. Siedem lat brzmi bardziej abstrakcyjnie od „Czarnego kwadratu na białym tle” Kazimierza Malewicza. Wieloletnie planowanie funkcjonowało w poprzednim systemie, a i to nie zawsze. Tym bardziej głowy nie będzie sobie tym zawracał przedstawiciel miejskiej biurokracji, który, wtłoczony, w czteroletnią kadencyjność, zastanawia się, co po sobie pozostawi, a nie, co podaruje w prezencie swojemu następcy z partii opozycyjnej. Czy nie takie podejście spowodowało, że prezydent Hanna Gronkiewicz – Waltz zdecydowała się cofnąć dotacje dla Muzeum Warszawskiej Pragi? Obliczyła, bowiem, że zostanie ono oddane do użytku dopiero w 2011 roku, a przecież wybory samorządowe będą rok wcześniej – laury i pochwały odbierze więc jej, nie daj Boże, następca.

Teraz dopiero możemy ubolewać nad dramatyczną sytuacją Warszawy w nierównej walce o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, wysłuchiwać kolejnych powodów, dla których go ona nie dostanie. Możemy zwalić winę na nieudolnych urzędników, którzy nie potrafią zdecydować się nawet na strategię promocyjną: najpierw podoba im się słynny już film promujący Warszawę z perspektywy pola kapusty i nośne hasło: „Re:born by culture” (zresztą ciekawe i zastanawiające) a za chwilę już nie; przyjmują nową taktykę, ale wolą o niej nie mówić, bo konkurencja nie śpi. Czy to coś zmieni? Kto tak naprawdę napędza wyścig o tytuł ESK? Urzędnicy czy mieszkańcy? Światli ludzie kultury czy specjaliści od PR-u? Czy ktoś zauważył, że w zeszłym roku Warszawa miała zaszczyt dzierżyć tytuł Europejskiej Stolicy Sportu? Podobno tak było. Nie zauważyłam, żeby dokonał się z tego powodu skok cywilizacyjny i obawiam się, że podobnie będzie z tytułem ESK. Bo choć walka o taki tytuł powinna być bodźcem do przyspieszenia rozwoju, trzeba pogodzić się z tym, że pewne procesy dzieją się naturalnie. Można stworzyć genialny pomysł na promocję w jedną noc, ale już sposobu działania, a przede wszystkim myślenia, nie zmieni się w ciągu czteroletniej kadencji.

Z drugiej strony, czy stolicy potrzebny jest kolejny tytuł? Jako mieszkańcy najbrzydszego z największych miast w Polsce, na pewno odczuwamy potrzebę dowartościowania, nieustannego udowadniania, że tu nie tylko biznes i zarabianie kasy, ale też kultura wysoka, a jednocześnie dla wszystkich. Ów tytuł zapewne uszczęśliwiłby zakompleksionych. Mam propozycję: dajmy odetchnąć naszemu miastu. Mieszkamy na wielkim powojennym cmentarzu, wśród murów otoczonych przez duchy dramatycznej, a niedalekiej przeszłości. Stachanowcy pracy postawili Warszawę na nogi, budując ją w jednym miejscu, by burzyć w drugim. Wpatrzony w zachód kapitalizm okrasił miasto starych kamienic i modernistycznych bloków szklanymi wieżowcami, które usilnie staramy się wpasować w krajobraz, poprzez budowanie nowych, bo przecież wyżej znaczy lepiej. Nadszedł czas na leczenie innych kompleksów, decydujemy się na posunięcia o znaczeniu dwóch, a nie jednego (!) skoków cywilizacyjnych. Nie dość, że jeden będzie związany ze sportem – upragnione, choć nie do końca wiadomo, przez kogo i dlaczego, Euro 2012, a teraz ESK. Może jak zgarniemy wszystkie tytuły inni nas polubią,? Zgadzam się z Bogną Świątkowską, która mówi, że Warszawa nie potrzebuje tytułu ESK, wystarczy, iż taką stolicą się stanie. Dla siebie samej. Że miasto, w tym urzędnicy, dostrzeże wreszcie potencjał, jaki kryje się w pustostanach i odda je artystom, że stworzy efektywny system finansowania kultury publicznej, że zobaczy możliwości tam, gdzie ich pozornie nie ma. Od kilku lat miejscem, które samoistnie, i wbrew wszelkim brakom w dotacjach, wyrosło na kulturalne centrum miasta, jest prawa strona Wisły. Na razie mówimy o sercu Pragi Północ, ale coraz częściej artystyczne ruchy dostrzec można na Grochowie czy Kamionku. Prażanie wraz z grupą zapaleńców, wzięli spawy w swoje ręce. Tu powstają kolejne offowe teatry, gra się niszową muzykę, zupełnie niepodobną do puszczanej w modnych klubach na lewym brzegu, a w mini galeriach, które znaleźć można w większości klubów, obok zdjęć znanych fotografików wiszą zdjęcia praskich kapliczek zrobione przez dzieci z podstawówki. Na szczęście to, czego nie widzą urzędnicy, dostrzegają obcokrajowcy. W wydanym właśnie przez Lonely Planet przewodniku „Lonely Planet’s Best in Travel 2009”, znalazła się Warszawa. A dokładniej, praska jej strona, nazwana nowym centrum artystycznym miasta. By dostać ten „tytuł”, Praga nie potrzebowała przeprowadzania kampanii promocyjnej z perspektywy… krzaków nad Wisłą. Może, gdy na chwilę zapomnimy o naszych kompleksach, wyścigu po tytuł i pozwolimy na realizację gotowych pomysłów, okaże się, że Warszawa jest bardziej kulturalna niż się po niej spodziewamy? A warszawiacy, sami w sobie, tacy jak w anegdocie Karla Krausa?